imagine. PETER

1.9K 48 3
                                    

Obudziła mnie muzyczka oznajmiająca, że pora wstawać. Zabrałam do ręki telefon i wyłączyłam budzik. Było mi strasznie zimno. Jedyne ciepło jakie czułam, to głowa mojego chłopaka na moim brzuchu. Nie wiem czemu, ale od pewnego czasu lubi zasypiać w takiej pozycji.

Zrzuciłam jego głowę z siebie i wstałam. Podeszłam do szafy i po paru minutach byłam już w łazience z wybranymi ubraniami. Postanowiłam wziąść prysznic, aby chociaż trochę się ocieplić, lecz to nic nie dało. Kiedy się ubrałam, zrobiłam makijaż, a następnie wyszłam z loftu Dereka.

Po paru minutach byłam już w szkole. Od razu skierowałam się w stronę swojej szafki, gdzie czekały na mnie moje przyjaciółki, Malia i Lydia. Przywitałam się z nimi i wyciągnęłam z szafki książki potrzebne na pierwszą lekcje.

- Dobrze się czujesz? - zapytała Martin. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, nie wiedząc o co może jej chodzić. - Jest 25 stopni, a ty jesteś w ciepłej bluzie i w dodatku czarnej. (T.I), co z tobą?

- No właśnie. Poza tym wyglądasz koszmarnie. Jesteś cała blada. - wtrąciła się Tate.

- Nic mi nie jest. - powiedziałam szybko. Nie chciałam ich martwić, tym bardziej, że mogę być tylko chora. - Chodźmy już na lekcje. - złapałam je za nadgarstki i pociągnęłam w stronę klasy.

Przez całą lekcję byłam obserwowana przez obie dziewczyny. Widziałam, że się martwią, ale nie było powodów do obaw, chociaż muszę przyznać, że zaczęłam czuć się coraz gorzej. Głowa mnie bolała, było mi cholernie zimno i ta okropna chęć krzyknięcia.

Siedziałam na lekcji przedsiębiorstwa, co chwilę patrząc na zegarek. Chciałam już stąd wyjść. Dziewczyny co chwilę na mnie zerkały, a ja zauważyłam, jak rudowłosa pisze do kogoś wiadomość. Nagle poczułam, jak przez moje ciało przechodzi zimny dreszcz, a przed oczami pojawiły się mroczki. Po chwili już nic nie widziałam.

x

Obudziłam się w łazience. Światło odbijające się od białych płytek na ścianach i luster, oślepiło mnie na chwilę. Kiedy w końcu przyzwyczaiłam się do światła, spojrzałam na przyjaciółki kucające obok mnie.

- Co się stało?

- Zemdlałaś. - odpowiedziała mi Lydia - Peter za chwilę będzie.

- Co? Dlaczego? - wystrzeliłam z masą pytań. Nie rozumiałam po co mój chłopak ma tu przyjechać.

- Zadzwoniłam po niego. - odpowiedziała Malia - Zawiezie cię do Deatona. Kiedy odpłynęłaś, w pewnym momencie zaczęłaś szeptać jakieś przeraźliwe słowa. Nawet Lyds cię nie rozumiała.

-Ale nie musiałyście po niego dzwonić.

- (T.I), po tamtym "wypadku" jest z tobą coraz gorzej. Sama przecież powiedziałaś, że rana się zagoiła.

- Ale to jeszcze nic nie znaczy. - upierałam się. Dziewczyny tylko westchnęły i wyprowadziły mnie na korytarz. Szłyśmy w stronę mojej szafki, kłócąc się jeszcze o to co się stało. Kiedy tam doszłyśmy, zza rogu ktoś wyszedł i zaczął kierować się w naszą stronę. Peter. Wtedy przed oczami znowu zaczęły pojawiać mi się mroczki, poczułam, jak moje nogi robią się, jak z waty i po chwili leciałam na ziemię. Ostatnie co pamiętam, to silne ręce trzymające mnie w talii.

x

Po raz kolejny tego dnia wybudziłam się ze snu. Tym razem od razu przyzwyczaiłam się do światła i ze spokojem mogłam stwierdzić, że znajduję się klinice Deatona. Usiadłam, przecierając dłońmi oczy, które bardzo mnie szczypały. Siedziałam na metalowym stole, a obok mnie stała grupka ludzi, w której skład wchodził właściciel kliniki, Peter, Malia i Lyds. Nie zauważyli, że się obudziłam, tylko stali nad jakąś książką i szeptali między sobą. Zakaszlałam cicho, żeby zwrócili na mnie uwagę, co zresztą się stało. Kiedy na mnie spojrzeli, ich twarze były przerażone, no może oprócz Petera. Po chwili na ich twarzach pojawił się uśmiech. Zostałam przytulona, a raczej zgnieciona przez Martin i Tate. Kiedy mnie puściły, podszedł do mnie Hale i pocałował w czoło.

- Martwiłem się. - zaśmiałam się. Peter Hale i martwienie się o kogoś, śmieszne.

- Jesteś zabawny. Ty się martwiłeś?

- O ciebie zawsze, słońce. - ponownie pocałował mnie w czoło, a następnie lekko w usta. Potem nastała cisza, niezręczna cisza. Wiedziałam, że coś się stało, ale nie wiedziałam co.

- Co się stało? - nie umiałam dłużej wytrzymać z ciekawości.

- (T.I)... - odezwała się ruda. W jej oczach kryło się przerażenie. - Nie wiem, jak ci to powiedzieć...

- Normalnie. - uśmiechnęłam się, chcąc ją zachęcić do mówienia.

- Jesteś Lodową Banshee. - wypalił Deaton. Zdziwienie jakie w tamtym momencie mnie ogarnęło, było bardzo duże. Kim niby jestem? Lodową Banshee? Takie coś wogóle istnieje?

- Czym?

- Lodową Banshee. Jesteś podobna do mnie, tylko masz dodatkową moc. Możesz sprawić, że coś będzie zimne lub po prostu zamrozi się.

- Jakim cudem?

- Pamiętasz walkę z twoją matką? - przytaknęłam - Wtedy, kiedy Kate cię zraniła, jej pazury przecięły cię bardzo głęboko. Jad się przyjął. Normalnie powinnaś umrzeć, ale uaktywniła się w tobie moc Banshee.

- Skąd wicie kim jestem?

- Twój przypadek jest bardzo dziwny. Poszukaliśmy trochę o tym w Bestiariuszu. Nie wiedziałem, że wogóle takie coś istnieje, ale wychodzi na to, że tak. - odezwał się weterynarz. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nawet Deaton nie miał pojęcia, że takie coś istnieje. Po chwili w pomieszczeniu zostałam sama z Halem. Mężczyzna podszedł do mnie i przytulił.

- Wszystko będzie dobrze. Pomogę ci. - zdziwiła mnie jego chęć pomocy, nigdy taki nie był. Uśmiechnęłam się jednak i wtuliłam w jego ciało.

- Dziękuję.

a/n : nie wiem co mnie nawiedziło, że napisałam takiego imagina, ale mam nadzieje, że się podoba. tak wgl to nie wiem, czy takie coś jak lodowa banshee istniało w tw

( 𝐩𝐫𝐞𝐟𝐞𝐫𝐞𝐧𝐜𝐣𝐞. 𝐢𝐦𝐚𝐠𝐢𝐧𝐲! )      𝐭𝐞𝐞𝐧 𝐰𝐨𝐥𝐟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz