Rozdział Ósmy cz. 2

Zacznij od początku
                                    

— Amargein... ja zaraz będę...

— Ale Frang nie okazał się Nadobnym Panem Xsięciem, więc żaba się zirytowała i...

— ... będę rzygać — wybełkotał Frang i jak powiedział, tak zrobił.

— No niech mnie, diabli! — zawołał Amargein i w ostatniej chwili zdążył się usunąć, żeby potok wymiocin nie poleciał mu na buty.

— HEJŻE! Ale rzygać, waszmość, niech będzie łaskaw za drzwiami! To nie jesteś podrzędna dziura na gościńcu! — Znikąd pojawił się właściciel przybytku.

— My już grzeczni, panie gospodarzu — zapewniła Es i pogłaskała flecistę po czuprynie na głowie, którą chował między kolanami. — Zaraz go wyprowadzimy.

Właściciel karczmy zjeżył groźnie brwi, zacisnął usta, machnął ręką i w końcu skinął głową. Obyło się bez burdy.

— Siedź, Es. Sam sobie poradzę — powiedział wesoło Amargein, zeskoczył z ławy i chwycił Franga pod ramię. — Pilnuj mi piwa.

— Ależ będę! Bądź spokojny! — zapewniła skwapliwie, jednocześnie czule przytulając do piersi kufel.

Amargein ruszył przez tłum, niemalże wlokąc lejącego się Franga, który powłóczył nogami. Minęli wirujące pary, kilka razy zostali chlaśnięci po twarzach włosami lub zaliczyli kuksaniec z łokcia. Obyło się na szczęście bez większych przeszkód, po chwili wytoczyli się z karczmy na brukowaną uliczkę.

— To pewno przez tę żabę — zarechotał Amargein, gdy posadził Franga na jednej ze skrzyń. Flecista znów ukrył twarz między kolanami.

— A niech cię-ę koza w... dupę ugryzie — wybełkotał Frang, zwracając się elegancko do własnych stóp. Amargein tylko się roześmiał.

— Jestem, przyjacielu, oczarowany tym miejscem — zaczął bard. Siadł obok kompana, oparł się plecami o chłodny mur i spojrzał w niebo. W prześwicie między dachami widać było gwiazdy; powiał zimny wiatr i, mimo że mężczyźni mieli na sobie cienkie lniane koszule bez kubraków, żaden z nich nie poczuł zimna. Alkohol był wspaniałym towarzyszem nocnych posiadówek.

— Wszystko jest takie, jak sobie wyobrażałem. Więcej w tym mieście energii niż w burzliwej rzece, którą prąd gna podczas burzy. W wielu przecież miasteczkach bywaliśmy, ale żadne się do Brynn nie umywa... — kontynuował rozmarzony Amargein, a Frang tylko wybełkotał coś niezrozumiałego i również oparł się o ścianę karczmy. Zamknął oczy i posapywał tylko cicho.

— Tygodnia pewno by nie starczyło, żeby sobie tu wszystko ładnie obejrzeć. Bądź co bądź... cztery dzielnice! Ileż ja bym dał, żeby się tak powłóczyć...

Rozległo się donośne chrapanie, które oświadczyło, że Frang przestał już być partnerem do rozmowy. Amargein zachichotał, popatrzył jeszcze chwilę w niebo; wstał i, otrzepawszy portki, ruszył z powrotem do karczmy.

W środku wiele się nie zmieniło. Kompania Armela wygrywała kolejną skoczną melodię, pary tańczyły, karczmarz nalewał piwa. Bard przedarł się do ławy, przy której spodziewał się zastać czekającą Es. Zamiast niej, znalazł tam Gilno, który pałaszował udko kurczaka i oblizywał przy tym palce.

— To był świetny pomysł! Żeby tutaj przyjechać — zawołał na widok Amargeina. — Jem właśnie trzeci kawałek kurczaka, a za żaden jeszcze nie zapłaciłem!

— Wygrzebałeś je spod stołu?

— Z talerzy, pod stołem. Ale psy ich nie powąchały! A wiesz dlaczego?

Korona KrukaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz