To nie twoja wina - Infinite

85 3 0
                                    

Akurat wstawiałem wodę w czajniku na kawę, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Popatrzyłem zaraz na zegar wiszący nad wyjściem z kuchni. Pokazywał godzinę 19.

Kto wpadł na wieczorynkę i kawusię? - pomyślałem zafrapowany z lekkim uśmiechem. Ostatnio ciężej było mi go przywołać na twarz, ale wierzyłem, że taki stan rzeczy w końcu ulegnie zmianie i wszystko zacznie iść w dobrym kierunku.

Otworzyłem drzwi.

- Jak się trzymasz? - zapytał z uniesionym kącikiem ust, Gyu. W jednej ręce trzymał reklamówkę wypchaną po brzegi. Dostrzegł, że się w nią wpatruję. - Ja... To... - Uniósł ją lekko, również wbijając w nią wzrok. - Przyniosłem coś do jedzenia. Tak się nam najlepiej zawsze gawędzi, prawda? - Próbował się uśmiechnąć, ale nie najlepiej ta sztuka mu się udała. Wyraz twarzy Gyu przypominał raczej smutny grymas...

Poczułem ukłucie w sercu na widok tej miny, ale odchrząknąłem i zaprosiłem go do środka.

- Pewnie. Na sucho nie da rady. - Poklepałem go po plecach. - Chcesz coś do picia? Właśnie robiłem sobie kawę, ale chyba średnio będzie pasować do kurczaka w panierce.

Obaj się roześmieliśmy.

- I tak poproszę. Potrzebuję czegoś, żeby oczy otworzyć. - Zdjął kurtkę, buty, po czym podreptał ze mną do kuchni.

Woń uwalniająca się z tej reklamówki sprawiała, że robiłem się coraz bardziej głodny i łakomy na pyszne żarcie.

- Wiesz, że na twoje oczy i tak nic nie działa. A nie, czekaj - Dolałem wody do czajnika i ponownie go włączyłem - chyba, że jak ktoś ośmieli się z ciebie śmiać. Wtedy stają się nienaturalnie duże. Trzeba wówczas zdjęcia robić, bo to są rzadkie okazje - zaśmiałem się. On również.

Kręcił głową.

- Ty to jesteś małpa, wiesz?

- Jest taki gatunek małp, które są rude, a jedynym rudym tutaj jest... - Uchyliłem się w samą porę przed niosącą przemoc myjką do naczyń, którą we mnie rzucił.

- Ja ci tu żarcie przynoszę, a ty mnie tak obrażasz, niewdzięczniku?! - Pogroził mi pięścią. Ja tymczasem delikatnie ułożyłem mu grzywkę.

- Nie piekl się tak, bo ci się fryzurka psuje. - Wciąż się chichrając, odpowiedziałem uśmiechem na jego złowrogie, ale jakże zmęczone moim dokuczaniem, spojrzenie.

- A myślisz, że przez kogo tak się dzieje? - burknął.

- No nie wiem... Przez ciebie?

- Słucham?! - wybuchł, jednak i tak się uśmiechał.

- Jakbyś się na mnie nie rzucał, to takie rzeczy by się nie działy. - Wzruszyłem beztrosko ramionami, a Gyu tylko parsknął.

- Zawsze wybrniesz z sytuacji, co?

- Przecież mnie znasz. - Puściłem mu oczko, i wziąłem się za szykowanie naszych kaw.

- Bardzo dobrze cię znam. Ile to już? Prawie dekada, co? - Szturchnął mnie lekko w ramię.

- Sądząc po twoim wieku, to prawdopodobne. - Rzuciłem mu złośliwy uśmieszek.

- Ho...Hoya! - Wkurzył się, pacnął mnie w plecy i... Skrzywił się, a po jego policzkach zaczęły lecieć łzy.

- Gyu... Przepraszam, nie wiedziałem, że...

- To nie o to chodzi. - Oparł się plecami o blat, stając teraz naprzeciwko mnie. Pociągnął nosem. - Czuję się w jakiś sposób winny...

- Gyu! Nie mów takich rzeczy! Rozmawialiśmy na ten temat wiele razy. Wiesz, że to była moja decyzja. Wiesz, co było powodem.

- Ale co ze mnie za lider? - załkał, przecierając kompletnie mokre oczy.

- Jeden z najlepszych i najsilniejszych jakich znam. I cholernie ambitnych. To nie twoja wina, Gyu. Nie waż mi się obwiniać, jasne? - Podałem mu chusteczkę, w którą zaraz wydmuchał nos. Zaraz podarowałem i drugą, by mógł wytrzeć policzki.

- Ale, mimo wszystko...

- Nie - przerwałem mu stalowym tonem nieznoszącym sprzeciwu. Aż drgnął, wpatrując się we mnie zdumionym wzrokiem. - Ze mną jest dobrze, z wami też musi. Przecież nadal się przyjaźnimy, prawda? Czy to nie jest najważniejsze? Wiem, że już razem nie będziemy występować, ale te siedem lat były najcenniejszym okresem w moim życiu i Infinite zawsze będzie składać się z naszej siódemki, jasne? - Stanąłem obok i objąłem go. - Początek i nowy start będą dla nas trudne, ale damy radę. Mamy siebie. Zawsze możemy do siebie dzwonić, pisać czy wyjść na miasto. Tak czy nie? - Pochyliłem się do jego twarzy z leciutkim, lecz szczerym uśmiechem.

- Tak, oczywiście, że tak. Masz rację, nasza przyjaźń przetrwa wszystko - odpowiedział, odwzajemniając mój uśmiech. Miętoląc chusteczkę, popatrzył na mnie. - Ale wiesz, że też się spłakałeś?

- A w dupie z tym! Daj mi lepiej chusteczkę. - Parsknęliśmy równocześnie śmiechem. Obaj byliśmy czerwoni na twarzach ze łzami wciąż wypływającymi z oczu. Cóż, nie najlepiej wyglądaliśmy, ale... było nam jakoś lżej.

Może rzeczywiście oficjalnie nie należałem do zespołu, a fakt, że nie stanę z nimi na scenie, rozdzierał mi serce, jednak wciąż stanowiliśmy świetną paczkę przyjaciół. Będziemy wspierać się nawzajem, tak jak zawsze to robiliśmy. Obstawiałem, iż nieraz przy wspólnych spotkaniach poryczymy się jak stado bobrów, ale kto by się tym przejmował? Najważniejsze, abyśmy przetrwali ten najcięższy okres, a później dalej dbali o rozwijanie się w artystyczny sposób, tak jak skupialiśmy się nad tym od lat. Póki ich mam, wszystko jest możliwe i każda droga stoi przede mną otworem. Nie zmarnuję żadnej szansy, sprawię, że będą dumni. A jeżeli któryś się popłacze, to ze szczęścia...

K-POP - One-shots (GOT7, MONSTA X,...)Where stories live. Discover now