Kilka osób kręciło się pod szkołą, ale nie było ich wiele. Grupka chłopaków prowadziła zażartą dyskusję, siedząc na schodach. Ciekawe, o czym tak rozmawiali. Może to coś, co nam się przyda?

Dwie dziewczyny w czerwono-czarnych szkolnych mundurkach stały obok fontanny, co jakiś czas na nas zerkając, jakbyśmy byli jakimiś kosmitami z zieloną skórą i drugą parą oczu. Jedna z nich, niska i jasnowłosa, uśmiechnęła się ciepło, kiedy nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały.

Szybkim krokiem udaliśmy się do środka. Wyglądało to nieco, jakbyśmy się ścigali, jeden starał się być w środku szybciej od drugiego. Odwieczne zawody Kto-Zrobi-To-Lepiej.

Kiedy wchodziliśmy po schodach obok rozmawiających chłopaków, nadstawiłam ucha, chcąc usłyszeć chociaż fragment ich rozmowy.

– ...Nie nadaje się do polityki, jest zbyt miękki...

Miałam nadzieję na ciekawą konwersację, a ta okazała się być tylko wymianą poglądów politycznych. Wszyscy wiedzą, że takie zawsze kończą się kłótniami, kiedy ktoś się nie zgadza.

Środek wyglądał jeszcze lepiej niż teren przed szkołą. Na wprost od wejścia znajdowały się wiekowe drewniane schody, które wyglądały, jakby stanowiły część szkoły od jej powstania w 1728 roku. Niewykluczone, że tak właśnie było.

Po lewej stronie stało biurko, a za nim recepcjonistka, czekająca na zagubionych uczniów i rodziców, wzywanych na spotkanie z dyrektorem, którego gabinet znajdował się zaraz obok jej biurka.

Z prawej strony była Ściana Chwały, jedna wielka gablota zapełniona trofeami i nagrodami zdobytymi przez uczniów i samą szkołę.

– Mieli się tu z nami spotkać – odezwał się Bailey, rozglądając się po korytarzu.

Nawet nie wiedzieliśmy, kto miał nas oprowadzić. Wcześniej zostaliśmy poinformowani tylko o tym, że mamy się tu pojawić o danej godzinie i że ktoś będzie na nas czekał.

Jeśli ktoś miał czekać, najwyraźniej się spóźniał.

– Bailey i Logan... Turner? – zapytał damski głos za nami.

Obróciliśmy się do szczupłej i szeroko uśmiechniętej dziewczyny z burzą blond loków. Obok niej stał ciemnoskóry chłopak, który wyglądał na takiego, co dużo czasu spędza w siłowni, z szerokimi barami i krótko ostrzyżonymi włosami. Byli pierwszymi uczniami tej szkoły, jakich zobaczyłam bez mundurków.

– To my – odpowiedział Bailey z lekkim uśmiechem, zerkając na mnie szybko.

Kazali zostawić nam walizki obok biurka recepcjonistki i poinformowali, że ktoś zaniesie je do naszych pokoi. Nie chciałam oddawać swojego bagażu w ręce nieznajomych, ale odmówienie byłoby niegrzeczne.

W środku nie było niczego, co wskazywałoby na prawdziwy powód naszego pobytu w Akademii, co nieco mnie uspokoiło.

– Jesteście rodzeństwem? – zapytał chłopak, przyglądając się nam. – Nie wyglądacie.

To pewne, że nie wyglądaliśmy jak rodzeństwo. Opalona skóra Baileya kontrastowała z moją bladą, tak samo jego ciemne oczy z moimi niebieskimi. Bailey był Latynosem, ja typową białą dziewczyną, byłabym mocno zdziwiona, jeśli ktoś sam założyłby, że jesteśmy spokrewnieni.

– Jest adoptowany – powiedziałam do chłopaka, siląc się na jak najprzyjaźniejszy ton.

– To wszystko tłumaczy – zaśmiała się blondynka. – Wybaczcie, nie przedstawiliśmy się. Mam na imię Pris, a to Andreas. – Wskazała zadbaną dłonią na chłopaka. – Chcielibyśmy zrobić wam małą wycieczkę po szkole.

(keep it) UndercoverWhere stories live. Discover now