Rozdział Siódmy cz. 1

658 88 25
                                    

Irvette siedziała na zydlu i w skupieniu słuchała słów młodzieńca, który gorączkował się i krążył po pokoju. Starała się kiwać głową ze zrozumieniem, jednak zdecydowanie nie wszystko wydawało jej się jasne. Próbowała jednak marszczyć brwi, pomrukiwać od czasu do czasu, a nawet i powtórzyć jakieś słowo, sprawiając wrażenie pilnej słuchaczki. Irvette nie była zbyt bystra, ale nie można było jej odmówić dobroci. Jak tylko mogła, starała się, żeby dla każdego było jak najlepiej. I właśnie dlatego w pewnym momencie stała się kłopotliwa. Za dużo pragnęła ugrać dla pospólstwa, za bardzo pochylała się nad niedolą chorych i często, nawet nieświadomie, wprawiała w zakłopotanie ojca na balach i bankietach, prowadząc konwersacje na niebezpieczne tematy.

Trzeba było ją wydać szybko za mąż, ale za kogoś niezbyt znaczącego, coby się jeszcze większa chryja nie zrobiła. I wtedy pojawił się Withell. W tamtych czasach był nikim. Sprawiał wrażenie wielkiego paniska i prawda, wcale był niegłupi i obrotny, ale ojciec Irvette nie widział w nim dużego zagrożenia. A i córka wydana w ten sposób trafiłaby do średnio znaczącej rodziny, nie miałaby jak się pokazywać na tych wszystkich ważnych i ważniejszych przyjątkach. Problem zdawał się być rozwiązany. Withell naprawdę zauroczył się w pannie o buzi trochę pulchniutkiej i okrągłej, która jakby wiedząc o swojej lalkowatej urodzie, podkreślała to jeszcze kręcąc jasne włosy w pukle, tak bardzo na przekór panującej wtedy modzie. Ślub był, weselicho było, rozkradzione wianki i wstążki poszły w podarunkach do połowy panien w Brynn i okolicznych wsiach. Ojciec Irvette pękał z dumy na myśl o swoim fortelu. Nie przewidział tylko jednego; Withell był cholernie ambitny i bardzo szybko, w niebezpieczny sposób, zaczął zyskiwać na znaczeniu. Skończyło się to tym, że otrzymał herb i historię swojego szlachectwa, która według stworzonych zapisków zyskiwała na sile z dziada na pradziada. I tak oto Irvette, zupełnie przypadkiem, została żoną Withella z Erc, który, psia mać, został Wielkim Namiestnikiem Brynn.

Małżeństwo Withella i Irvette układało się zadziwiająco dobrze. Żona nauczyła się nie mówić za dużo, a jej dobre serce wywoływało pobłażliwe uśmiechy i kiwnięcia głową. Uroda trwała i zdawała się nie przemijać. Nawet pożycie małżeńskie układało się znakomicie, z jednym tylko mankamentem, który starały się bagatelizować obie strony. Nie mogli mieć dziecka. Irvette była przekonana o własnej bystrości, sztuce kalkulacji, której nauczyła ją matka, natomiast Withell wierzył, że to po prostu nieodpowiednia chwila na poczęcie potomka, bo jego pozycja w Camden nie była jeszcze dostatecznie umocniona. Prawda jest taka, że żadne z nich nie mogło nigdy mieć dziecka.

Tak się też złożyło, że pewnego dnia bywali w Terrwyn, gdzie Withell załatwiał umowy z pewną znaczącą familią kupiecką. I tak się również złożyło, że teraz, wiele lat później, w kamienicy w centrum najbogatszej dzielnicy Brynn, przed Irvette stał Roslin, do którego miała wybitną słabość. Była w stanie wybaczyć mu wszystko, przymknąć oko na wszystkie wybryki, a Roslin, o dziwo, zazwyczaj tej słabości nie wykorzystywał. Prosił teraz tylko o posłuchanie u ojca i opiekę nad jakimś obdartym człowiekiem. Powtarzał, jakie to wszystko ważne i konieczne. Och, jakie to wszystko było tajemnicze! Irvette oczywiście się zlitowała. I dumna była trochę z przybranego syna, że i on lituje się nad biednymi.

Lairsen, siedząc już w balii z ciepłą wodą, nie do końca wierzył, że los się do niego wreszcie uśmiechnął. Przez cały czas był podejrzliwy, szukał podstępu, ale Roslin chyba naprawdę chciał zawrzeć z nim umowę. Druid szczypał się kilka razy i szorował ramiona twardą gąbką, zmywając z nich zaschnięty brud chlewu i jego własnego obrzydliwego domostwa. Wiedział, że musiał cuchnąć i naprawdę był wdzięczny, że Irvette nie zatykała nosa chusteczką w jego obecności. Woda w balii robiła się brunatna, jednak intensywny zapach olejku różanego skutecznie tłumił odór. Lairsen pozwolił się ogolić, jednak kategorycznie zabronił skrócenia włosów. Umył je dokładnie sam, spróbował nawet z tyłu je niezdarnie związać, jednak gęsta grzywa zasłaniająca czoło pozostała. Balwierz wzruszył tylko ramionami, Irvette na to przyzwoliła. Może ten biedny człowiek miał jakie śluby złożone?

Korona KrukaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz