X Lata 30

40 5 16
                                    

O siedemnastej byłam już w domu. Mama czekała z talerzem parującej zupy.

- Jarzynowa, moja ulubiona - ucieszyłam się.

- Mówisz tak o każdej - roześmiała się mama.

- Bo wszystkie są tak samo pyszne - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 

Mama była doskonałą kucharką, w przeciwieństwie do mnie. Nigdy nie miałam do tego głowy. Za to mogłam całe popołudnia spędzać na doskonaleniu mikstur wynalezionych przez mamę oraz tworzeniu swoich własnych. Zajmowało to większość mojego czasu, ale było warto. Rezultaty zapierały dech w piersiach. Pozostały czas poświęcałam na zgłębianie magicznych zaklęć i uroków. 

- I jak było w pracy? - zagadnęła mama.

- Dokładnie tak, jak mówiłaś - odparłam. - Już dawno nie miałam tylu klientów. 

- Warto czasem słuchać starszych - skwitowała, nie kryjąc zadowolenia. 

- Yhm - mruknęłam tylko, z buzią pełną jedzenia. 

Gdy skończyłam jeść, odłożyłam talerz do zlewu i usiadłam w sfatygowanym fotelu. 

- Był dzisiaj Jan, po kolejny flakon naparu na płodność. 

- Od kiedy to jesteście na ty? - zdziwiła się mama.

- Od dzisiaj. Przychodzi tak często, że zaczynało być dziwnie, zwracać się do siebie per pan, per pani. 

- Rozumiem, że teraz dziwnie nie będzie? - marudziła.

- A dlaczego miałoby być? - nie potrafiłam ukryć irytacji. - Nie widzę w tym nic złego.

- Skoro wiesz, co robisz...

Mama wszędzie węszyła problemy. Była to, ta część jej charakteru, której nienawidziłam. 

- Zastanawiałam się, czy można jeszcze jakoś im pomóc - zmieniłam temat. - Wydaje mi się, że wykorzystałam już wszystkie znane nam kombinacje mieszanek roślin i kory drzewa, ale może coś przeoczyłyśmy?

- Nie wydaje mi się, skarbie - westchnęła mama. - Czasem tak jest, że para nie może począć wymarzonego dziecka.

- Niemniej jednak, przejrzę raz jeszcze księgę i nasze notatki, może coś przyjdzie mi do głowy.

- To miło z twojej strony, że tak bardzo chcesz im pomóc - posłała mi ciepły uśmiech.

Chciałam, ale nie ze względów altruistycznych, ale z powodu swojego przerośniętego ego. Nie znałam słowa porażka, więc, i tym razem, nie dopuszczałam do siebie myśli, że może mi się nie udać. 

Spędziłam nad tym ponad trzy godziny, ale w końcu odkryłam składnik, którego do tej pory nie brałam pod uwagę, więc tym razem musiało się udać. Pozostały czas poświęciłam na udoskonalenie pewnego uroku. Przestałam się łudzić, że kiedykolwiek będę miała koleżankę, więc postanowiłam wspomóc los i za pomocą czarów zachęcić Lilian, by się ze mną zaprzyjaźniła. Do tej pory tylko na Lucy wypróbowałam swoją moc, a wiadomo, że to praktyka czyni mistrza, a tej mi zdecydowanie brakowało. 

Wybrałam ją, ponieważ nigdy nie była dla mnie niemiła. Co prawda, nie stanęła również w mojej obranie, ale nie brała udziału w gnębieniu mnie. Rozumiałam ją. Szkoła zawsze rządziła się swoimi prawami, a jednym z nich było: "Jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam". Dlatego Lili nie utożsamiała się z żadną ze stron. Może dlatego zapamiętałam ją jako cichą i nieśmiałą osobę, trzymającą się zawsze na uboczu. 

Myślę, że w innych okolicznościach, mogłybyśmy się zaprzyjaźnić. Przychodziła czasem do mojego sklepu, ale wymieniałyśmy tylko zwyczajowe uprzejmości, nic poza tym. Miałam wstępny plan, musiałyśmy być tylko same w pomieszczeniu. Poproszę ją, by spróbowała nowego soku malinowo-cytrynowego pod pretekstem pomysłu, by wprowadzić go do sprzedaży. Po jego wypiciu pierwszą osobę, na którą spojrzy, obdarzy dozgonną przyjaźnią. Byłam bardzo ciekawa, czy czar zadziała i jak długo się utrzyma oraz jak silny będzie miał na nią wpływ.

 Rzucanie uroków na przedmiot, który ma posłużyć jako narzędzie jest o wiele trudniejsze, niż czar wypowiedziany bezpośrednio na osobę. Nie chciałam jednak ryzykować, że coś nie wyjdzie i powtórzy się historia z przeszłości. Teraz jedynym ryzykiem było to, że może się nie udać. 

- Kochanie, dochodzi północ, rano znowu nie będę mogła wyciągnąć cię z łóżka. - Do pokoju jak duch weszła mama. Ubrana w długą, białą koszulę i miękkie kapcie, poruszała się bezszelestnie. 

- Już prawie skończyłam - ziewnęłam głośno. 

- Udało ci się chociaż coś znaleźć? - zapytała z nadzieją.

- Jasne! - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Jestem pewna, że tym razem mikstura zadziała w stu procentach.

- Zdajesz sobie sprawę, że pewność siebie od zarozumiałości dzieli cienka linia, którą konsekwentnie przekraczasz? - Rodzicielka nie była pewna, czy podziwiać mnie za tą cechę charakteru, czy ganić.

- Co poradzę na to, że czuję się pewnie w tym co robię?  - ripostowałam. - Wiem, że jestem dobra i że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. 

- Oj skarbie, żebyś się czasem na tej swojej pewności siebie nie przejechała...

- Spokojnie, nie dojdzie do takiej sytuacji. 

Mama spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, ale nie kontynuowała tematu. 

- Na stole zostawiłam ci kolację, na pewno zgłodniałaś - poinformowała mnie troskliwym głosem i poszła do siebie.

Jak na komendę zaburczało mi w brzuchu. Kuchnię od mojego pokoju dzielił niewielki korytarz. Budynek był mały i parterowy. Składał się z trzech pokoi, łazienki i kuchni wraz ze spiżarnią. W normalnych domach w spiżarniach przechowywano produkty spożywcze, u nas prócz nich można było znaleźć wszelkiego rodzaju zioła i lekarstwa. Każda z nas miała swój pokój, natomiast salon stanowił część wspólną, gdzie spędzałyśmy czas w ciągu dnia. Pomieszczenia od lat domagały się odświeżenia, tu i ówdzie odchodziła tapeta, a kąty zdobiły czarne od kurzu pajęczyny. Ale kto by się przejmował takimi szczegółami? I tak prawie nie miewałyśmy gości, a dla nas nie stanowiło to problemu. Był również nieużywany strych, który doskonałe sprawdzał się jako kryjówka, kiedy chciałam być sama. Przez lata zgromadziłam tam stary kredens pozbawiony drzwiczek, stół z dorabianą przeze mnie nogą, dziurawy fotel i odbarwiony, powycierany dywan. Mama nigdy tu nie przychodziła, ponieważ na górę prowadziła stroma drabina, która stanowiła nie lada wyzwanie dla jej schorowanych stawów, a po drugie nienawidziła myszy, które na dobre się tu zadomowiły. Mogłam więc spokojnie eksperymentować z czarami bez obaw, że wywołam tym ogromny gniew u mamy. 

Jak obiecała, czekały na mnie dwie grube kromki chleba z białym serem i obficie polane miodem kwiatowym. Obok stał kubek jeszcze ciepłego mleka. Mama wiedziała, czego w danej chwili najbardziej potrzebowało moje ciało i dusza. Zabrałam się za pałaszowanie, raz jeszcze analizując w głowie swój plan. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zdobędę przyjaciółkę oraz zyskam pewność, że uroki rzucane na innych działają tak, jak chcę. To będzie sprawdzian moich umiejętności, od którego zależeć będzie przyszłość wielu osób, w tym mnie. 


DestinationWhere stories live. Discover now