6.In the lights of cameras || Larry

5.4K 229 87
                                    

Opis: Harry to gwiazda, Louis to papparazzi.

___

*Harry*

Zmierzałem do wyjścia ze studia po ciężkim dniu nagrań. Wydaję nowy album, a chcę, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nie chcę zawieźć fanów. Za dużo dla mnie znaczą.

Przed drzwiami jeszcze na moment się zatrzymałem, żeby wziąć głęboki oddech i przygotować psychicznie na inwazję przed wejściem. Kocham swoich fanów, jednak dzisiaj jedyne o czym marzę, to ciepłe łóżko we własnym domu.

Pchnąłem szklane drzwi i przybrałem pogodną minę. Lekkie uniesienie kątcików ust, nic więcej, nie mam siły. Rozejrzałem się i tak jak się spodziewałem, było tu wiele ludzi. Właściwie to jakieś dziewięćdziesiąt siedem procent to dziewczyny. Szkoda tylko, że nie wiedzą, że jestem gejem. Pozostałe trzy procent, to papparazzi. Nie przepadam za nimi.

Ochroniarz przede mną, robił mi drogę do auta. Ja szedłem potulnie za nim, tylko odrobinę rzucając wzrokiem na boki. Kiedy miałem już otwarte drzwi do samochodu, rozejrzałem się ostatni raz po skupowisku ludzi. Dopiero teraz zauważyłem jedyną osobę, która nie pchała się, nie krzyczała, tylko spokojnie stała z profesjonalnym aparatem w ręku. Był to niski szatyn, bardzo przystojny. Założyłem, że jest papparazzi, jednak nie poczułem do niego w związku z tym, jakiejś niechęci.

Nie wiedzieć czemu, uśmiechnąłem się do niego szeroko, a co najdziwniejsze, szczerze. Ten chłopak był naprawdę uroczy. Odwzajemnił gest uśmiechu, a potem niepewnie spojrzał na aparat dzierżony w rękach. Lekko mu kiwnąłem w geście zgody, a on zrobił mi zdjęcie. Spojrzał nań na ekranie w aparacie i się szeroko uśmiechnął, a następnie wystawił w moją stronę uniesiony kciuk. Jego radość wzbudziła u mnie przyjemne ciepło w podbrzuszu. Ostatni raz na niego spojrzałem i wsiadłem do samochodu.

***

Sytuacja z tajemniczym, uroczym szatynem powtórzyła się jeszcze kilka razy. Miałem bardzo duże pragnienie poznania go, chciałem wiedzieć o nim wszystko. Nigdy się tak nie czułem. Za każdym razem, kiedy wychodziłem ze studia, robiło mi się ciepło na sercu, na samą myśl, że zobaczę pięknego papparazzo.

Tak było i tym razem. Lekko się uśmiechnąłem i wyszedłem ze studia. Popatrzyłem w miejsce, gdzie powinien stać szatyn, jednakże było ono puste. Trochę mnie to zaniepokoiło, więc szybko omiotłem wzrokiem tłum, a nawet rządek z innymi papparazzi. Ani śladu wyczekiwanej osoby. Od razu poczułem smutek. Duży smutek, którego nie mogłem okazać. Przynajmniej nie przy ludziach. Może przyjdzie następnym razem - pocieszałem się w myślach.

Jednak szatyna nie było ani następnym razem, ani nigdy więcej.

***

*cztery miesiące później*

Wszedłem rano do studia, cały naburmuszony. Miałem dzisiaj wyjątkowo zły dzień. Oparzyłem się herbatą, nie mogłem znaleźć mojej ulubionej koszuli, a w dodatku o mało nie zginąłem w drodze. Zamaszystym krokiem wszedłem do sali, gdzie tym razem, miałem sesję zdjęciową, na okładkę albumu. Poszedłem do stylistki, która mnie przygotowała. Pół godziny później, byłem gotowy i czekałem na fotografa, który się spóźniał. Moja irytacja nigdy nie miała większego stadium. Ponoć główny fotograf się rozchorował, więc ma przyjść jego zastępca, czy Bóg wie kto. Mnie to obojętne.

- Gdzie on do cholery jest?! - nie mogłem się powstrzymać, żeby chociaż trochę wyładować emocje. - powinien tu być... - spojrzałem na zegarek i chciałem dokończyć wypowiedź, jednak ktoś się wtrącił.

One shotsWhere stories live. Discover now