41 | Ivy Cooper

9.8K 1.1K 425
                                    

Ivy miała wiele okazji odpisać Jackowi, ale tego nie zrobiła. Miała nawet okazję porozmawiać z nim twarzą w twarz, gdy pojechała do wujka i cioci na Święto Dziękczynienia, ale tego także nie zrobiła. Wieczorami czytała wiadomości, które jej przysłał, tak często, że znała już je na pamięć. Wyjęła Makbeta i po przeczytaniu pierwszej strony, znowu go schowała. Nienawidziła siebie bardziej niż zazwyczaj.

     Tydzień minął jej spokojnie. Na zewnątrz świeciło słońce, co było normą. Czasami przyłapywała się na tęsknocie za zimą w Nowym Jorku, dokąd zawsze jeździli na Święta do rodziców jej taty, ale nie pozwalała sobie o tym zbyt często myśleć. Nauczyła się segregować i oddzielać swoje życie sprzed śmierci rodziców od życia po ich śmierci i z dnia na dzień szło jej to coraz lepiej. Zaczęła palić więcej niż zazwyczaj i wiedziała, że ciocia Wendy to czuła, ale nie powiedziała słowa. Kiedyś, jakieś pół roku po jej przeprowadzce do Lambertville, nakryła ją z papierosem na balkonie. Przeprowadziły wtedy długą rozmowę na temat skutków palenia, raka i takich tam, ale następnego dnia Ivy kupiła kolejną paczkę fajek, gdy zobaczyła, że stare jej się skończyły. Dlaczego miała zrezygnować z czegoś, co tak ją uspokajało? Straciła rodziców, czy nie miała prawa do palenia pieprzonych papierosów? Od tamtej pory lepiej się ukrywała.

     Dopiero ostatnio Ivy zorientowała się jaka była samotna. Wcześniej tak tego nie odczuwała, bo nie miała porównania - nigdy nie była osobą towarzyską i nigdy nie miała choć jednego przyjaciela w Lambertville, ale pojawienie się w jej życiu Yatesa sprawiło, że zaczęła zauważać te wszystkie rzeczy, które ludzie kochają w relacjach z drugim człowiekiem. Zauważyła także, że zaczęła szukać każdej możliwej interakcji z Yatesem i nie chodziło tu ani o jego czarne włosy, ani o ciemne oczy, ani o uśmiech z dołeczkami w policzkach, ani o to, jak przeciągał samogłoski, gdy mówił, ani o to, że był najcudowniejszym chłopakiem jakiego w życiu spotkała. Chodziło o to, jak czuła się w jego towarzystwie. Jakby wokół rozkwitła wiosna. Jakby i ona mogła mieć przyjaciela. Tutaj. W Lambertville.

     Przyjaciela innego niż Jacka, oczywiście.

     To pewnie dlatego tak szybko odebrała  telefon od Yatesa, gdy zadzwonił w niedzielę wieczorem.

     - Halo? - spytała, wstając z łóżka, na którym leżała. Zaczęła chodzić dookoła dywanu, zdenerwowana, mimo że jeszcze się nie odezwał.

     - Cześć.

     - Cześć.

     Roześmiał się, a Ivy nie mogła się nie uśmiechnąć.

     - Cześć - powtórzył. - Sprawa wygląda tak, że jest niedziela. Wieczór. A mi naprawdę chce się palić. Chcesz do mnie wpaść?

*

Siedzieli na podłodze w pokoju Yatesa, koło balkonu. Słońce zachodziło, a ona była tak zafascynowana widokiem za oknem, że stał się on konkurencją nawet dla widoku przed nią. Yates miał na sobie szare dresy i białą koszulkę z krótkim rękawkiem, która kontrastowała z jego czarnymi włosami (prawie jak zło i dobro). Jedną nogę miał zgiętą, a drugą wyprostowaną. Przed nim rozłożona była kartka A4, a wokół niej rozrzucone zostały różnego rodzaju ołówki, długopisy, mazaki, markery, kredki, pędzle, farby i pastele. Ivy trzymała w dłoni czerwony mazak i przejechała nim po wierzchu swojej dłoni, czując się, jakby sprawdzała kolor szminki.

     - Są niezmywalne - powiedział Yates, widząc, co zrobiła, a ona spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi.

     - Serio?

     - Nie. Ale miałaś śmieszną minę.

     Uśmiechnęła się prawie niezauważalnie i on także to zrobił, co dostrzegła, mimo że miał spuszczoną głowę. Na jego kolanach leżało wydrukowane zdjęcie Trzech Gracji Rafaela Santi, które Yates próbował przenieść na kartkę. Zastała go w tej pozycji, gdy przyszła dziesięć minut temu. Uśmiechnął się na jej widok, jakby była czymś ważnym i sprawiającym mu radość, a Ivy pomyślała - jak mogę po czymś takim dalej nie pragnąć towarzystwa drugiego człowieka? To właściwie niewykonalne.

wszyscy byliśmy za młodzi ✓ (w księgarniach!)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz