4.Under water || Larry

5.8K 196 21
                                    

Opis: Louis ulega niefortunnemu wypadkowi, a Harry jako jedyny potrafi robić RKO.

___

Niski szatyn, o ostrych rysach twarzy, błękitnych oczach oraz mnóstwem tatuaży, które każdy mógł aktualnie podziwiać, właśnie popija sok pomarańczowy, zważając na to, że jest dzisiaj kierowcą. Pogoda jest idealna na taki wypad nad jezioro, jak dziś. Jest tutaj z najbliższą paczką przyjaciół; Luke'iem, Calumem, Mike'iem, Ashtonem oraz siostrą Louisa, Lottie.

Obraz przed Louisem jest zadowalający. Nie za dużo ludzi, daje mu brak skrępowania, a mało dzieci powoduje względną ciszę. Oprócz nich jest jeszcze kilka grup znajomych, czy rodzin, które są tutaj w celu spędzenia miło czasu. Louis siedzi na swoim dużym ręczniku, ze zgiętymi kolanami i łokciami opartymi o nie, a w jednej ręce trzyma wcześnie wspomniany napój. I tak zatapia się w swoich myślach, nieświadomie odlatując. Z transu wybudza go dopiero czyiś nieznany głos (który swoją drogą jest bardzo seksowny):

- Cześć.

- Yy... Hej? - odezwał się głupio Louis.

- Jestem Harry, siedziałeś sam to postanowiłem się przysiąść, bo moi znajomi to straszne kutasiarze. - rzekł bez żadnego, konkretnego tonu głosu.

- Louis, miło poznać. - wyciągnął dłoń w stronę Harry'ego i dopiero teraz na niego spojrzał. Na sekundę odjęło mu mowę. Obok niego siedział bardzo przystojny mężczyzna. Zabójczo przyjstojny. Jego rozwiane loki były ograniczane tylko przez założone pilotki, które nie wiedzieć czemu, były zamiast na nosie, to były podniesione i swobodnie leżą na głowie bruneta. Bardziej zielone niż wszystko co widział Louis, oczy. Oraz oczywiście ten uśmiech. Patrząc na tego młodego człowieka można by odnieść wrażenie, że tym uśmiechem, daje energię słońcu i księżycowi. Od kiedy Tomlinson stał się taki mataforyczny?!

I rozmawiali naprawdę bardzo długo. Od tego, jak poznali swoich przyjaciół, po nieudolne próby flirtu. Czuli się w swoim towarzystwie niczym ryba w wodzie, a w dodatku byli sobą oczarowani z wyglądu. Na Harry'ego działały krystalicznie czyste, niebieskie oczy Louisa, jego sylwetka oraz tatuaże. Spostrzegli, że mają niektóre dziary dopasowane. Na przykład serce i strzała. Róża i sztylet. Statek i kompas. Klatka i latające ptaki. Byli tym naprawdę zszokowani, ale też trochę radości w tym było.

- Dlaczego właściwie siedzisz sam, Lou? - zapytał po jakimś czasie Harry.

- Widzsz tych zjebów na środku jeziora? - pokazał palcem we wskazane miejsce i spojrzał na bruneta. Ten kiwnął twierdząco. - To moi przyjaciele. Poszli popływać, a ja tego po prostu nie lubię. - Tommo wzruszył ramionami.

- Nie lubisz, czy nie umiesz? - rzucił wyzywająco Styles.

- Nie. Lubię. - podkreślił wyraźnie każde słowo.

- Nie wygląda mi na to. Nie uwierzę, jeśli nie zobaczę.

- Czego? Mojego grymasu na twarzy, jaj wchodzę do tej arktycznozimnej wody? - prychnął szatyn.

- Ło jeju, jedna rundka?

- Noo... ok, ale potem chcę jakąś nagrodę. - powiedział tajemniczo Louis, jednocześnie stając na nogi. Harry poszedł za nim w ślad, stając nad brzegiem jeziora.

Tomlinson najpierw krótko rozgrzał mięśnie, by zaraz potem powoli wejść do wody. Głośno oddycha, próbując się przyzwyczaić do temperatury wody. Kiedy zanużył się cały, zaczął nurkować i robić najdziwniejsze akrobacje, aby jak najlepiej pokazać Stylesowi swoją rację. Odpłynął w część bliżej szuwar, jednak stamtąd już nie wypłynął, gdyż zaplątała mu się noga w glony. Louis spanikował i zaczął się rzucać na wszystkie strony, jeszcze bardziej się plątając. W końcu był tak spowity w rośliny wodne, że był cały pod wodą i nie mógł nabrać powietrza. Harry, kiedy tylko zobaczył, że drobny szatyn, w którym był zauroczony, zniknął pod wodą, od razu wskoczył do wody, by go ratować. Kraulem ratowniczym podpłynął w mniejsce, w którym Louis się zaplątał. Zanurkował i wyłowił nieprzytomnego chłopaka. Styles z pozoru zachowywał zimną krew, jednak w środku cały dygotał ze strachu. Sprawnie odwiązał zielone glony z kostek Tomlinsona i razem z nim, trzymając go pod pachami, dopłynął do brzegu. Sprawdził puls; nadal był wyczuwalny. Tylko nie oddychał. Rzucił tylko komuś, żeby zadzwonił na pogotowie, a sam zajął się akcją RKO. W duchu dziękował Bogu, za odbyty kurs ratowniczy. Trzydzieści uciśnień klatki piersiowej. Proste łokcie, miarowe tempo. Kiedy skończył masaż serca, spojrzał na wargi szatyna. Ja mu tylko ratuję życie. - powtarzał w myślach Harry. Nie chciał pierwszy raz dotykać ust szatyna, kiedy ten jest jedną nogą w poza światach. Mimo to pochylił się i nic nie mógł zrobić z tym, że poczuł cholerny prąd i motylki. Zrobił dwa wdechy i powtrócił do uciskania klatki piersiowej. I tak, zamroczony adrenaliną robił, aż Louis nie zaczął się krztusić wodą zebraną w płucach. Zaczął oddychać. Dosłownie chwilę później przyjachała karetka. On wstał z kolan, cały roztrzęsiony i zmęczony. Oddychał głęboko i ręce mu się trząsły. Z otępienia wyrwały go głośne oklaski. Rozejrzał się dookoła. Wszyscy dotychczasowi plażowicze, klaskali z uznaniem, właśnie Harry'emu. Zobaczył otwarte drzwi samochodu, w którym siedzieli przyjaciele Louisa. Luke na szczęście nic nie pił, więc mógł prowadzić. Lottie machała, żeby wsiadł do auta. Styles, nadal w stanie "co się tu odpieroliło?" Wsiadł do pojazdu. Jechali za karetką. Harry najzwyczajniej w świecie się rozpłakał. Czy to ze zmęczenia, czy bezsilności, nie wiem.

- Dziękuję - odezwała się Lottie.

- Nie dziękuj, to przeze mnie to się stało. Gdybym nie był taki dociekliwy. Jaki ja jestem głupi. - powiedział kręconowłosy.

- Ale go uratowałeś. Nie spierdoliłeś w krzaki.

- Może. Nie wiem. Przepraszam. Oby nic mu nie było.

- Oby. - odezwał się Ashton, który pojechał razem z nimi, bo Calum i Mike zostali, aby, raz; było miejsce dla Harry'ego, dwa; popilnować rzeczy i rozproszyć tłum. Styles tak cholernie się bał. Nie dość, że wszystko jest jego winą, to jeszcze uświadomił sobie, że nie chce stracić osoby, którą na pewno darzy jakimś uczuciem. Jakimś. Nie wybaczyłby sobie.

Kiedy wreszcie dotarli pod szpital, Harry wystrzelił jak z procy wprost do poczekalni. Stanął przy ladzie i Lottie zapytała się, w której sali leży Tomlinson, mogąc otrzymać te informacje, gdyż była z rodziny. Kiedy razem z pozostałą trójką dotarli na wskazane piętro, akurat z sali, w której leżał Louis wyszedł lekarz.

- Doktorze, co z Louisem? - zapytała się Lottie.

- Jak na takie okoliczności wypadku, bardzo dobrze. Gdyby nie ten chłopak... - wskazał na Harrego głową - mógłby być już stracony. Gratuluję, chłopcze. -  Styles pokiwał głową w geście podziękowania. - usunęliśmy wodę z płuc, teraz potrzebuje odpoczynku. Oczywiście kaszel jest normalnym skutkiem ubocznym. - powiedział lekarz i chciał pójść w głąb korytarza, jednak Ashton mu to uniemożliwił:

- Można go zobaczyć?

- Jedna, maks dwie osoby, pokolei, nie za długo.

- Dziękujemy.

Lottie weszła i przebywała tam kilka minut. Kiedy wyszła, powiedziała, że Lou chce widzieć Harrego. Brunet zdziwiony tym, że Tomlinson pamięta cokolwiek z tego, kto go uratował, wszedł do sali. Kiedy zobaczył, jak wątłe ciało Louisa spoczywa na łóżku szpitalnym, otoczony jakąś aparaturą, chciał zapłakać, bowiem zdawał sobie sprawę, że to jego wina. Usiadł cicho na krześle obok łóżka i pozwolił sobie uronić kilka łez.

- Harry. - odezwał się cichym i zachrypniętym głosem Louis.

- Przepraszam, możesz mnie znienawidzić, to przeze mnie teraz tu jesteś, napra-

- Harry. - przerwał mu szatyn. - dziękuję.

- Za co?

- Za ratunek, uratowałeś mi życie. Nie obwiniaj się, przecież każdy inny by uciekł, a to, że byłem nieostrożny to moja wina. - rzekł miękko Tomlinson.

- Skąd w ogóle wiesz? Że cię uratowałem?

- Lottie mi powiedziała. Byłeś bardzo dzielny. Podziwiam cię. - Louis powoli uniósł dłoń do policzka Harrego i pogładził go, a brunet się w niego wtulił. Dotyk Louisa był taki uspokajający i delikatny.

- Tak w ogóle, obiecałeś mi nagrodę. - powiedział Louis z kokieteryjnym uśmiechem.

- Nie przypominam sobie. - Harry grał po swojemu.

- Wtedy, zanim się topiłem...

- Ale moim zdaniem, nagroda już była. Kiedy ci robiłem sztuczne oddychanie. - Styles charakterystycznie ruszył brwiami.

- Ej! Ale wtedy byłem... nieświadomy.

- A teraz jesteś?

- Przecież rozmawiam z tobą.

- Ale czy jesteś świadom tego, co robisz i czy napewno tego chcesz?

- Skończ pierdolić. - powiedział Louis i w oka mgnieniu podniósł się, by gwałtownie się wpić w usta bruneta, jednocześnie chwytając za kark i ciągnąć za sobą na łóżko. Harry, początkowo oszołomiony tym cudownym uczuciem, oddał pocałunek dopiero po chwili i przejmując dominację. Całowali się zachłannie i delikatnie. Niechlujnie i namiętnie. Jednak jedno jest najważniejsze: z miłością.

LARloveRY69

One shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz