53.

225 14 2
                                    

Donata


Wszystko zagmatwało się jeszcze bardziej. Myślałam, że gorzej już nie będzie, ale się pomyliłam. Po tym co mu powiedziałam po tamtej nocy... zaczął mnie całkowicie ignorować. Doszło nawet do tego, że o czymś nie dowiedział się w czas, bo udał, że mnie nie słyszy, kiedy do niego o tym mówiłam. Przez to dostał ochrzan w pracy... mógł słuchać, kiedy do niego mówiłam.
Poza tym, sama też się do niego nie odzywałam. Wmawiałam sobie, że to nawet dobrze. Nie szuka sam kontaktu, więc nie jest tak źle, dostanę w końcu tą decyzję i wyjeżdżam. Pytanie tylko KIEDY ją dostanę.
Zaczynałam się już nawet trochę denerwować. Żebym tylko nie miała przez to jakichś kłopotów, w gruncie rzeczy to od jakichś dwóch tygodni powinno mnie tu już nie być. A wciąż siedziałam w Stanach. Rodzice tez mi o tym przypominali. Ale jak miałam stamtąd wyjechać nie mając w ręku tego papieru? Mimo wszystko chciałam wiedzieć jak to rozpatrzyli.
Zadzwoniłam w pewne miejsce i dowiedziałam się, że pismo zostało już do mnie wysłane. Licząc, że wysłali je dwa dni wczesniej, powinno dojść najpóźniej na dwa dni. Poczułam ucisk w dole brzucha. Jeszcze tylko dwa dni w Stanach... Dwa dni u Michaela Jacksona i z jego roztrzepaną siostrą.
W sumie to... nie wiedziałam co zrobię, kiedy już będę miała to w ręce. Mam tak po prostu się spakować? Niby oczywiste, ale... tyle czasu... i to wszystko co przeszliśmy... razem. Razem, to słowo przyprawiało mnie o skurcze żołądka. Potrząsnęłam głową.
Nie było sensu wciąz się zadręczać. Co się stało to się nie odstanie, trzeba żyć dalej. Widocznie tak miało być. Najprawdopodobniej widzę go ostatni raz... Kiedy wrócę do domu, już się nie spotkamy. Ja na pewno nie będe miała okazji się do niego zbliżyć choćbym chciała. A on? Gdyby mnie gdzies kiedyś zauważył pewnie tak jak teraz udałby że mnie nie zna. I może nawet dobrze.
Zastanawiałam sie też co będę robić w domu. Iwa już mi dotrzyma towarzystwa, tego byłam pewna. Nie pozwoli mi sie nudzić, ani w kółko myśleć o... jednym. Pewnie będę mimo woli wyszukiwac jakieś informacji o nim... Ale tylko na początku, przekonywałam samą siebie, potem im więcej czasu upłynie tym mniej będę o nim myśleć. Naturalna kolej rzeczy. Nie zapomnę o nim łatwo, ale... kiedyś w końcu będe musiała. Uda mi się, pomyślałam sobie kiwając głową. Wyglądałam pewnie jak wariatka.
Jak na złość chyba właśnie teraz czułam się najgorzej, jesli chodzi o... zdrowie? Ostatniej nocy przed nadejściem pisma myślałam, że umrę, tak było mi niedobrze. Nie miałam pojęcia od czego, niczego takiego nie jadłam... W sumie to... ostatnimi czasy prawie w ogóle nie jadłam. Zwaliłam to więc na nerwy. Pewnie dlatego tak fatalnie się czułam. Byłam znerwicowana. Nie było już sensu mówić sobie, że gdybym na początku wiedziała jak to się skończy nigdy bym tu nie przyjechała, bo wiedziałam doskonale, że tych kilku miesięcy za nic bym nie zamieniła. Za żadne skarby bym ich nie oddała.
Rano kiedy wstałam głowa bolała mnie tak, że myślałam, że oślepnę. Kolejna migrena, chyba... Poczłapałam do kuchni w nadziei, że zastanę tam panią Susan, ale... jej tam nie było. Za to siedział tam Mike... z kawą. Nawet nie zarejestrowałam jej zapachu, który zawsze mnie uderzał. Nie widziałam nawet sensu odzywać się do niego. Z resztą podejrzewałam, że najcichsze słówko spowodowałoby u mnie wymioty z bólu... Tak... moje największe marzenie, zrzygać się przy nim...
Podreptałam powoli do szafki z lekami i zaczęłam w niej grzebać. Szelest papierowych opakować drażnił mnie jak cholera. Miałam wrażenie jakby w głowie warczała mi piła mechaniczna. Prąd przeszywał skronie raz za razem... a ja wciąz nie mogłam doszukać się tych zasranych pigułek.
Podparłam się blatu przy którym stałam, kręciło mi się już w głowie. Ból był nie do wytrzymania. Pomyślałam, że albo głowa mi pęknie, albo nie wiem... Niech się stanie cokolwiek byleby ten ból choć trochę zelżał. Jak na złość tylko się wzmagał o ile było to jeszcze możliwe.
Westchnęłam ciężko, trąc czoło palcami i przymykając oczy. Naprawdę miałam nudności...



Michael


Już nie miałem pojecia co zrobić. Co powiedzieć... Straciłem chyba nadzieję... Prawda była taka, że byłem wściekły. Wściekły na nią, że znów tak mnie potraktowała. Jak dzieciak zacząłem ją ignorować, nie zwracałem na nią kompletnie uwagi jakby nie istniała. No cóż... raz sam się tym podkopałem, kiedy miała dla mnie ważną wiadomość, a ja zabrałem się z dupskiem i zamknąłem w gabinecie. Dopiero było...
Ale pomijając to... Jak miałem się do niej odnosić po tym wszystkim... Dała mi znów nadzieję, a potem znowu ją odebrała. To było wykańczające, nie miałem już sił. Już nie wiedziałem... czy w ogóle jest jakiś sposób na to, żeby odzyskać to co oboje utraciliśmy. Bałem się, że nie. A moje urażone ego tylko pogarszało sprawę.
Tego ranka siedziałem sam w kuchni od godziny z kubkiem kawy. Na stole stał talerzyk z ciasteczkami. Zauważyłem, że to te, które bardzo lubi Dona. Wszystko mi o niej przypominało... a na koniec jeszcze ona sama weszła do kuchni.
Chociaż weszła to nieodpowiednie określenie. Wlokła się jakby całą noc piła. Była blada jak śmierć, miała cienie pod oczami, i w ogóle wyglądała na chorą... Momentalnie zrobiłem się czujny. Jak mógłbym się o nią nie martwić mimo wszystko? Kochałem ją... bardzo.
Obserwowałem ją jak grzebała w szufladzie z lekarstwami. Pewnie znów bolała ją głowa. I chyba nie mogła nic znaleźć. Postanowiłem, że wstanę i jej pomogę. Bez słowa oczywiście. Ale kiedy tylko podniosłem się z krzesła, zauwazyłem, że z nią jest jeszcze gorzej niż myślałem w pierwszej chwili. Zaczęła się chwiać... nie wyglądało to zbyt dobrze. Zdązyłem do niej podbiec...
- Dona! - krzyknąłem ale zaraz się skarciłem. Złapałem ją zanim runęła na ziemię. Ból musiał ją aż ogłuszyć. Tak po prawdzie to nie miałem w domu nic na tak silną migrenę... co miałem robić?
W każdym pomieszczeniu miałem taki czerwony przycisk. Po wduszeniu go sygnał przekazywany jest do centrum operatora kamer. Wcisnąłem go z pięści drugą ręką podtrzymując mdlejącą dziewczynę. Po zaledwie pół minuty Alan wpadł do kuchni... jak zawsze on. Niezawodny.
- Co się dzieje...? - zapytał zdyszany. Musiał biec. - Co z nią?! - wykrzyknął widząc ją w takim stanie.
- Nie krzycz. - mruknąłem cicho. Dziewczyna zaczęła się budzić, ale wyglądało na to, że nie czuje się wcale lepiej po tym omdleniu. - Zadzwoń po mojego lekarza.
- Co się stało? - szepnął wyciągając telefon.
- Chyba ma potężną migrenę. - odpowiedziałem. - Dzwoń, nie mam jej tu co dać...
Zadzwonił. Murrey zjawił się u mnie po trzydziestu minutach. Nie podobało mi się, że tak późno. Dona była aż prawie zielona na twarzy. I nie budziła się. Kiedy ją zobaczył od razu się domyślił co się z nią dzieje.
- Często ma takie bóle? - zapytał.
- Nie wiem... - spojrzał na mnie. - Chyba drugi raz... Już kiedyś, niedawno, też miała tak silny ból...
- Powinna się przebadać i unikać stresu... - wymruczał, chyba na odczepnego. Cały Murrey. Byle tylko odbębnić sprawę i sobie iść. - To silny środek przeciwbólowy w zastrzyku. Zadziała najszybciej. - wyjasnił. Podwinął jej rękaw szlafroka i zaaplikował jej dawkę.
- Pomoże? - byłem zdenerwowany. Lekarz spojrzał na mnie ukosem.
- Oczywiście, że pomoże. Połóż ją, jak trochę odpocznie to poczuje się lepiej. Na mnie czas... - rzucił i poszedł. Jak zwykle, nic nowego.
- Powinieneś zastanowić się nad zmianą osobistego lekarza, Michael. - usłyszałem gdzies obok siebie głos Alana. Posłałem mu tylko spojrzenie mówiące... 'daj spokój'.
- Zaniose ją do siebie...
- Znowu do siebie do sypialni? - zagadnął z uśmiechem. Spojrzałem na niego z zagryzioną wargą. Wyszczerzył się po czym sobie poszedł. Spojrzałem na Donę w moich ramionach.
- Chodź, księzniczko... - szepnąłem, po czym zaniosłem ją do swojego łózka...
Siedziałem przy niej jakiś czas. Środek chyba w końcu zaczął działać, bo po jakimś czasie zaczęła się wiercić. Nabrała nawet lekkich kolorów. Wyglądała pięknie, mimo, że wciąz była bladziutka.
- Niedobrze mi... - wyjęczała kładąc sobie rękę na brzuchu. Chciałem jej jakoś pomóc, ale... powiedzmy sobie szczerze, nie miałem pojęcia jak.
- Co jadłaś? - zapytałem cicho. Na dźwięk mojego głosu od razu uniosła lekko głowę. Syknęła... chyba wciąż ją bolała.
- Nic. - burknęła. - I nawet nie pytam jak się tu znalazłam. - uśmiechnąłem się lekko. Cała Dona. Jak zawsze zadziorna...
- Pewnie dlatego jest ci niedobrze. Powiedz mi, piłaś coś ostatnio? - spojrzała na mnie wściekła.
- Nie opróżniam twojego barku, wyobraź sobie! - warknęła po czym przyłożyła sobie dłoń do czoła. Mimo wszystko roześmiałem się cicho. - Miło, że cię to bawi. - warknęła znów.
- Nie zrozumiałaś... Pytam czy piłaś jakies płyny, wodę, cokolwiek...
- Nie zbyt często... - westchnąłem.
- Chcesz się zagłodzić? - mruknąłem wstając.
- A ty co? Samarytanin?! Mam cię w dupie, zostaw mnie w spokoju, a w ogóle to mnie stąd wypuść!
- Leż. - popchnąłem ją z powrotem na łózko gdy próbowała się z niego wygramolić.
- Nie będę leżeć!
- Będziesz.
- Nagle się do mnie odzywasz?! - była wściekła jak osa.
- Uspokój się. - szepnąłem i usiadłem blisko niej. - Zrób to dla mnie i połóż się. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Jasne... - burknęła wciąz zła.
- No, kładź się. Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia i picia. Niejadku. - łypnęła na mnie spod byka. Uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Miała na sobie krótką koszulkę na naramkach i majtki. Aż syknąłem kiedy kładąc ją do swojego łóżka ściągnąłem z niej szlafrok. Była naprawdę zjawiskowa, każdego dnia w inny sposób...
Moje słodkie rozmyślania przerwała mi całkowicie nie zapowiedziana wizyta... kogoś.


Donata


Zostałam w jego pokoju choćby po to by choć przez chwilę znów móc pooddychać powietrzem przesyconym jego zapachem. Normalnie ktoś inny pewnie by tego nie wyczuł, ale ja czułam. Nie dało sie tego nie czuć. Wyszedł, ale tak jakby wciąz tu był, jakby się wcale nie ruszył. Zwinęłam się w kulkę pod jego kołdrą i z cichym westchnieniem przymknęłam oczy podciągając sobie kołdrę pod sam nos. Właśnie po to by jeszcze bardziej go poczuć...
Nie miałam pojęcia po co on poszedł i gdzie. Po jedzenie, ale ciekawe co wymyślił, że trwało to tyle czasu. Pewnie zaraz wjedzie tu z całym stołem szwedzkim. I będzie próbował to we mnie wepchnąć. Może jednak powinnam przy nim zwymiotować, wtedy przestałby tak we mnie pchać... Ale to była jego natura.
Zdążyłam nawet przysnąc chyba... W każdym bądź razie po jakimś czasie, może po pół godzinie usłyszałam, że ktoś tarabani się korytarzem w stronę sypialni. Pomyślałam, że ton, ale to były dwa kobiece głosy. Byłam lekko skołowana i nawet nie skontaktowałam do kogo mogłyby należeć. Ale po chwili przysłuchiwania się w jednym z nich rozpoznałam głos jednej z pań, które tu pracowały, utrzymywały porządek. Drugi jednak pozostawałam nieznany, choć zdawało mi się, że skądś go znam.
Otworzyłam jedno oko patrząc w drzwi. Dwie kobiety zatrzymały się pod nimi. I nagle mnie olśniło, KTO to jest. Chytry uśmieszek od razu pojawił się na mojej twarzy.
- Ale proszę pani...! - usłyszałam głos jednej z kobiet, a potem ten drugi.
- Mówiłaś, że jest u siebie, mam do niego coś ważnego, możesz iść zrobić nam kawę w ten czas. - odezwała się władczym tonem i za pewne chciała wejść do sypialni. Druga kobieta wciąz ją powstrzymywała. Podejrzewałam, że wie, że tam jestem. Podniosłam się nieco i szybko przełożyłam ręce przez ramiączka bluzki i zsunęłam ją nieco, po czym położyłam się, podciągnęłam kołdrę pod pachę leząc na boku przodem do drzwi i wystawiłam nogę spod pościeli na wierzch. Zamknęłam oczy udając, że śpię... po 'ciężkiej' nocy.
Minęło może jakieś pięc sekund, kiedy drzwi się otworzyły. Głosy automatycznie ucichły. Uchyliłam jedno oko, świetnie imitując to, jak właśnie się przebudziłam.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now