Być może Joe nie będzie jeszcze potrafił jej tego dać. Nie miała mu tego za złe, w końcu jest jeszcze młody i zapewne lubi zaszaleć. Tak wywnioskowała z tego, co się do tej pory między nimi wydarzyło.

I choć domyślała się, że Joe jest zadowolony z ich relacji i choć Christine czuła się przy nim wyjątkowo  dobrze, to jednak czegoś jej brakowało.

-Coś się dziś wydarzyło?- zapytał nagle, przerywając ciszę w samochodzie. -Czy nie masz ochoty na wyjście ze mną?

-Nie, Joe, wszystko ok- westchnęła.

Cholera, pewnie zabrzmiała jak rozkapryszona diwa.

-Po prostu mam ostatnio sporo na głowie- dodała szybko i odwróciła się w jego stronę.

Miała okazję jeszcze dokładniej przyjrzeć się jego twarzy.


Jasny gwint, czy Joe musi być aż tak przystojny?


Christine patrzyła na jego wyraźną linię żuchwy, na prosty nos i mocno zaznaczone brwi. Proste włosy, ścięte po bokach i pozostawione dłuższe na czubku. W sam raz, żeby wpleść w nie palce i przyciągnąć do siebie. Tak jak to robiła kilka razy do tej pory.

Tak bardzo chciała, żeby dzisiejszy wieczór  jej nie zawiódł. Wydawało się jej, że jeżeli nie wypali jej z Joe, to już nikt nigdy nie będzie potrafił zaspokoić jej potrzeb.



Jechali dość długo i Christine miała zapytać Joe, czy wie gdzie jadą, kiedy skręcił na leśną ścieżkę. Wreszcie zatrzymali się i Joe odwrócił samochód, a Christine opadła szczęka.

Nie czekając aż chłopak otworzy jej drzwi, wyskoczyła ze środka i absolutnie zafascynowana podeszła do klifu. Kilka kroków przed nią już była przepaść, a fale zatoki z hukiem obijały się o skały.

Chłodny wiatr rozwiewał włosy kobiety, omiatał ciało i Christine automatycznie objęła się ramionami. Patrzyła na zachodzące słońce, na ciemną zatokę otoczoną masywem i nie mogła uwierzyć, że nie miała pojęcia o tym miejscu, choć tak długo mieszka w jego sąsiedztwie.


Uwielbiała taki władczy obraz natury. Przy takiej sile czuła się maleńka jak Calineczka. Była nikim wobec takiej potęgi. To sprowadzało ją na ziemię i dzięki temu była tym, kim teraz jest.

Czasem sama wyjeżdżała w takie miejsca. Dziwiła się tylko dlaczego nigdy  żaden mężczyzna nie zaproponował jej takiej wycieczki? Czy wszyscy sądzili, że żeby dobrze się poczuła musi pić szampana za kilka tysięcy i jadać w najdroższych restauracjach? Bo do tej pory tak wyglądały jej randki.


Przez swoje  zamyślenie nie usłyszała jak Joe podchodzi do niej i dopiero, kiedy ją objął wypuściła długo wstrzymywany oddech.

-Joe, nie masz pojęcia jak podoba mi się to miejsce- odezwała się cicho, jakby bała się, że zakłóci porządek natury.

-Miałem przeczucie, że tak będzie- odparł, opierając brodę na jej ramieniu. -I nie chodzi mi tylko o to, że poza nami nikogo tutaj nie ma.

Christine uśmiechnęła się ciepło i odwróciła do Joe. Spojrzała mu prosto w oczy, po czym delikatnie pocałowała go w usta.

-Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś- powiedziała.

-Bardzo proszę- odparł, odgarniając włosy z jej twarzy.

Patrzył na nią tak, że zapierało jej dech. W jego oczach widziała tyle emocji, których jednak nie potrafiła nazwać.

-Chrissie, jesteś taka piękna- wyszeptał i pochylił się do niej.

Kiedy już myślała o jego gorących wargach na swoich ustach, poczuła je na swoim czole. To już drugi gest w przeciągu godziny, który wywołał u Christine takie emocje. Prosty, ale jednocześnie taki opiekuńczy...


Co się ze mną dzieje?! Jestem Christine Mason! Żelazna dama!


Tak była nazywana w szkole, na studiach i później w pracy, kiedy szła w zaparte, nie zwracając uwagi co się dzieje wokół.  Kobiety jej nienawidziły i zazdrościły silnej woli, mężczyźni pożądali jej domniemanej dominacji w sypialni.

A ona nawet taka naprawdę nie była. Tylko, że bała się okazać słabość, bo nie chciała zostać zdeptana w świecie, w którym się urodziła i w którym musiała być czasem zimną suką, żeby przetrwać.



Teraz, cegła po cegle, Mały Joe rozbijał mur, jaki wokół siebie musiała zbudować, żeby nikt do niej nie dotarł i jej nie zniszczył.

-Zapraszam cię na kolację- odezwał się nagle, odsuwając się od niej.

Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę samochodu. Ale Christine nie chciała nigdzie jechać! Chciała tu zostać... Z nim... Przynajmniej kilka godzin...


Ponownie zapomniała jak się mówi, kiedy Joe otworzył klapę swojego pikapa i zobaczyła rozłożony na podłodze przyczepy cienki materac turystyczny, a na nim ciepły, wełniany koc. W narożniku dostrzegła lodówkę turystyczną i już wiedziała co się święci.

-Żartujesz sobie?...- wyjąkała wreszcie.

Joe odwrócił się do niej, po czym wszedł na przyczepę i wyciągnął dłoń do Christine.

-Wiem, że to nie restauracja z gwiazdką Michelin, ale mam nadzieję, że nie odmówisz mi kolacji- odezwał się.

Christine wyczuła w jego głosie lekkie napięcie i niepewność.


Och, Boże! Joe...


Uśmiechnęła się szeroko i złapała go za rękę. Pomógł jej wejść na przyczepę i wskazał miejsce, w którym mogłaby usiąść.

Christine czuła swoje mocno walące serce i nadal nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. To, póki co, najlepsza randka w jej życiu, ale nie miała  zamiaru mu tego jeszcze powiedzieć. Wolała zaczekać na to, co przyniesie wieczór.

Joe z lodówki wyjął butelkę wina, coś starannie zawinięte ręcznik kuchenny,a w podróżnej walizce znalazł dwa kieliszki.

-Mam jeszcze deser, ale to później. Sam przygotowywałem kanapki z kurczakiem, więc mam nadzieję, że... Chrissie?- zapytał, kiedy podniósł wzrok i zobaczył jak ona się w niego wpatruje.

Nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Była nim absolutnie zafascynowana. Wydawał się taki beztroski, a przecież jest ratownikiem medycznym! Dba i ratuje ludzkie zdrowie i życie. Co tak naprawdę drzemie w Joe? Jaki naprawdę jest?

-Nic, nic... Podaj mi kanapkę, bo jestem baaardzo głodna- odparła wreszcie i Joe wyraźnie odetchnął.

Christine uśmiechnęła się, kiedy Joe nalewał wino do kieliszków. Bez wątpienia nie mogła żałować, że zdecydowała się spędzić z nim czas. Zaczynała nawet myśleć, że nic lepszego nie mogło jej spotkać.

Inny (Seria White cz. 6)Where stories live. Discover now