Rozdział. 25

1.7K 84 14
                                    

Kiedy rano, w wigilię Bożego Narodzenia, mama przyszła podać mi leki, zauważyła, że wcale nie spałam i byłam zapłakana. Łykałam łzy i próbowałam się uśmiechnąć, ale wychodziło mi to marnie. Mama przytuliła mnie mocno i pogłaskała mnie po krótkich włosach. Po wizycie mojej cioci fryzjerki, włosy sięgały mi ucha. Było mi trochę szkoda, ale przynajmniej coś w sobie zmieniłam i choć przez pięć minut myślałam o czymś innym.

Zaczęłam szlochać w jej sweterek. Czułam się okropnie. Poprzedniego wieczoru, gdy Bella mnie odwiedziła, zapytała się co słychać u Patryka i wtedy wybuchłam. Nie mogłam się powstrzymać od płaczu, choć nie lubiłam płakać przy innych.

- Skarbie, co się dzieje? Codziennie znajduję cię w takim stanie – zauważyła mama. Mówiła tym ciepłym i kochającym głosem, który potrafił mnie uspokoić. – Czy twój humor ma coś wspólnego, z tym, że Patryk jutro nie przyjedzie?

- On już nigdy nie przyjedzie, mamo – krzyknęłam, ale mój głos był taki słaby, że słychać było bardziej zduszony jęk. – My zerwaliśmy.

- Och, córeczko... – szepnęła. – Już nic nie musisz mówić.

I nie powiedziałam ani słowa. Wystarczyło mi tylko, że mama jest blisko. Mogłam odetchnąć choć chwilę i uspokoić się na jakiś czas, ale wiedziałam, że za moment ktoś znów o nim wspomni i fala smutku ponownie rozniesie się po całym moim ciele.

***

Siedziałam obok choinki i rozpakowywałam ostatni prezent. Torebka, bluzka, spodnie, książka, nowy telefon, film, kolejna książka i moje wymarzone perfumy od Chanel. Perfekcyjna gwiazdka, a jednak czegoś brakowało.

- Jak ci się podoba? – zapytał tata.

- Są przepiękne... – odparłam, uśmiechając się szeroko. – Zaskoczyliście mnie jeszcze bardziej niż w zeszłym roku.

Cała rodzina była wykąpana, elegancko ubrana, po uroczystej kolacji, kolędach, po odpakowaniu prezentów, wszyscy zajęli się sobą. Tata przemierzał nowe ubrania, mama zachwycała się biżuterią, Karolina siłowała się z kartonowym pudełkiem, aby rozłożyć domek dla lalek, a ja próbowałam nie uronić ani jednej łzy.

- Ola, słyszysz mnie?! – szturchnęła mnie mała. Najwidoczniej od jakiegoś czasu próbowała się ze mną porozumieć. Byłam zamyślona i chodziłam jak w nocnym koszmarze, a przecież tak długo czekałam na święta.

- Hmm? – wymruczałam, spoglądając na siostrę kątem oka.

- Musisz mi pomóc w rozkładaniu domku! – Rozkazała. – Moje lalki go potrzebują, a ty tylko ciągle płaczesz, jak dziecko.

Ugryzłam się w język, żeby nie krzyknąć. Nie mogłam tego zrobić, bo to miał być rodzinny, radosny czas. Wzięłam do ręki instrukcję i zaczęłam skręcać piękną willę dla barbie.

Tata co jakiś czas spoglądał na mnie współczującym wzrokiem, a mama zagadywała mnie żebym o Nim nie myślała, ale nawet wtedy nie mogłam przestać. Mimo wszystko robiłam postępy. Od kilku godzin do oczu nie dopłynęła mi ani jedna łza. Malowałam się pół godziny i zmarnowałam prawie cały korektor pod oczy.

Kiedy już prawie złożyłam domek i Karo wreszcie wykwitł wielki uśmiech na twarzy, mama przebiegła przez cały dom z krzykiem. Wszyscy powstawaliśmy w obawie przed najgorszym. Mama podeszła do mnie i podała mi telefon. Wciąż piszczała i śmiała się.

- Zobacz skarbie, to Patryk! Odbierz szybko, to może być bożonarodzeniowy cud – powiedziała, a ja rzuciłam jej się na szyję. – Później. Odbierz.

Zetknął nas los, a może przypadek?Where stories live. Discover now