42.

373 13 0
                                    

Donata


- Kochanie... - usłyszałam cichy szept, ale nie chciałam się ruszać. Po chwili rozległ się chichot. - Budź się, ślicznotko. Za chwilę będziemy lądować. - otworzyłam jedno oko i spojrzałam na swojego mężczyznę, który przyglądał mi sie właśnie z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Już...? - zapytałam mało przytomnie. Zaśmiał się znów.
- Przespałaś całą drogę. Dalej, pozbieraj się, bo potem połowy zapomnisz.
Tak więc po jakichś piętnastu minutach samolot wylądował na lotnisku w LA. Tak, wróciliśmy do Stanów, w końcu. Od razu poczułam się lepiej, odprężona. Mike nie przewidywał w najbliższym czasie tworzenia czegokolwiek. Obiecał mnie i sobie, że będzie się lenił do oporu. Sam czuł się wciąż zmęczony więc byłam zadowolona, że chce siedzieć tylko w domu. Ewentualnie wyjechać gdzieś na kilka dni rekreacyjnie oczywiście.
Moi rodzice i Iwa byli oczywiście niepocieszeni. Ojciec w dzień wyjazdu nie wiele się odzywał. Facet. Ale wiedziałam, że będzie po prostu za mną tęsknił. Ja za nim też będę. Na pożegnanie przytulił mnie mocno i pocałował w czoło. A na Michaela spojrzał się tak jakby mówił "Oddaję ci ósmy cud świata, wara jak coś mu się stanie." Uśmiechnęłam się pod nosem na tą myśl.
Do Neverland zajechaliśmy w ciągu dwóch godzin. LA było wyjątkowo zatłoczone. Nie było sensu nigdzie przyspieszać, bo po chwili już trzeba było wciskać hamulec. Siedziałam z głową opartą o jego ramię więc wcale nie narzekałam. Ważne było, że on jest ze mną.
Janet wyleciała do Stanów dawno temu, praktycznie zaraz po tym jak w końcu cały ten ambaras po koncercie się wyjaśnił. Media huczały, było też coś o mnie, ale nie przejmowałam sie. Wcale tego nie czytałam, a inni też nie uważali, żeby trzeba było mnie w czymkolwiek uświadamiać. I bardzo dobrze. Nie warto czytać bzdur, a na pewno bez takich się nie obyło.
Byłam pewna, że spotkamy jego siostrę już na miejscu w domu i nie pomyliłam się. Ale nie była sama, był z nią też ich... stary.
Kiedy go zobaczyłam ciarki przeszły mnie po plecach. Widziałam go już wcześniej, ale po rewelacjach jakie mi o nim zdał Mike miałam ochotę uciekać. Ale najpierw mu przypieprzyć, a potem uciekać. Tak. Ta druga opcja była bardziej prawdopodobna.
Mike przez całą droge był w dobrym humorze, ale jak tylko go zobaczył w swoim domu mina natychmiast mu zrzedła. W oczach dostrzegłam coś... jakby strach. Nie wiedziałam czy reszta to też dostrzegła, ale mnie się to udało choć starał się nie dać niczego po sobie poznac.
Janet jako pierwsza rzuciła się na nas, najpierw na brata a potem na mnie. Ich ojciec patrzył tylko na to z niewzruszoną minę. To było dla mnie nie do pojęcia. Jego syn prawie umarł przez nieudolnego lekarza, a on tak jakby go to w ogóle nie obleciało. Patrzył tylko na niego jakby oceniał czy dobrze wygląda. Ale nie w sensie czy nic mu nie jest. Jemu chyba bardziej chodziło o to, czy wygląda dość dobrze by nie niszczyć JEMU jakiegoś wizerunku. Zastanawiałam się tylko o jaki wizerunek może mu chodzić, przecież on nie posiada żadnego wizerunku.
Miałam wrażenie, że zaraz w tym salonie zaczną latać pioruny kuliste, takie zrobiło sie napięcie. Mike wyściskał jeszcze raz swoją siostrę, a potem spojrzał na mnie. Już wiedziałam od razu co mu chodzi po głowie.
- Dona, idź proszę do kuchni z Janet zrobić coś do picia, dobrze? - wytrzeszczyłam na niego oczy. Nie dość, że widocznie chce się mnie na chwilę pozbyć to jeszcze go herbatką albo kawką będzie częstował. - Idź, kochanie. - powiedział z trochę większym naciskiem.
- Chodź, Dona, opowiesz mi co się działo jak was nie było! - Janet złapała mnie za rękę i niemal biegiem zaciągnęła do kuchni. Żołądek mi się skurczył.
- Janet, mi się wydaje, że ich nie powinno się zostawiac samych. - zrobiła krzywą minę, tak jakby chciała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło.
- Nic im nie będzie, nie bój się. - powiedziała podchodząc do ekspresu do kawy. Westchnełam. Wyciągnęłam z lodówki jakieś słodkości, które zawsze były na miejscu, Mike był okropnym łasuchem. Ale jakoś nie było tego po nim widać. - No to opowiadaj co się potem działo jak już mnie nie było! - powiedziała w pewnej chwili.
- No wiesz... - zaczęłam kulawo. Jednym uchem nasłuchiwałam czy coś się nie dzieje. - Spędziliśmy kilka dni u moich rodziców. - zerknęła na mnie z uśmiechem.
- I jak teściowie? Polubili zięcia? - walneła,
- Daj spokój. - parsknęłam śmiechem. - Tata wciaż mu dokuczał, nie mógł się powstrzymać. Mama to co innego, ale tata chyba wciąż nie może go zdzierżyć tak do końca. Ale nie jest źle. Pewnego wieczoru obejrzeli nawet razem mecz koszykówki.
- No widzisz!
- No. - uśmiechnełam się. - Ale w czasie jego trwania mój tata co najmniej mięć razy nazwał Michaela starym rowerem. - Janet zaczęła śmiać się w głos.
- Żartujesz?
- Nie. - zaczęłyśmy obie chichotać.
Te śmiechy jednak nie trwały zbyt długo. Po chwili z salonu dobiegły nas krzyki i dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzałyśmy na siebie i obie jak jeden mąż biegiem ruszyłyśmy w tamto miejsce.
To co tam zobaczyłyśmy przeraziło mnie. Nieraz sobie wyobrażałam jak to wszystko wyglądało, ale na żywo... Żołądek podjechał mi do gardła.


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now