61.

380 14 2
                                    

Donata



Myślałam, że aż tak mnie to nie obleci, ot zwykła uroczystość. Ale następnego dnia jak tylko wstałam poczułam, jak cała trzęsę się w środku. Swiadomość tego do czego ma dzisiaj dojść uderzyła we mnie z potężną siłą, poczułam się, jakbym dostała donicą. I to z wielkiej wysokości. Michael jakoś nie okazywał podobnego zdenerwowania. Normalnie, od rana pojechał jeszcze do urzędu dopiąć wszystko na ostatni guzik, a gdy wrócił oznajmił, że urzędnik zjawi się u nas o godzinie piętnastej.
- Tak szybko?! Mówiłeś, że dopiero wieczorem... - byłam przerażona. Nie wiedziałam, ale może nie czuł tego stresu dlatego, że już raz miał tą przyjemność z kimś sie żenić. Ja niestety nie miałam w tym żadnego doświadczenia.
- Ale co to za różnica? Zdążysz się przygotować. Nie będziemy robić nic wystawnego, całość odbędzie się tu, w salonie, potem zrobi się jakąś kawę na szybko i po wszystkim. Szkoda, że nie zabraliśmy ze sobą twoich rodziców. - spojrzałam na niego.
- Mama nie mogłaby lecieć tak czy owak. Ostatnio gorzej się czuła... nie chciałaby lecieć, a tata w życiu by jej samej nie zostawił. - wyjaśniłam. Kiwnął głowa na znak, że rozumie.
- Z twoją mamą będzie wszystko w porządku, zobaczysz. - powiedział po czym przytulił mnie i zaczął gładzić po plecach. - Nie denerwuj się tak. Cała drżysz.
- Dziwisz mi się? - usłyszałam jak się zaśmiał. Podniosłam głowę spoglądając na niego.
- Szczerze mówiąc, nie. - mruknął. - Ale to przecież nic takiego...
- Może dla ciebie, już raz brałes ślub, więc może nie czujesz tej tremy...
- To, że nie wyglądam jakbym ją czuł nie znaczy, że jej nie czuję, Dona. Może i wstępowałem już kiedyś w jeden związek małżeński, ale to nie wiele zmienia, naprawdę. Też się denerwuję. Ale nikomu o tym nie mów. - zaśmiałam się teraz sama. Twardziel.
- Twój brat... będzie? - przez chwilę nic nie mówił.
- Nic mi nie wiadomo, by 'lista gości' się zmieniła, więc... chyba będzie. - powiedział takim tonem jakby naprawdę wolał, żeby go jednak nie było. Popatrzyłam na niego lekko zaniepokojona. Żeby tylko nie wyniknęły z tego jakieś jaja.
- Daj spokój. Przecież sam mówisz, że wiesz jaki jest. Pamiętasz te stringi w aucie? - prychnął.
- Być może wiem jaki jest, ale to co zrobił ostatnio przeszło wszelkie dopuszczalne granice. Wiele mogę zrozumieć i tolerować, naprawdę. Ale nie będę tolerował brata, który dowala mi się do żony!
- Jeszcze nie jestem twoją żoną. - powiedziałam z uśmiechem, ale schlebiało mi to, że jest taki zazdrosny.
- Ale za chwilę będziesz. - uściślił przyciskając mnie mocniej do siebie. - I nikt nie ma prawa się do ciebie zbliżać.
- Spokojnie. Przecież widziałes, że sama też sobie nie pozwalałam.
- Widziałem. - uśmiechnął sie w końcu.
- No! To lubię. Masz sie uśmiechać, nie myślec o głupku. Pewnie teraz obmyśla plan jakby cię tu urobić na swoją stronę po tej gafie.
- Niech myśli. Na zdrowie, przyda mu się użyć w końcu szarych komórek. - prychnął znów. - Ale obawiam się, że próżny jego trud.
- Michael. - powiedzałam spoglądając na niego znacząco. - Daj spokój. Przegiął po prostu w żartach. W jego mniemaniu może było to śmieszne, ale było co najwyżej niesmaczne. Jak tu przyjdzie już, prosze cię, nie zabij go samym spojrzeniem. - zrobił minę obrażonego dziecka. - Co?
- Bronisz go. A może ci sie spodobał co? Drugi adorator na boku. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Chyba sobie żartujesz w tym momencie.
- Wcale nie. Może ci to schlebia, że dwóch dojrzałych facetów wkoło ciebie skacze. On to może nie do końca, ale ja to już na pewno nadskakuję ci na każdym kroku...
- Nie bądź debilem, proszę cię. - wpadłam mu w słowo patrząc na niego własnie jak na debila. Znów zrobił obrażoną minę. - Chcesz się pokłócić przed samym ślubem?
- To tobie podoba się podryw mojego brata, nie mnie. - upierał się przy swoim. Fuknęłam cicho pod nosem.
- Wiesz co, Mike? Lubię kiedy jesteś o mnie zazdrosny, ale teraz naprawdę przesadzasz. Idę do Janet, muszę się przygotować do tego wszystkiego skoro ten urzędas ma pojawić sie tu tak wcześnie. I prosze cię, kiedy następnym razem cię zobaczę masz do tego czasu pozbyć się ze swojej głowy tych głupot. - powiedziałam mijając go i wychodząc z salonu kierując się do jednej z sypialni, które były wolne. Tam swoje rządy rozpostarła Janet, ze wszystkimi kosmetykami, ciuchami i innymi duperelami.
- Mogę...? - nie zdązyłam nawet dobrze otworzyć drzwi i się wysłowić.
- Nareszcie jesteś! Mamy mało czasu, siadaj. - posadziła mnie sama na krześle przed wielkim lustrem. Przemeblowała cały pokój wedle własnego gustu. Wszędzie na około stały jakies stojaki z różnego rodzaju sukienkami, także jedną białą. Buty, kwiaty, jakieś dodatki...
- Na co to wszystko? - zapytała spoglądając na nią jak wypakowywała kosmetyki na stolik obok mnie. Obróciła krzesło na którym siedziała w swoją stronę.
- Jak to na co?! Musisz jakoś wyglądać, co nie? Nie codziennie wychodzi się za Michaela Jacksona.
- No dobra. - zaśmiałam się cicho pod nosem. - Ale po co tyle tych kiecek?
- No przecież w jednej cały czas nie będziesz siedzieć! Dziewczyno! - zaczęła grzebać w kosmetyczce.
- No to góra dwie mi starczą.
- Oczywiście. Ale najpierw trzeba te dwie wybrać z nich wszystkich. Jak już cię umaluję i uczeszę, będziesz przymierzać.
- Rozwali mi się wszystko na głowie. - mruknęłam patrząc na te wszystkie kiecki.
- Nie martw się, nawale ci tyle lakieru, że młot pneumatyczny tego nie ruszy. Spokojna głowa. - parsknęłam śmiechem. No to teraz mogłam być spokojna.
Przez jakiś czas była cicho, dobierając różne kosmetyki takie jak podkład, pomadki i wiele wiele innych rzeczy, których zastosowania nie umiałam się nawet domyślec. Ona miała tego mnóstwo! Co chwila coś przykładała mi do twarzy sprawdzając czy dany odcień koloru mi pasuje. W końcu skompletowała wszystko. Chyba.
- No. Możemy zaczynać. Teraz nie gadaj. - prychnęłam.
- Jakbym mówiła cokolwiek w ostatnim czasie...
- Cicho! - sama się uśmiechnęła. - Zrobię cię na bóstwo.
- mhm. - mruknęłam tylko i już się nie odzywałam.
Zrobienie makijażu było najprostszą i najszybsza rzeczą z tego wszystkiego. Kiedy obejrzałam się w lustrze byłam naprawdę zachwycona. Makijaż nie był jakiś powalający. Był delikatny i podkreślał urodę. Tak mi się przynajmniej wydawało. Na oczy nałożyła bardzo delikatne cienie, jasne, za to usta pokryła krwistą czerwienią...
- Janet... Nie za ostro z tymi ustami? - poczułam się trochę nieswojo, mimo, że efekt mi się bardzo podobał.
- Niby czemu?! Wyglądasz sexy i o to chodzi.
- Tak. Jermaine padnie na zawał przyrodzenia. - parsknęłam śmiechem. Sama Janet skrzywiła się lekko.
- Ten idiota urodził się jakoś jajcarz. Nie przejmowałabym sie nim...
- Nie przejmuję się. Po prostu się śmieję. Mike nie może go zdzierżyć. Boję się, że go poniesie...
- E tam. Będzie go ignorował, zobaczysz. - miałam taką nadzieję. Wolałam, żeby się nikt nie lał.
Tak więc wtedy przeszłyśmy do drugiej częsci... zdecydowanie... koszmarnej.
Każda, dosłownie każda sukienka jaką przymierzałam nie podobała się Janet. Coś jej ciągle nie pasowało, a to kolor, a to krój, a to bo tu za szeroka albo za ciasna. Biała według niej kompletnie odpadała. W końcu po długich męczarniach wybrala dwie.
Pierwsza, w której miałam przysięgać naprawdę przypadła mi do gustu. Janet oczywiście coś się w niej nie podobało, ale powiedziałam że chcę tą i koniec. Była w kolorze kremowego jasnego różu. Miała coś w stylu gorsetu, jednolity materiał który podchodził aż pod samą szyję, a na nim naszyta tego samego koloru koronka. Od lini bioder rozkloszowała się aż do połowy ud. Rękawy miała długie ale z tej samej koronki, która była naszyta na górną część. Naprawdę mi się podobała.
- Co ci w niej nie pasuje?
- No niby nic... - marudziłą wciąz. - Ona w ogóle nie posiada dekoltu. - parsknęłam śmiechem.
- Tak, bo ty byś chciała, żebym wyszła z cyckami na wierzchu.
- Mike by sie nie obraził.
- Daj spokój! - uśmiechnęłam się pod nosem.
Druga którą wybrałam była nieco inna. Była koloru jaśniutkiego turkusu i nie miała rękawów. Zakrywała tylko piersi i sztywną częścią materiału sięgała zaledwie do pępka mniej więcej. Od tego momentu odchodził lekki materiał, zwiewny i przyjemny w obejściu. Kilkoma warstwami, musiałam przez chwilę szukać dziury żeby ją ubrać. Janet śmiała się ze mnie.
- No czego się śmiejesz! - założyłam to w końcu. Efekt bardzo mi się spodobał.
- No ta mi się podoba! - powiedziała w końcu. Uff...
- No to mamy wszystko teraz mnie czesz! - powiedziałam, bo chyba zaczynała rozglądać się za jeszcze jedną.
- Dobra. - burknęła rezygnując. - Ale załóż już tą pierwszą. - powiedziała, co uczyniłam. Delikatnie starając się jej nie pognieść, usiadłam przed wielkim lustrem. Lokówka poszła w ruch.
Po jakiejś godzinie czasu fryzura była gotowa. Aż na moment zaniemówiła. Od kiedy Janet posiada takie zdolności? Niewazne, pomyślałam, ważne, że wyglądałam jak nie ja. Logi układały się puklami na jedno moje ramię upięte misternie z tyłu głowy. Grzywka pozostała prosta ułożona tylko tak by spływała na jedną stronę mojej twarzy. W to wszystko Jan powpinała kilka ślicznych spinek i coś większego... Zastępowało welon, którego nie chciałam mieć.
- Wyglądasz oszałamiająco! - powiedziała szczerząc się do mnie w lustrze. Uśmiechnęłam się. Podzielałam jej zdanie. - Mike oszaleje na twój widok.
- Tak myślisz?
- Ja nie myślę. Ja wiem. Ile jeszcze mamy czasu? - mruknęła zerkając na zegar. - Jeszcze tylko godzina, uwinęłyśmy się w czas! Przyniosę nam kawę. Tylko uważaj, żeby się nie poplamić!
Po kilku minutach wróciła z tacą i sama szybko się przebrała. Miała być moją druhną, a jakże. Mike wziął sobie tam też kogoś, pewnie jakiegoś braciszka. I pomyślec, że nikt sie o tym nie dowie. Dziwnie się czułam.
Janet włosy i przysłowiową tapetę zrobiła już sobie sama wcześniej, więc teraz kiedy juz założyła swoją kiece mogłyśmy zając się kawą. Zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim. O tym że żałuję, że nie ma tu moich rodziców i Iwy. Wtedy ktoś otworzył drzwi...
- I jak, gotowe? - usłyszałam głos Michaela...
-WYNOŚ MI SIĘ STAD, JUŻ!!! - rzuciła się niemal na niego wywalając z pokoju. Patrzyłam na nią lekko zszokowana. To tutaj ten przesąd też funkcjonuje?
- Ale co...? - zapytał zaskoczony.
- Nie wiesz, że panny młodej nie ogląda się przed ślubem?! Spadaj stąd! - wynała go. - Co za facet, no! - zaśmiałam się gdy usiadła z powrotem na przeciw mnie. - Nie śmiej się! Mam nadzieję, że nic nie zdążył zauwazyć.
- Janet, to tylko przesądy, zabobony...
- No nic nigdy nie wiadomo. Lepiej ich przestrzegać.
- Tak. - prychnęłam. - To czy on mnie teraz zobaczy ma przesądzać o udanym związku. Cudownie. - parsknęłam smiechem.
- Nie raz się to sprawdza.
- Gówno prawda.
- Oj tam, oj tam...
W końcu nadeszła godzina. Poczułam jak żołądek mi się ścisnął. Był wielkości piłeczki pingpongowej, byłam tego pewna. Jak oni mogli myślec o jakimś cieście później! Nic nie przełknę. A Janet skakała wokół mnie poprawiając wciąz coś.
- Jan...
- No co musisz wyglądać perfekcyjnie. Nie ma zlituj się.
- No jest dobrze.
- Teraz jest dobrze. - powiedziała grzebiąc jeszcze przy czymś i w końcu się wyprostowała. - Matko boska! - krzyknęła nagle.
- Co?!
- Kwiaty! Zapomniałabym! - podskoczyła do konta i wyciągnęła z niego bukiet jakichś kwiatów. Nawet nie przywiązywałam do tego wagi. - Teraz już wszystko. - uśmiechnęłam się do niej. - No, pani Jackson. - wyszczerzyła się.
- Nie przyjmę jego nazwiska, Janet. - wytrzeszczyła na mnie oczy.
- A to dlaczego?
- To ma być tajemnicą, jak myślisz, uszłoby to bez echa gdybym zmieniła nazwisko na JACKSON? - myślała nad tym chwilę.
- No tak, masz rację.
- On miał dokładnie taką samą minę jak ty teraz kiedy mu to powiedziałam.
- No raczej go to nie zachwyciło... - rozległo sie przezorne pukanie do drzwi. - Kto tam?!
- To ja. - usłyszałam zgryźliwy głos przyszłego męża. - Urzędnik już jest... pospieszcie się. - i poszedł. Żołądek jeszcze bardziej mi się zaciesnił.
- Spokojnie, Dona. Nie umrzesz. - Janet uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. - Czas stąd wyłazić, już.
- Nogi mi się trzęsą połamię sobie obcasy... - jęknełam.
- Nic ci nie będzie. Nie myśl o ludziach, ani o tym co powiedzą. Myśl tylko o Michaelu i o tym co on o tobie pomyśli. Będzie zachwycony. Chodź. - wzięła mnie za rękę i wyciągnęła na korytarz. Stamtąd już słyszałam głosy zebranych. Czy on też się denerwował tak jak ja?



Michael



Chodziłem nerwowo po salonie, nie zwracając najmniejszej uwagi na innych. Przyglądali mi się ukradkiem, ale nikt nic nie mówił. Wszyscy czekali, aż panna młoda w końcu się objawi. Sam nie mogłem się doczekać. Kiedy wszedłem wtedy do tej warowni Janet nie wiele zdążyłem zauważyć. A taką miałem nadzieje...
Lisa podeszła do mnie z lekkim uśmiechem.
- Cieszę się, że wreszcie sobie wszystko wyjaśniliście. - powiedziała. Zaciągnęła tu ze sobą LaToyę, która zarzekała się na śmierć, że jej nie będzie. Ale jednak się pojawiła. Patrzyła na mnie przez chwilę, a potem odwróciła się i odeszła gdzieś. Westchnąłem.
- Tak, wyjaśniliśmy. Pozostała mi już tylko jedna rzecz do zrealizowania. - mruknąłem patrząc teraz na przyjaciółkę.
- Jaka?
- Wybicie jej do końca z jej pięknej główki tych bzdur, które sobie wmawia.
- Co znowu sobie wmawia? - powiedziała z miną, która świadczyła o tym, że chociaż miała nadzieję, na koniec tego cyrku to jednak nie jest aż tak bardzo zaskoczona moimi słowami. Uśmiechnąłem się znów.
- Powtarza wszem i wobec, że to tylko biznes i koniec kropka. Ale jednocześnie klei się do mnie jak rzep...
- Przejdzie jej zobaczysz. - teraz zaczęła się śmiać. Bo to naprawdę było śmieszne.
- Co jej przejdzie, reszta głupoty czy to mizdrzenie się? - parsknąłem śmiechem.
- Oby to pierwsze. - oboje się zaśmialiśmy.
Prawda była taka, że teraz kiedy już założymy sobie obrączki, nie będzie odwrotu. Nagle nawet pomyślałem, że mi stąd zwieje w ostatniej chwili. Aż się zapowietrzyłem. Cóż, po tych ostatnich tygodniach mogłem chyba spodziewać się wszystkiego, prawda? Niezależnie od tego czy coś takiego miałoby miejsce czy nie.
Ale w następnej chwili moje wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
- Możemy zaczynać? - urzędnik wytrącił mnie z transu w jaki wpadłem widząc ją. Była piękna. Oszałamiająca. Janet zrobiła z niej boginię... I nie tylko ja teraz wlepiałem w nią wzrok.
Rozejrzałem się. No oczywiście, że Jermaine musiał wytrzeszczać gały. Postanowiłem zrobić to co robiłem od samego początku. Ignorować go.
- Tak, oczywiście. - odpowiedziałem w końcu facetowi, a ten natychmiast ustawił się na swoim miejscu.
Kolana mi zmiękły, kiedy podchodziłem do miejsca w którym oboje staniemy. Starałem się opanować, wyglądać jakoś jak należy, ale nie było to wcale takie łatwe. Randy był moim świadkiem, a ona razem z Janet ustawiły się obok nas. Moja siostra cały czas coś jej poprawiała, aż do momentu kiedy Dona przydzwoniła jej lekko kwiatami i kazała się odczepić. Rozniósł się cichy pomruk śmiechu. Jakoś mi to umknęło... tak byłem nią oczarowany.
I to nie chodziło o śliczną sukienkę czy makijaż. Czy cokolwiek innego. Nie wiedziałem... Po prostu chyba zdałem sobie sprawę tak do końca co się właśnie dzieje. Co sie za chwilę stanie. Że ona naprawdę będzie za moment moją żoną... Od dawna nie czułem się taki szczęśliwy.
Chwyciłem ją za wolną rękę. Ścisnęła moje palce dając znak, że sama też jest zestresowana i jeszcze troche to pofrunie. Uśmiechnąłem się patrząc na nią i nawet nie słuchając tego co mówił urzędas.
Ceremonia nie trwała długo. Zależało nam na tym by wszystko przebiegło spokojnie i bez chaosu. Miałem nadzieję, że się uda. Czemu miałoby się nie udać? Nikt poza zebranymi w salonie ludźmi nie wiedział o niczym. Ktoś mógłby powiedzieć, że któryś z obecnych mógłby coś chcący bądź niechcący chlapnąć. Raczej nikogo o to nie podejrzewałem. Nawet LaToya nie byłaby do tego zdolna z tą swoją miną. Raczej też będzie trzymać język za zębami. A jak już przyjdzie pora... to już ja sam się o to postaram by wszystko wyszło na jaw.
Cały czas patrzyłem praktycznie tylko na nią, tylko od czasu do czasu odwracając od niej uwagę. Kiedy oboje powtarzaliśmy za urzędnikiem, głos nieco mi drżał, ale jakoś dałem radę. Emocje... Czy ślub z Lisą też tak przeżywałem? Nie umiałem sobie tego teraz przypomnieć. Kiedy przyszedł czas na obrączki poczułem że palce mi zdrętwiały. Nie miałem pojęcia od czego, ale chyba po prostu zapomniałem jak się prawidłowo oddycha. Patrzyła na mnie wielkimi oczami jak chwyciłem delikatnie mniejszy krążek i powoli wsunąłem go jej na palec. Ona zrobiła to samo... A potem wszystko inne mogło przestać istnieć.


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now