23. "To ty sprawiasz, że chcę się uśmiechać."

555 19 0
                                    

Donata

Byłam na niego naprawdę wściekła, ale kiedy zrobił się taki milczący i te oczy takie jak u zbitego psa, miałam ochotę przygarnąc go i utulić jak kotka. Szliśmy trzymając się za ręce ulicą, nikt nie krzyczał za nami, nie gonił. Mike bardzo dobrze się postarał o kamuflaż. Schował włosy pod czapką z daszkiem, na nos wsadził okulary, a na sobie miał dość obcisłą bluskę bez rękawów i spodnie.
- Mówiłeś, że nie bardzo możesz wystawiać skórę na słońce. - zauważyłam chcąc jakoś zacząc rozmowę. Mruknął przytakując. Zacisnęłam zęby. - Więc? Czemu masz odsłonięte ramiona?
- Na rękach jeszcze nic się nie pojawiło. - odpowiedział mrucząc pod nosem. Powstrzymałam się od prychnięcia.
- Mike. - zaczęłam znów po paru minutach.
- Mhm. - mruknął na znak, że mnie słyszy.
- CZY MOŻESZ PRZESTAĆ SIĘ DĄSAĆ JAK STARA KWOKA? - wypaliłam wbijając w niego oczy jak szpile.
- Kwoka? - chyba udało mi się go nieco rozweselić.
- Tak, dokładnie. Wiesz, że mam rację, a boczysz się jak małe dziecko, co najmniej jakbym zjadła ci obiad. - roześmiał się nie mogąc się już powstrzymać.
- Dlaczego nie możesz zrozumieć, że zrobiłem to tylko po to by cię ochronić? Aż tak bardzo chcesz się przejmować tymi bzdurami które wypisują? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie chodzi o to co piszą. Ani o to czy bym się tym przejęła. Chodzi o to, że mnie okłamałeś, Mike. Jeszcze dobrze nie zagrzałam na tobie miejsca, a ty już mnie okłamujesz.
- Nie przesadzaj. - skrzywił się lekko. - Nie zrobiłem tego by ukryć jakieś swoje przewinienie.
- Nieważne. - burknęłam.
- Ważne! - teraz on zaczął oponować. - Nie chcę byś zawracała sobie głowę bzdurami.
- Taki jesteś mądry? A kto przejmował się bzdurami wypisywanymi na twój temat?
- To już zupełnie co innego, Dona.
- Nie, to jest dokładnie to samo. Ja powinnam wiedzieć, ponieważ dotyczy to mnie, rozumiesz? - westchnął.
- Dobrze, może masz rację.
- Nie może, tylko na pewno. - burknęłam znów.
- Nie zajmujmy się tym teraz może, co?
- A czym mamy się zajmować? Jestem ciekawa ile wywiadów już ci zaproponowali. - mruknęłam pod nosem.
- Jak na razie wiem o jednym. DAILY MIRROR. Chcieli ze mną rozmawiać jutro, ale to akurat nie wypali. - spojrzałam na niego wielkimi oczami.
- Widzę, że jesteś na bieżąco. - warknęłam.
- Dona, kochanie... - westchnął.
- Dobra. Już nieważne. Ale następnym razem jak coś się wydarzy, ja chcę wiedzieć. Cokolwiek by to nie było.
Widać było, że nie jest zadowolony z obrotu sytuacji, ale wiedziałam, że to ja mam rację. Ale już nic nie powiedział.
- I co im powiesz na tym wywiadzie? - zapytałam po kilku minutach milczenia.
- Zależy o co będą pytać. Tego nigdy nie wiadomo. Na pewno będą chcieli wyciągnąć ode mnie twoje dane osobowe i inne informacje. - spojrzał na mnie. - Niczym nie musisz sie martwić, nie powiem im nic, przez co mogliby jakoś do ciebie dotrzeć.
- Jesteś kochany, naprawdę, ale wydaje mi się, że w końcu i tak znajdą na to sposób. - mruknęłam patrząc przed siebie.
- Przepraszam. - westchnął mocniej ściskając moją dłoń. - Byłem kompletnie nie odpowiedzialny. - spojrzałam na niego. - Powinienem był bardziej uważać, nie jestem żółtodziobem, powinienem wiedzieć, że ktoś nas zauważy... Zachowałem się jak...
- Daj spokój, Mike. - przerwałam mu tą radosną tyradę na samego siebie. - Jesteś tylko człowiekiem. I wydaje mi się, że też chciałbyś czasami chociaż nie musieć się kamuflować. Na każdym kroku. - uśmiechnął się blado.
- Tak, masz rację. Ale naprawdę kocham to co robię, więc w jakiś sposób jest mi to wynagradzane.
- Chodź, usiądziemy tutaj. - szepnęłam ciągnąć go pod wielkie parasole. Siedziało tam mnóstwo ludzi, każdy zajęty swoim towarzystwem, więc uznałam, że nic nam się tu stać nie może. - Siedź tu ja coś zamówie, bo jak ciebie usłyszą to od razu wszyscy się zlecą. - wyjaśniłam. - Na co masz ochotę? - zapytałam patrząc w jego okulary przeciwsłoneczne.
- Na loda. - powiedział cicho po czym powoli rozciągnął usta w jednoznacznym uśmiechu. Spurpurowiałam natychmiast, postanowiłam jednak nie dać się zaczepce.
- Jaki smak? - kontynuowałam patrząc na niego. Pochylił sie do mnie.
- Twój.
- Nie bądź świnia. - mruknęłam, ale uśmiechałam się cały czas.
- Ja? Świnia? Co ty! - zaśmiał się cicho.
- MICHAEL.
- No dobrze, dobrze. A więc po proszę śmietankowe z polewą czekoladową i orzechami. Ciekawe czy będą coś takiego mieć.
- Co za KRÓLEWSKIE wymagania, kochany. - parsknęłam śmiechem i poszłam. Żeby było śmieszniej, kobieta za ladą nie mówiła po angielsku. Starałam się jej wyjaśnić na migi o co mi chodzi, ale po chwili jakiś facet za mną przetłumaczył jej to na hiszpański. Kobieta kiwnęła głową. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się do mnie.
Był całkiem przystojny. Na oko mógł mieć jakieś trzydzieści lat. Nie więcej. Popatrzył na mnie przez chwilę.
- Dziękuję. - bąknęłam odwracając się od niego w oczekiwaniu na swoje zamówienie.
- Biegle znasz angielski. Niestety nie zawsze się przydaje. - zagadał. Wyzezowałam na niego.
- Jak widać. - odparłam. Nie chciałam wdawać się z nim w dyskusje. Nagle zdałam sobie sprawę, że choćby nie wiem jak wyglądał, do Michaela było mu tak daleko jak stąd na Marsa. I z powrotem.
- Czy to nie ty jesteś przypadkiem tą dziewczyną od Jacksona? - wbiło mnie w ziemię. Zajebiście po prostu. Spojrzałam na faceta.
- A kto to jest Jackson? - zapytałam nieco podwyższonym głosem. Uniósł brew do góry.
- Nie wiesz kim jest Michael Jackson??
- Jak widać nie. - starałam się na niego patrzeć z uprzejmym zdziwieniem.
- Więc to chyba jednak nie ty. - odetchnęłam. - Chociaż... jesteś podobna do tej dziewczyny ze zdjęcia.
- Czysty przypadek. Przyjechałam tu tylko na wakacje, za tydzień wracam do domu, do Włoch. - skłamałam na prędce.
- Więc nie mieszkasz w Stanach?
- Nie. - odpowiedziałam obserwując panią niosącą moje lody.
- No to chyba mam szczęście. - uśmiechnął się. Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
- Bo?
- Bo nie muszę konkurować z Królem Popu. - co takiego??
- E... słucham?
- Z natury jestem bezpośredni, wybacz. - uśmiechnął się znów. - Może usiądziemy razem, pogadamy? - jeszcze zalotów mi potrzeba.
- Sorry, ale jestem tu z kimś.
- Z koleżanką? - zapytał patrząc na dwa pucharki lodów śmietankowych.
- Nie. Z mężem. - powiedziałam i natychmiast odeszłam chcąc jak najszybciej dostać się do stolika, przy którym siedział mój 'mąż'. Prychnęłam, gdy w końcu usiadłam.
- Co się stąło? - podchwycił od razu.
- Jakiś gość chciał mnie zaprosić do swojego stolika. - zobaczyłam jak unosi brew do góry. - Odmówiłam, jak widać. - wyburczałam nie chcąc tu scen zazdrości. Ale on się tylko uśmiechnął.
- Jakoś jestem spokojny o twoją wierność, ślicznotko.
- Naprawdę? To bardzo się cieszę. - uśmiechnęłam się wyraźnie zadowolona. - Ale mnie rozpoznał. Zapytał czy nie jestem przypadkiem tą dziewczyną od Jacksona.
- Żartujesz. - przestał się uśmiechać.
- Naprawdę myślałeś, że jesteś w stanie temu zapobiec?
- Przepraszam. - szepnął znów chwytając mnie za rękę.
- Przestań. To nie twoja wina. - spojrzałam na nasze splecione dłonie. - Powiedziałam mu, że jestem tu z MĘŻEM. - stwierdziłam patrząc na niego wymownie. Uśmiechnął się szeroko.
- To masz męża? Czemu nic o tym nie wiem? - zarechotał. Sama parsknęłam śmiechem.
- Nie miałam zamiaru sie z nim pieprzyć, więc od razu wytoczyłam najcięższy kaliber.
- Nie miałaś zamiaru się pieprzyć? Duży plus dla ciebie. - zarechotał znów. Trzepnęłam go przez ramię.
- Przestań, zboczeńcu i jedz te lody bo zaraz będziesz miał tam zupe śmietankową! - ze śmiechem oboje zaczęliśmy pochłaniać zawartość naszych pucharków.
Po zjedzeniu pysznych lodów i tuzinie seksualnych aluzji Michaela, poszliśmy jeszcze na spacer po ulicach miasta. Znał je całkiem dobrze. Ale nie byłam tym aż tak zdziwiona. Zjeździł cały świat kilkakrotnie. Trzymaliśmy się cały czas za ręce, aż nie mogłam się nadziwić, że w końcu dałam spokój tym swoim wydumanym przeciwnościom i tak sobie z nim chodzę za rączkę. Ale jednocześnie byłam najszczęśliwsza na świecie.
W końcu jednak wróciliśmy do hotelu ponieważ upał dawał się we znaki. Nawet nie wiedziałam, że się opaliłam dopóki nie weszłam do chłodnego klimatyzowanego pomieszczenia, naszego pokoju, i poczułam jak szczypie mnie skóra na ramionach.
- Przysmażyłaś się. - uśmiechnął się delikatnie dotykając skóry na moim ramieniu.
- Nic mi nie będzie. Posmarowałam się kremem z filtrem, ale tutaj praży takie słońce, że i tak mnie oparzyło. - po zaledwie chwili poczułam chłodny mokry ręcznik na skórze, który przyniósł i czule mnie nim obkładał.
Kazał mi usiąść na łózku i zdjąć bluzkę, co powoli zrobiłam. Nie czułam bólu, jedynie gorąco i lekkie pieczenie.
- Nie założyłaś stanika... - wymruczał przykładając mi znów mokry ręcznik do ciała.
- Ugotowałabym się w nim.
- Już wiadomo czemu ten gach zwrócił na ciebie uwagę. - mruknął pod nosem. Zaśmiałam się pod nosem.
- Jesteś zazdrosny? - zerknęłam na niego przez ramię.
- Jesteś moja. - wyszeptał mi do ucha obejmując od tyłu moje na pół nagie ciało.
- Nie potrzebuję nikogo innego poza toba. - odpowiedziałam takim samym szeptem spoglądając na niego. Ucałował moje zaczerwienione ramię.
Z uśmiechem oparłam głowe na jego ramieniu i przymknęłam oczy. Kiedy zaczął powoli i zmysłowo pieścić moje piersi, wiedziałam, że dzisiaj znów do wieczora nie wyjdziemy z łóżka. I tak się stało.
Wystarczyła zaledwie chwila by mnie rozpalił. Pragnęłam go jak nigdy niczego w życiu. Wystarczyło, że mnie dotknął w ten określony sposób, a ja już płonęłam. Byłam chyba po prostu młoda, niedoświadczona jeszcze tak naprawdę, dopiero on pokazał mi prawdziwy seks. Nigdy wcześniej tak nie szczytowałam jak z nim. Ale może to też dlatego, że tak bardzo go kochałam. Chciałam oddać mu wszystko. Oddałam to co miałam najcenniejsze, samą siebie. Otoczył mnie taką czcią i czułością, że już się nie bałam, że wyjdzie z tego jakaś katastrofa. Zaczęłam wierzyć, że będziemy naprawdę szczęśliwi. A brukowcami mogę sobie tyłek w kiblu wytrzeć.
- Kocham cię. - szepnęłam, kiedy leżeliśmy oboje w rozkopanym łózku tuląc się do siebie. Popatrzył na mnie z uśmiechem, który ostatnimi czasy w ogóle go nie opuszczał. Pocałował mnie w odpowiedzi, która mówiła wszystko.
Pamiętałam go kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w Neverlandzie. W jego oczach nie było wtedy takich iskierek. Nie rozświetlało ich żadne światło, a teraz błyszczały i widać było w nich całą jego dusze. Trochę okaleczoną, ale też taką, która ma znów siłę się pozbierać. Pogładziłam go po policzku.
- Tak szybko się zmieniasz. Nie było w tobie tyle radości, co teraz, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy. - zauważyłam.
- Nie miałem wtedy zbyt wielu powodów do radości, Dona. - stwierdził patrząc mi w oczy.
- A teraz masz?
- Mam. - uśmiechnął się. - Jeden, ale wystarczający za wszystkie czasy. Ciebie.
- Nie przestawaj się tak uśmiechać, choćby nie wiem co się stało. - poprosiłam i wcisnęłam twarz w jego szyję. Poczułam jego pocałunki na swoim uchu.
- To ty sprawiasz, że chcę się uśmiechać. - szepnął.
Leżeliśmy tak jeszcze jakiś czas, aż nasze brzuchy znów dały nam o sobie znać. Uznaliśmy zgodnie, że nie ma sensu już o tej porze się ubierać, wiec Mike tak jak poprzednio zamówił kolację do pokoju. Po poł godzinie usłyszeliśmy pukanie i oddalające się kroki.
- Przywieźli nam chyba cały stół szwedzki. - zaśmiałam się widząc to wszystko.
- Mamy w czym wybierać. - wyszczerzył się sam też i zaczęliśmy zajadać. Na półmisku były też świeże owoce. Zaczął karmić mnie truskawkami.
- Pycha. Ale więcej już nie zjem. - westchnęłam z uśmiechem kładąc się płasko.
- Brzuszek pełen? - parsknęłam śmiechem.
- Przy tobie zapominam dbać o linię. Jeszcze trochę i nie zmieszczę się w drzwi. - roześmiał się głośno.
- Przesadzasz. Jesteś chudziutka. Te pare kilo ci się przyda.
- Tak, a potem mi powiesz, że lepiej, żebym jednak te pare kilo zrzuciła.
- Nigdy w życiu! - zaśmiałam się.
Po zjedzonej kolacji zakopałam się pod cienką pościelą z zamiarem ucięcia sobie krótkiej drzemki. Poczułam jak mój ukochany układa się za mną ostrożnie i obejmuje mnie całując w ucho. Uśmiechnęłam się. Nie długo jednak było mi dane tak poleżeć bo nagle znów zadzwonił mój telefon.
- Kto to nie daje ci spokoju o tej porze? - wymruczał mi do ucha obejmując zaborczo, kiedy chciałam się wychylić po telefon, czym mi to uniemożliwił. Zaśmiałam się pod nosem.
- Mike. Przestań świrować! - zaczęłam się z nim szamotać, aż w końcu udało mi się mu uciec. Zrobił obrażoną minkę.
- Jakiś telefon ważniejszy ode mnie, super. - roześmiałam się i spojrzałam na aparat. Przestałam się uśmiechać.
- To mój tata. - mruknęłam patrząc na Michaela, który nie krępując się z niczym leżał na łózku cały odsłonięty. Podniósł sie na łokciu.
- Odbierz. - powiedział patrząc na mnie. Tak zrobiłam.
- Cześć, tato. - bąknęłam do telefonu.
- Dona! Córka, ty mi to wyjasnij, ja tego nie rozumiem, chyba mam jakieś problemy ze wzrokiem, może nie dowidzę albo juz nie potrafię rozpoznać własnego dziecka! Dziecko! Co ty wyprawiasz?! - zaczął od razu. Z szeroko otwartymi oczami popatrzyłam na Michaela.
- Ale o co chodzi, tatuś?
- Jak to o co?! Nie wmawiaj mi, że nie wiesz, wszystkie gazety o tym piszą, telewizor już się robi czerwony od tych wesołych donosów! Dziecko, w co ty się władowałaś, powiedz mi! - westchnęłam.
- Więc wy też już wiecie? - mruknęłam ostrożnie. Chwila ciszy.
- Czyli to prawda?? Naprawdę szlajasz się z tym starym prykiem?! - nie umiałam się nie uśmiechnąć. Cały tata. Michael patrzył na mnie nie pewnie za pewne nie rozumiejąc z tego wszystkiego ani słowa.
- Stary, ale jary. - mruknęłam cicho przygotowując się na następny atak.
- Słucham??
- On nie jest wcale taki stary, tatusiu. - powiedziałam starając się go w jakiś sposób urobić. Nie dał się jak zawsze.
- Jak to nie?! Co ty opowiadasz w ogóle...! Dziecko! Ten facet jest ledwie pięć lat ode mnie młodszy! Co ty sobie myślisz, dziewczyno, powinnaś znaleźć sobie kogos w swoim wieku albo nie wiele starszego, nie jakiegoś dziadka, który zaraz wyciągnie kopyta!
- Jaki dziadek, tata, Michael ma dopiero czterdzieści lat! - no teraz to musiałam zacząć się bronić.
- DOPIERO?! Dona, tobie się wydaje, że to mało?! Jemu już z górki leci, a ty jeszcze przed chwilą byłaś dzieckiem!
- Nie przesadzaj, tata, jestem dorosłą kobietą, i całkowicie wiem co robię.
- Tak ci się tylko wydaje! Dziecko kochane, ty zostaw tego rupiecia i wracaj do domu! Póki jeszcze możesz! Pakuj manele i zapomnij o tym facecie!
- Tata, naprawdę przesadzasz. Poza tym ja nie mam zamiaru nigdzie się stąd ruszać. Dobrze mi w Stanach... i z nim.
- Ty nawet tak nie mów! Jakie Z NIM?! Naobiecywał ci pewnie złotych gór! Córcia, ja widzę, że ty uwierzyłaś w te jego brednie. Wracaj do domu! Póki jeszcze nic się nie stało!!! - jak zawsze histeryzował. Byłam jego jedyną córką i oczkiem w głowie. Ale czasami naprawdę przesadzał.
- Tata... ja wiem, że tobie się to wydaje kosmicznym nieporozumieniem... ale ja go kocham. Po prostu...
- KOCHASZ?! Dziecko, jeszcze dwie minuty temu kochałaś tamtego szczyla!
- To jest zupełnie co innego! Tata, nie zostawię go, nie wyjadę z Ameryki. Zrozum wreszcie, że ja już dorosłam.
- Ja to rozumiem, naprawdę. Nie rozumiem tylko dlaczego chcesz mu pozwolić zmarnować sobie życie!
- Przesadzasz, mówie ci. Mike też mnie kocha. Nawet sobie nie wyobrażasz co wyprawia. - spojrzałam z uśmiechem na mężczyznę, który sam też cały czas mi się przyglądał.
- No niby co takiego wyprawia.
- Troszczy się o mnie jak tylko może. Brukowce nie wiedzą kim jestem i się nie dowiedzą, już on o to zadba.
- Tak, jasne, oczywiście. Ufasz mu ślepo.
- Tatusiu, trochę więcej wiary w ludzi, proszę. - zaczęłam pojednawczo. - To nie tak, że nagle owinął sobie mnie w okół palca bo miał taki kaprys. Janet musiała wołami go ciągnąc, żeby chciał się do mnie zbliżyć. Ja też mu uciekałam.
- Moda na sukces. - warknął. - Co ty mi tu opowiadasz w ogóle! Ja ci mówię, żebyś wracała do domu! Naprawdę chcesz czytać co drugi dzień bzdury na swój temat?!
- Właśnie utrafiłeś w sedno. Bzdury. Nic mnie nie obchodzi co będą pisać. Niech piszą, niech mi zazdroszczą. - znów spojrzałam na Michaela, który przysunął się bliżej mnie. - Odważyłam się i nie żałuję.
- Jeszcze.
- Tata... więcej optymizmu! Powinieneś się cieszyć, że jestem szczęsliwa. Mike jest trochę starszy, ale przez to bardziej odpowiedzialny. Nie skrzywdzi mnie.
- Jakoś mu nie wierzę. - stwierdził opryskliwie. Westchnęłam. - Gdzie ty jesteś teraz w ogóle? U niego w tej chałupie?
- Nie. Jesteśmy w Hiszpanii.
- Gdzie?!
- W Hiszpanii. Zabrał mnie tu siłą prawie. Zawsze chciałam tu przyjechać, więc mnie tu zabrał. Wierz mi, że próbowałam się sprzeciwiać.
- Żeby przypadkiem CZEGO INNEGO SIŁĄ nie musiał robić!
- Niczego nie robił wbrew mojej woli. Na wszystko miał moje pozwolenie.
- SŁUCHAM?!
- Nie żyjemy w średniowieczu, tato. - zauważyłam z podniesioną brewką.
- Ty całkowicie straciłaś rozum!
- Przestań. Naprawdę jest mi z nim dobrze. Możesz się cieszyć.
- Cieszyłbym się gdyby on miał przynajmniej 10 lat mniej!
- Wiek chyba nie ma tu wielkiego znaczenia. - westchnęłam. - Muszę już kończyć. Zadzwonię później.
- No taak, pan Jackson czeka. - prychnął. Parsknełam śmiechem.
- Żebyś wiedział. - znów zerknęłam na swojego mężczyznę.
Kiedy w końcu pożegnałam się z tatą minę miał nie pewną gdy na mnie patrzył. Ułożyłam się tuż obok niego.
- I? - zapytał.
- Nadopiekuńczy jak zwykle. Ale nie przejmuj się. Przejdzie mu niedługo. - uśmiechnęłam się.
- Rozumiem, że nie jest zadowolony.
- No nie bardzo. W jego oczach jesteś starym grzybem. - wyszczerzyłam się szeroko. Sam się zaśmiał.
- Kocham cię. - szepnął. Z uśmiechem przysunęłam się jeszcze bliżej niego i pocałowałam czule.


Michael

No pięknie. Spodziewałem się tego. Miałem szczęście, że chociaż jej mama jest w pewien sposób po mojej stronie. Nie chciałem stawać między nią a jej rodzicami. Nie mógłbym pozwolić na to, by z mojego powodu może urwała z nimi kontakt. Ale jednak sytuacja nie wyglądała aż tak beznadziejnie i miałem cichą nadzieję, że jej mama jakoś uspokoi jej ojca.
Miałem też nadzieję, że w końcu się do mnie przekona i zrozumie, że pragnę tylko szczęścia jego córki, która jest dla mnie wszystkim. Naprawdę miałem dylemat odnośnie swojego wieku. Może powinienem ją zostawić by mogła związać się z kimś młodszym. Ale byłem pod tym względem pieprzonym egoistą i wiedziałem, że nie będę w stanie się na to zdobyć. Zbyt bardzo pragnąłem jej bliskości, miłości... Pragnąłem też jej ciała. Ale szło to w parze z uczuciami. Seks jeszcze nigdy tak nie smakował.
- Przejmujesz się tym. - mruknęła w pewnej chwili. Westchnąłem spoglądając na nią.
- Oczywiście, że tak. Nie chce być powodem, dla którego będziesz się kłócić z ojcem. - usiadłem w tej pościeli i wpatrzyłem się w sufit. Usadowiła się natychmiast obok mnie.
- Ej. - wplotła palce w moje włosy. - Przestań. Znam swojego ojca, teraz panikuje, ale za kilka dni mu przejdzie. - uśmiechnąłem się spoglądając teraz na nią.
- Może powinienem z nim porozmawiać? Może gdybym sam mu powiedział, jak bardzo cię kocham to by odpuścił. Chociaż trochę. - uniosła brwi.
- Chcesz lecieć do Polski? - parsknęła śmiechem.
- Możemy jeśli chcesz zobaczyć się z rodzicami. A jeśli nie to po prostu do niego zadzwonię. Podaj mi tylko jego numer telefonu. - popatrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Wolę zostać z toba tutaj, bo tam posadzą nas na przeciwnych końcach stołu. To po pierwsze, a po drugie nie radzę ci dzwonić z własnego telefonu.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
- Bo mój tata zapisze twój numer i nie da ci żyć. - roześmiałem się.
- Jeśli to mu poprawi nastrój. - parskneła śmiechem.
- Rozumiem twoje poświęcenie, ale naprawdę odradzam.
- Dobra, pomyślimy o tym później. Na przykład jutro rano. A teraz chodź. - pociągnąłem ją lekko wychodząc z łóżka Poszła za mną.
- Gdzie mnie ciągniesz? - wymruczała.
- Do wspólnej kąpieli. - odmruknąłem w ten sam zaczepny sposób i wciągnąłem ją do łazienki.
Wanna i wypełniająca ją woda posłużyły nam jednak do czegoś więcej niż tylko sama kąpiel.
- Musiałeś naprawdę bardzo długo pościć, Mike. - rzuciła ze śmiechem ubrana już w podomkę, a zmoczone włosy wycierając w suchy ręcznik. Na podłodze był po prostu potop.
- Trochę. - przyznałem podchodząc do niej i przyciskając do swojego mokrego ciała. Popatrzyła mi w oczy po czym się uśmiechnęła.
- Chodź. - mruknęła łapiąc mnie za rękę i wyciągając do sypialni. Zdjęła na szczęście tą podomkę i nago weszła do łóżka. Z radością zrobiłem to samo.
Przyjemności jak na razie oboje mieliśmy dosyć. Wtuliła się we mnie i po zaledwie chwili już słodko spała. Mnie też wiele czasu nie zajęło zanim zasnąłem. Byłem padnięty.
Rano, kiedy się obudziłem słońce już było dość wysoko. Promienie zalewały całą sypialnię. Pomacałem połowę łóżka obok siebie, ale była pusta. Usiadłem rozglądając się.
- Już się obudziłeś? - usłyszałem i po chwili poczułem jak wskoczyła na łózko i objęła mnie ciasno całując w policzek. Uśmiechnąłem się spoglądając na nią. Miała na sobie bluzeczkę na ramiączkach w ślicznym turkusowym kolorze i krótkie dżinsowe spodenki.
- A ty? Co taki ranny ptaszek?
- Ranny ptaszek? - zaśmiała się. - Jest dziesiąta, Mike. - przeczesała mi włosy palcami na co przymknąłem znów oczy.
- Uwielbiam, kiedy to robisz. - mruknąłem. Uśmiechnęła się ale po chwili uciekła mi z łóżka. - Hej...
- Masz zamiar przeleżeć cały dzień w łóżku?
- Nie. A co chciałabyś robić? - zapytałem wstając i się przeciągając. Zmierzyła całe moje ciało z flirciarskim uśmiechem.
- Chciałabym... - zaczęła nieśmiało. Podszedłem do niej i przytuliłem.
- No mów śmiało.
- Zobaczyć morze. - spojrzała mi w oczy. - Ale nie chcę cię na nic znowu...
- Naciągać? - zakończyłem za nią. - Daj spokój. Wystarczy jeden telefon.
- Ale... - zaczęła niemrawo.
- Żadnego 'ale'. - zamknąłem jej usta pocałunkiem, kiedy znowu chciała się zapierać. - Co byłby ze mnie za facet, gdybym miał kompletnie w dupie to co czujesz?
- Mnie chodzi o to, że za darmo nic nie ma. - mruknęła nie patrząc na mnie.
- Przestań. - uniosłem jej twarz ku sobie. - Wykonam telefon, a ty spakuj swoje rzeczy. Za trzy godziny będziemy na wybrzeżu. - znów chciała coś powiedzieć, ale znów zamknąłem jej buzię pocałunkiem. - Dalej, szybciutko. - nie miała zbyt wiele do gadania.
Nie całą godzinę później już pędziliśmy przed siebie w stronę wybrzeża. Morze Śródziemne o tej porze jest gorące i piękne. Z resztą ci co nad nim mieszkają twierdzą tak dniem i nocą nieważne o jakiej porze roku się ich o to zapyta.
Podróż zajeła nam mniej więcej tyle ile powiedziałem, około trzech godzin. Dona w tym czasie przysnęła na fotelu pasażera. Miejsce w hotelu miałem już zarezerwowane, kto by odmówił Michaelowi Jacksonowi? Nawet w szczycie sezonu. Dodatkowo im dopłaciłem za dyskrecje. Gdyby brukowce dowiedziały się, że wożę tą dziewczynę po świecie dopiero by się do nas przyssali.
- Dona... - poszturchałem ją lekko na co spojrzała na mnie totalnie małymi oczkami ze spojrzeniem 'Czego?'. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. - Jesteśmy na miejscu. - ożywiła się nieco i przetarła oczy, po czym spojrzała na wielki moloch przed nami.
- Kolejny luksus. Mike czy na tym świecie nie ma nic co nie miałoby pięćdziesięciu gwiazdek? - znowu zrzędzi.
- Dona, przestań, bo będę musiał ci zatkać buźkę. - powiedziałem patrząc na nią uważnie.
- Ciekawe jak? - parsknęła śmiechem. Chwyciłem ją niespodziewanie za ramię i przyciągnąłem do siebie dość gwałtownie na co zapiszczała i wpiłem się w jej usta.
- Za każdym razem kiedy znowu zaczniesz marudzić, będę zatykał ci usta. Rozumiesz?
- Zawsze w ten sam sposób co teraz? - wydyszała patrząc mi w oczy. Uśmiechnąłem się szerko.
- Dokładnie w taki sam.
- To muszę więcej zrzędzić.
Pokręciłem głową ze śmiechem.
Zakwaterowaliśmy się w końcu swoim pokoju. Widok za oknem zapierał dech w piersiach, widać było plażę i morze. Dona od razu otworzyła okno na oścież wpuszczając do pokoju świeżą bryzę.
- Pięknie. - szepnąłem podchodząc do niej blisko. Wtuliłem noc w jej włosy lekkow rozwiewane przez letni wiatr.
- Tak. - odpowiedziała. Westchnęła.
- Czas chyba rozwiązać sprawę z twoim ojcem. - mruknąłem cicho obejmując ją.
- Aż tak bardzo chcesz z nim rozmawiać? - zaśmiała się cicho.
- Chcę go uspokoić, że jego córka jest w dobrych rękach, że kocham ją nad życie i że będe o nią dbał najlepiej jakby tylko potrafię. - wyrecytowałem uśmiechając się lekko i całując ją w uszko.
- Nie uwierzy ci.
- I tak muszę spróbować. Może najlepiej będzie zadzwonić z twojego po prostu telefonu. - spojrzała na mnie.
- No ja nie widzę żadnych przeciwwskazań. Musze cię tylko uprzedzić, że może być dla ciebie nie miły ten mój tato. - znów sie uśmiechnąłem by ją uspokoić.
- Dam radę. Wybierz numer to z nim pogadam.
- Jak sobie życzysz. Mój tata uczył angielskiego, więc swobodnie się z nim dogadasz. Tak myślę.
Podała mi swój telefon z lekkim uśmiechem patrząc mi prosto w oczy. Nie wiedziałem jak ona, ale ja poczułem nagle lekki ucisk w okolicy żołądka. Jakby nie było to jej ojciec... Miałem nadzieję, że przynajmniej pozwoli mi dojść do słowa zanim rozkaże mi trzymać się z dala od jego córki. Naprawdę zależało mi by go przekonać do prawdziwości i co najważniejsze uczciwości moich intensji. Może to nie było poprawne z mojej strony... ale uważałem siebie w tej całej sytuacji za pewnik. Uważałem, że to raczej Dona może mnie odwalić jakąś kaszanę. Ale wolałem w ten sposób nie prorokować.
- Nie módl się już tak do tego telefonu. - parsknęła śmiechem. Połaskotałem ją ze śmiechem, na co uciekła ode mnie. Przyłożyłem aparat do ucha. Długo nie musiałem czekać. Spojrzałem na Donę. Siedziała na łózku za mną i uważnie mi sie przyglądała.
- No córcia, poszłaś już po rozum do głowy? - usłyszałem w słuchawce i oczywiście nie zrozumiałem z tego ani słowa. Przepiękny język polski.
Głos miał mocny i zdecydowany. Widać było, że często i łatwo daje się ponieść nerwom. Starałem się zacząć tak, by już na wstępie go nie wpienić. Ale wątpiłem bym miał takie szczęście.
- Ee... - zacząłem kulawo. - Pan wybaczy, z tej strony Michael... Michael Jackson, pańska córka mówiła, że zna pan biegle język angielski. - cisza. Zrobiłem wielkie oczy do Dony, która patrzyła na mnie z wysoko uniesionymi brwiami.
- Tak. Oczywiście. Panie Michael. - odezwał się w końcu głosem ociekającym jadem. Tak jak się spodziewałem. Cholera...
- Może powiem od razu o co chodzi... Dona powiedziała mi o pana stanowisku na...
- Tak? W takim razie, inteligentny człowieku, powinieneś dogłębnie to zrozumieć i już w tej chwili trzymać ręce z dala od mojej córki. - wpadł mi w słowo napastliwym tonem. Z nim nie da się normalnie perswadować chyba.
- Nie zostawię pańskiej córki. - odpowiedziałem twardszym głosem. Usłyszałem prychnięcie z drugiej strony.
- Zostawisz, ja ci to mówię. Jeśli nie chcesz zmarnować jej życia swoją czterdziechą. - pominąłem to walenie sobie na ty. Przymknąłem oczy wzdychając.
- Prosze pana... Niech mi pan wierzy, że nie rzuciłem się na Donę jak na kawał mięsa.
- Odnoszę wrażenie, że jednak właśnie tak było.
- Więc odnosi pan bardzo złe wrażenie. Zdaję sobie sprawę z różnicy wieku. Ale kocham pańską córkę...
- Kochasz? To ją zostaw. Niech ułoży sobie życie po ludzku. - zająknąłem się. Co miałem mu powiedzieć?
- Próbowałem. - powiedziałem znów. - Próbowałem trzymać się z daleka, Dona też wiele razy mnie odtrącała... ale nie rezygnowałem. I nie zrezygnuję teraz. Choćby mi pan wygrażał śmiercią.
- Ja ci nie będę wygrażał żadną śmiercią. Ja cię proszę, żebyś nie niszczył życia mojej córce. Popatrz na to kim jesteś.
- Co ma pan na myśli?
- To w jakim świecie żyjesz. Dona jest bardzo delikatna, nie wytrzyma w tym w czym ty żyjesz od zawsze.
- Będę ją chronił...
- Jak? Już wypisują bzdury.
- Właśnie, bzdury. Nic mnie nie obchodzi prócz pańskiej córki. Niech piszą co chcą.
- A więc nic cię nie obchodzi że będą po niej deptać.
- Nikt nie będzie po niej deptać. Dopilnuję by nikt nie wiedział o niej nic. Kompletnie nic. Proszę pana tylko o odrobinę zaufania. Powtarzam, kocham pańską córkę i zrobię wszystko by była szczęśliwa i bezpieczna.
- Zobaczymy co ci z tego wyjdzie. - odpowiedział.
Rozłączyłem się. Patrzyłem przez chwilę w ten telefon po czym oddałem go Donie.
- Przejdzie mu. Martwi się jak każdy rodzic, ale w końcu wrzuci na luz.
- On ma rację, Dona. - spojrzałem na nią. Popatrzyła na mnie wielkimi oczami. - Ale za bardzo pragnę twojej bliskości, by zrobić to o co mnie prosił. Ba! Nakazał mi. - dodałem obejmując ją i przytulając. - Kocham cię. - szepnąłem spoglądając jej w oczy. Odpowiedziała mi najsłodszym uśmiechem.


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now