PROLOG.

790 19 4
                                    

Donata

Nic już nie trzymało mnie w tym kraju. Nigdy nie było w nim poczucia bezpieczeństwa, nikt nie mógł być pewny swojego jutra. Każdy z obawą patrzył wieczorami na zachodzące Słońce, zastanawiał się, co mu przyniesie następny dzień. Rodziny ostatkami utrzymywały się na powierzchni społeczeństwa, próbując wyżyć jakoś z marnych groszy, które otrzymywały z 'pomocy'. O prace było trudno, bez odpowiednich znajomości było wręcz nie możliwe znalezienie jakiekolwiek godziwej roboty. Wszędzie pozakładane klity, w małych miejscowościach jak ta, w której mieszkałam przez prawie całe życie, nie było miejsca dla nowych. Wszyscy się znali i trzymali się stołków rękami i nogami, byle by ich tylko nie stracić. Z jednej strony było to zrozumiałe. Emeryci dorabiali jak mogli, bo nawet te ich emerytury nie starczały nawet na dwa tygodnie. Zdarzały się też przypadki skrajne. Totalna znieczulica ludzka.
Nie mogłam się z tym pogodzić, ale sama też musiałam szukać zatrudnienia. Jak w wielu rodzinach i w mojej się nie przelewało, a więc każdy grosz się liczył. Mój ojciec odkąd stracił pracę, nie mógł znaleźć nowej, a nie był też jakiś szczególnie młody. Mama chora na serce... nie było w ogóle o czym mówić. Oczywiście, dla urzędników nie było problemy. Także i tacy, którym się kiedyś poszczęściło i dzisiaj mieli jako taki zapewniony byt na starość uważali, że mamy dobrobyt. Za każdym razem, kiedy tacy goście nas odwiedzali wyłaniały się sprzeczki, kiedy było lepiej, teraz czy za komuny?
Sama tylko wzdychałam słysząc jakie poważne mają rozterki. Co z tego, że jest towar, jeśli nie mam pieniędzy, żeby go kupić? Polska od dawna była już rozsadzana od środka, ale nie można było narzekać. Człowiek by od tego zwariował.
Cieszyłam się każdym zajęciem, jakie udawało mi się złapać. Dosłownie każdym, choćby mało dochodowym, ale jednak. Miałam przy sobie wszystko co potrzebowałam i kochałam najbardziej. Rodziców przede wszystkim i cudownego chłopaka, z którym byłam już pięć lat. O tyle lat był ode mnie starszy, a poznaliśmy się, kiedy jeszcze chodziłam do szkoły, mając piętnaście lat. Dziś mam dwadzieścia i właśnie siedzę w samolocie w drodze do Los Angeles.
Dlaczego? Powód był prosty. Ten cudowny chłopak, z którym byłam już tak długo, okazał się być po prostu dupkiem. Można by sądzić, że w tym wieku chłopacy powinni miec już co nie co poukładane w głowie, ale on, mając te dwadzieścia pięć lat, we łbie miał tylko cycki. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej, zanim zdarłam kołdrę z niego i zdziry, którą pukał chwilę wcześniej, zanim wparowałam do środka.
Było błaganie, przepraszanie... Ale co tu wybaczać, kiedy nie ma już nic, co można by razem budować? Po prostu spakowałam się, wzięłam zaoszczędzone pieniądze i lecę do Nowego Świata z nadzieją na lepsze życie. Zdawałam sobie sprawę, że będzie mi na początku bardzo trudno. Nie znałam tak nikogo, nie miałam sie u kogo zatrzymać, ale pocieszałam się, że doskonale znam język angielski więc na pewno nie zginę. Pragnęłam tylko jednego. Na początek jakaś praca, by móc wynająć jakiś pokój, a potem to już się jakoś wszystko powoli ułoży. Miałam też nadzieję, na udaną legalizację pobytu w Stanach, tak by móc już tam pozostać na stałe. Z tego co zdążyłam się dowiedzieć, będę mogła pozostać tam tylko około pół roku, może dłużej, jeśli znajdę stałą pracę. Później będę mogła zalegalizować pobyt na stałe. Nowo przybyłym było bardzo ciężko utrzymać się tam na powierzchni. Prawo było bardzo rygorystyczne. W końcu ludzie są mądrzy na swoją stronę. Państwo nie będzie utrzymywać imigrantów bez końca.
Chciałam tylko móc żyć tak by niczego nie żałować. Znaleźć prawdziwą miłość, kogoś, kto będzie miał mnie w swoim sercu przez całe życie i jeszcze dłużej. Nie chciałam wracać do Polski, kraju w którym nic mnie nie czekało, prócz zmartwień. Kochałam jednak ten kraj, a była to miłość bardzo trudna. Kochałam rodowitą ziemię, ale nienawidziłam społeczeństwa, które było zepsute. Miałam nadzieję, że ludzie w Ameryce mają więcej oleju w głowie.
Tak więc, kiedy zobaczyłam zbliżające się miasto, a megafony oznajmiły podróżującym, że za chwilę przystąpimy do lądowania, uśmiechnęłam się. Nareszcie znalazłam się tam gdzie sobie wyznaczyłam. Dotarłam do pierwszego celu swojej drogi. Jaki będzie drugi? Praca. Potem jakiś kąt. Planowałam zatrzymać się na początek w hotelu, w końcu nie miałam tu nikogo. Ale najlepiej jest rzucić się na głęboką wodę. To najlepsza szkoła życia.
Było już ciemno, kiedy opuszczałam płytę lotniska w zamówionej taksówce. Światła migotały po obu stronach drogi jak świetliki, rozmazywały się jakby ktoś poprzecierał je palcem, w moim kraju nigdy czegoś takiego nie widziałam. Tylu lamp, sygnalizacji... W pierwszym zderzeniu z takim czymś można dostać zawrotów głowy. Wszystkie szyldy galerii handlowych, sieci firm, moteli, hoteli... Wszystko migotało w oczach, w ciemności rozświetlając ją lekko. Poczułam się, jakby te światełka były takim moim światełkiem w tunelu. Miałam nadzieję, że na końcu tego tunelu będzie coś naprawdę dobrego.

***

Michael

Siedzę w studiu. Jak zwykle o tej porze. Za oknami sali nagraniowej jest już zupełnie ciemno. Jakiś samolot przeleciał dość nisko w kierunku najbliższego lotniska. Zawsze wtedy podchodziłem do okna i wpatrywałem się w niego, zastanawiając się, kogo znów tu przywiał los. A może to ktoś wraca? Do rodziny, do dzieci... Swoich dzieci...
Miałem wszystko. Sławę, pieniądze, urodę, co najważniejsze, rodzinę, ale... Nigdy nie udało mi się spełnić jednego marzenia. Tak naprawdę... największego. By mieć własną rodzinę. Gromadkę dzieci, które przybiegałyby z każdą nową zabawką, by się nią pochwalić, z rysunkami, które same namalowały... Ich uśmiechnięte buzie... Płacz w nocy... I kochająca kobieta. Taka, która podoła temu wszystkiemu co mnie otacza.
Większość ludzi zawsze mi powtarza, że powinienem zrobić to co, robią inni w moim fachu. Piosenkarz zwykle żeni się z piosenkarką. Miałem żonę, córkę piosenkarza. Lisa Presley... Od rozwodu minęły już dwa lata. Ułożyła sobie życie na nowo. Byłem z tego powodu bardzo zadowolony, życzyłem jej tego z całego serca. Sam jednak nie potrafiłem stworzyć sobie takiej ostoi. Nie wiedziałem dlaczego.
Może coś było we mnie nie tak. Może posiadam jakąś głęboko ukrytą wadę, która potem wychodzi... A może po prostu nie ma dla mnie szczęścia na tym świecie. Może żyję tylko po to, by dawać radość innym? Jestem dla całego świata, ale nikogo nie ma dla mnie... Byli tylko moi rodzice, i rodzeństwo, w tym chyba najgorszym okresie mojego życia. Bądź co bądź, z tego właśnie zrodziła się moja ostatnia płyta. Włożyłem w nią naprawdę dużo pracy i serca, ale i pomyślunku. Spodziewałem się, że rozumni ludzie, którzy dodatkowo mają otwarte serca, zrozumieją ukryty przekaż w każdej piosence i każdym klipie do niej nagranym. Ile cierpienia i upokorzenia musiałem znieść.
Myślę, że to co się stało, ten cały proces, miał na mnie ogromny wpływ... Na którego człowieka by nie miał... Ale ja... Myślę, że pozostanie to już we mnie na zawsze. Nie potrafiłem jednak zwątpić w świat i ludzi. Przecież na świecie żyje tylko dobrych i pięknych istot. Jedna szkarada nie jest w stanie tego zepsuć. Być może ktoś mi powie, że jestem naiwny. I być może, że będzie miał rację. Ale taki już jestem. Bez tego nie zaszedłbym tak daleko.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now