Rozdział Drugi cz. 2

Comenzar desde el principio
                                    

Gdy dziewczynka weszła do izby, w której miała mieszkać przez najbliższych kilka lat, spostrzegła, że za towarzyszy przyjdzie jej mieć ośmiu chłopców. Ciekawie spoglądali na przybyłą dwójkę, która trzęsąc kolanami, przyciskała do siebie wręczone im przez służbę zakonną worki.

— Nowe Szczury! — zawołał jeden z chłopców i zeskoczył ze swojego posłania na piętrowej pryczy.

— Hej, ty. Jak się nazywasz? — zwrócił się dzieciak do przybyłego chłopca, towarzysza Morwen.

— Jestem Artair! — odparł zadziwiająco wojowniczym tonem i spojrzał wyzywająco na pytającego.

— Patrzcie go, jaki odważny. Artair szlachetny, hę? Wódz może, co? — szydził.— No to słuchaj, przywódcą tutaj jestem ja. Jestem Eoin i musisz się mnie słuchać, jasne?

Morwen chciała się wtrącić, że Eoin znaczy przecież jeleń, co nijak ma się do wojowniczego imienia Artaira, ale w porę się powstrzymała.

— A ty, chudzielcu? Jak ty się nazywasz? — zwrócił się w końcu do Morwen.

Dziewczynka spróbowała zrobić minę podpatrzoną u Artaira. Nie podobało jej się, że ktoś ją obraża. Przywykła do przepychanek z Cathalem i Iborem. Ale oni byli przyjaciółmi, im było wolno. A ten tutaj? Zdecydowanie przyjacielem nie był.

— Jestem Morwen — odparła piskliwie, próbując jednocześnie wyglądać dostojnie.

— Ha ha ha. Morven? Marynarz. Ha ha ha. Jesteś synem rybaka? — zaśmiał się chłopak, a kilku innych mu zawtórowało. — Co tutaj robisz? Nie powinieneś łyb łapać w jeziorze?

Ryb się mówi — poprawiła go obrażona Morwen.

W izdebce nagle zrobiło się cicho, a Eoinowi zaczerwieniły się uszy.

— Jeszcze raz mnie poprawisz, to obiję ci gębę — warknął chłopak. — Masz się mnie słuchać, jak reszta.

— No — odparła Morwen, nieco ciszej, bo rzeczywiście wystraszyła się jego słów.

— Będziecie spać tam, na dolnych łóżkach. Jesteście najmłodsi, nic do gadania nie macie. Pewno nawet miecza dobrze w życiu nie trzymaliście, za ostre i od dupy strony!

Morwen już otworzyła usta, ale nagle poczuła, że Artair nadepnął jej na stopę. Szybko więc zamknęła buzię i złapawszy mocniej swój worek, ruszyła we wskazaną stronę, pod ścianę izby. Z góry spojrzał na nią jakiś piegowaty rudzielec. Nie przedstawił się, tylko powiedział, że ma pod łóżkiem skrzynkę. Jedna jest jego i nie wolno jej dotykać. Dziewczynka schyliła się i wyciągnęła spod łóżka pojemnik. Wepchnęła do niego worek, mając zamiar rozpakować go wieczorem, i usiadła na swoim posłaniu. Koc był chropowaty i przypominał derkę dla konia, ale siennik pachniał przyjemnie świeżym sianem. Rozejrzała się teraz po izbie. Pierwszy strach opadł, ale nadal czuła dziwny ucisk w żołądku. Smutno jej było trochę, że nigdzie nie widzi mamy. Chłopcy rzucali jeszcze ciekawe spojrzenia w stronę jej i Artaira, który dostał łóżko mniej więcej w środku izby, tuż pod małym świetlikiem, znajdującym się przy stropie, ale szybko zajęli się swoimi sprawami. Eoin wrócił na swoje łóżko, oczywiście na górze, i zabrał się za przerwane struganie małej, drewnianej figurki. Adepci mieli czas wolny po porannych ćwiczeniach i oczekiwali na obiad, który wydawano, gdy tarcza słoneczna chowała się za drugą wieżę zamkową. 

Morwen przez chwilę patrzyła na ruchy chłopca, który niezwykle sprawnie posługiwał się nożem. Był najstarszy, niebawem miał opuścić ich grupę i zacząć ćwiczyć prawdziwym orężem, nie drewnianym mieczem i kijem. Raz zwędził z jadalni nóż i od tej pory strugał figurki, które potem sprzedawał młodszym dzieciakom. Handel w Zamku rozwijał się prężnie, jednak mało kto miał prawdziwe pieniądze. Czasami któryś znalazł na dziedzińcu miedziaka, ale ponieważ w Zamku nic kupić naprawdę nie mogli, więc stosowano wymiany. Tak oto wśród najmłodszych dzieci najcenniejsze były figurki Eoina. Chętnie wymieniano się za żaby i kawałki sznurka, z którego potem można było zrobić huśtawkę, przyczepioną do drewnianego bierzma. Cenne również były jabłka, zwędzone z zamkowej kuchni. Starsi chłopcy także handlowali sznurkiem, jednak ten przydawał im się raczej do psot i cichych ucieczek z Zamku, niż do robienia huśtawek. Cenili sobie również kolorowe paciorki, które można było czasami znaleźć na dziedzińcu lub w wiosce. To zazwyczaj pozostałości po zerwanych sznurkach kobiecej biżuterii lub klejnoty, które odpadły od ubrań. Tam również handlowano kościanymi igłami i kawałkami nitek. Niezwykły szacunek zyskiwał chłopak, który do jednej ze służek zaniósł swoją igłę i nitkę, prosząc, by zacerowała mu rajtuzy. Wśród najstarszych adeptów w modzie było chwalenie się... damskimi czepkami, których jedynym źródłem był właśnie gród. To trofeum musiało być szczególnie pilnie chowane przed oczami Mistrza, Starszych i rycerzy, gdyż można dostać porządne manto, za wymykanie się z Zamku.

Korona KrukaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora