Rozdział Piąty cz. 1

Zacznij od początku
                                    

Nagle... mężczyzna zamarł z piórem nad pisanym listem. Zjeżyły mu się włosy na karku i poczuł przeszywający dreszcz. To bardzo dziwne uczucie, gdy wiesz, że ktoś ci się przygląda. Mistrz powoli odłożył pióro na blat stołu, w bezpiecznej odległości od arkusza, by nie ubrudzić go inkaustem, po czym zdecydowanym ruchem obrócił się za siebie.

Głupiec... Spać już pora...

Oczywiście w pomieszczeniu nikogo nie było... ale dziwne uczucie pozostało. Zmielił w ustach przekleństwo i odwrócił się z powrotem do stołu.

Ułamek sekundy, pół oddechu, a serce Mistrza stanęło.

Z drugiej strony stołu zobaczył bowiem kobietę, która zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Nie zdążył przyjrzeć się jej twarzy. Zapamiętał tylko rysy ostre, jakby surowe i wyciosane niechlujnie z białego kamienia. Kobieta miała również bardzo długie włosy, Blyth mógłby przysiąc, że dotykały ziemi. Jednak wystarczyła chwila, jedno mrugnięcie powiekami i zjawa... zniknęła.

Odetchnął ciężko. Zacisnął powieki i przetarł je pięściami. Za drzwiami nadal toczyła się przyciszona rozmowa, jakby nic się nie wydarzyło.

Takiej kobiety w Zamku nigdy nie było. Nie mogła ona również wejść przez drzwi, bo straż na pewno by na to nie pozwoliła. Ech, do diabła z listem. Trzeba kończyć na dziś, pomyślał. Dzień spóźnienia nikomu krzywdy nie zrobi, posłaniec wyruszy później.

Ziewnął i jeszcze raz przetarł oczy, najpewniej dochodziła druga. Tylko wyglądać kurów, jak niebawem rozedrą we wsi swoje dzioby.

Blyth otworzył szkatułę, by schować pióro. Już miał je wrzucić, już miał zatrzasnąć wieko i zdmuchnąć wszystkie świece... Jednak coś się nie zgadzało. W szkatule znalazła się rzecz, której z pewnością tam nigdy nie było.

Krótkie, brązowe berło z drzewa najpewniej orzechowego, gdyż wielu się sprzeciwiało, by ścinać dęby. Niemożliwe do pomylenia z czymkolwiek - Królewskie Insygnium.

Blyth wytrzeszczył oczy i przełknął ślinę. Wziął berło w dłoń, ważąc je, jakby pragnąc potwierdzić jego rzeczywistość. W potężnej dłoni Mistrza berło przypominało dziecięcą zabawkę, pałeczkę ledwie. Jednak specyficzne zdobienia i grawer podkowy nie mogły zostać z niczym pomylone. Blyth przejechał kciukiem po wyżłobieniach w drewnie, które spowodował nieubłagany czas. I pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna... naprawdę się przeląkł.

Odłożył, niemalże odrzucił, berło do szkatuły i zatrzasnął jej wieko. Oddychał ciężko i nierówno, wierząc, że znalazł się w jakimś dziwnym, niepojętym śnie. Ukrył twarz w dłoniach, opierając łokcie o chropowaty blat stołu, i tarł oczy, póki nie zaczęły go boleć. I nagle usłyszał stukot. Najpierw cichy, rzekłbyś — niemal chrobot. Potem głośniejszy i głośniejszy, jakby jeden, dwóch, trzech, czy cała armia żołnierzy wchodziła po schodach. Idą po mnie, na szafot, na szafot złodzieja i zdrajcę!

I Mistrz obudził się, gdyż głowa podparta na lewej ręce zaczynała mu powoli opadać na blat stołu. Otrzepał się i natychmiast odzyskał przytomność. Spojrzał na pisaną przez siebie odpowiedź — zamiast długiego listu, widniało tam zaledwie kilka zdań, z czego większością było powitanie z wymianą wszystkich grzeczności i tytułów. Świece paliły się posłusznie w oblepionym woskiem świeczniku, a za drzwiami właśnie zmieniała się straż, wymieniając ciche pozdrowienia. Dochodziła pierwsza w nocy - gwardziści musieli obudzić Mistrza, gdy głośno wspinali się po schodach.

Mężczyzna szybko zajrzał do szkatuły na pióra. Nie znajdowało się tam nic nadzwyczajnego. Żadnego berła, lub innych insygniów, które wcale nie powinny się tam znaleźć. Blyth odetchnął i odzyskał pogodę ducha. Zbyt dużo rozmyślał o sytuacji i o prośbie, która napłynęła do niego od Withella z Erc, stąd z pewnością spłynęły nań niespokojne sny. Może nawet była to zasługa jakiej złej mary...

Korona KrukaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz