Rozdział 4

13 4 0
                                    

Kiedy przeszliśmy przez tunel zobaczyłam śnieg. Dużo śniegu. Jeszcze więcej niż w Snowdin. Ale zaraz... To było Snowdin. Tylko jakieś takie... inne. Rozejrzałam się i zobaczyłam z lewej ten sam napis co przy wejściu do miasteczka, w którym mieszkałam. ,,Witamy w Snowdin". Nie był jednak napisany farbą, tylko krwią. Po co ten koleś mnie tu zabrał? Zaczynałam mieć obawy, czy postąpiłam właściwie idąc z nim. On jednak tylko się ponownie uśmiechnął i poprowadził mnie między zabudowania.

-Gdzie jesteśmy? - zapytałam go

-Myślałem, że poznasz to miejsce... - rzekł w odpowiedzi

-Poznaję. Ale to nie może być to samo Snowdin. Nie wierzę, że mogłoby się tak wyludnić. - spojrzałam na bar Grillby'ego. Neonowy szyld w połowie odpadł, a okno zostało wybite. - Jest zbyt opustoszałe... - zatrzymałam się i postanowiłam nie dać się dalej prowadzić, póki nie otrzymam wyjaśnień.

-Nie zatrzymuj się dziewczyno. Jeśli szybko nie dojdziemy na miejsce poznasz kogoś, kogo poznać nie chcesz.

-Najpierw chcę wiedzieć co to za miejsce i gdzie mnie prowadzisz. - odparłam stanowczo. Wyrwałam mu rękę i skrzyżowałam z drugą na piersi. Spojrzał na mnie lekko rozgniewany, ale byłam nieugięta. Po chwili uspokoił się.

-Idziemy teraz do mojego laboratorium, gdzie będę mógł wyciągnąć z ciebie drugą duszę.

-A gdzie jesteśmy w tej chwili?

-Już mówiłem. W Snowdin.

-To już wiem. Chodzi mi o to gdzie leży to Snowdin. Bo na pewno nie jest tym, które znam.

-Teraz to nieważne. - gdy wypowiedział te słowa usłyszałam za sobą trzeszczący śnieg. Ktoś się zbliżał.

-Oho. Oto konsekwencje twoich pytań.

Odwróciłam się i zobaczyłam... No właśnie. Kogo? Przypominał mi Papa, ale miał spiłowane zęby, czerwone oczy i pęknięcie w czaszce biegnące przez lewe oko. Poza tym był ubrany w czarne spodnie i zbroję z kolczastymi naramiennikami, wysokie czerwone buty, rękawice i wystrzępiony szal. W ręce trzymał smycz, której koniec doczepiony był do kolczastej obroży na szyi... Sansa? Tyle, że też w tej upiornej wersji. Ten drugi wywalił na mój widok wąski język i oblizał się. Z kolei wyższy odezwał się do jegomościa za mną.

-Witaj Gaster... Czyżbyś sprowadził mi zabaweczkę? - Wyszczerzył się do mnie okrutnie. -Muszę przyznać, że jest całkiem przyzwoita... Ciekawe jak radzi sobie w łóżku. - Gaster spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym odezwał się.

-No cóż... Planowałem użyć jej do swoich badań - delikatnie mrugnął -, ale skoro nalegasz to będę musiał ci ją wypożyczyć. Jutro o tej porze ma tu być. Nieuszkodzona.

-Że co?! - krzyknęłam. Pap... chyba Pap wypuścił smycz.

-W takim razie w zastaw daję ci tą sierotę. 

Skinęli sobie głowami i Gaster sobie poszedł razem z ,,sierotą". Zostałam sama z upiornym Papyrusem. Podszedł do mnie pewnym krokiem i owinął mnie ramieniem.

-Cześć maleńka... - wymruczał do mnie, po czym odsunął się, żeby nie oberwać.

-Obawiam się, że pomyliłeś mnie z czymś co masz między nogami. Nie jestem maleńka. - Wykrzywił się gniewnie i zamachnął się. Pewnie wyrządziłby mi sporą krzywdę, gdyby nie to, że zatrzymał rękę kilka milimetrów od mojej twarzy. Opuścił ją, złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą. Czyżby naprawdę przejmował się żądaniem Gastera? Że mam być nieuszkodzona? Hmmm... W takim razie nie mam się chyba czym przejmować. Z drugiej strony chciał mnie zaciągnąć do łóżka, a nie byłam na to zbyt chętna. Wciągnął mnie do budynku, w którego odpowiedniku w naszym Snowdin mieszkałam i rzucił mnie na kanapę.

-Ja nie potrzebuję znać twojego imienia, ale każdy powinien znać imię swojego pana. Nawet jeśli jest nim tylko na jeden dzień. Nazywam się Papyrus i zamierzam się dziś z tobą zabawić. - ostatnie dwa słowa celowo przeciągał. Rzuciłam mu pełne nienawiści spojrzenie i kiedy do mnie podszedł zeskoczyłam z kanapy i przeturlałam mu się między nogami. Obrócił się szybko i spróbował mnie złapać, ale ja byłam szybsza. Wystarczająco długo ćwiczyłam z chłopakami, żeby teraz przegrać. Pobiegłam szybko do pokoju Sansa, którego drzwi były uchylone i zatrzasnęłam je za sobą. Szybko zasunęłam zasuwkę i odeszłam od nich. Niestety tym razem miałam pecha. Zasuwka się odsunęła i drzwi się odsunęły. Przede mną znów stał Pap i wymachiwał mi przed oczami kluczem.

-Myślałem, że to oczywiste, że nie mogę pozwolić aby moje zwierzątko się ode mnie odcięło.

Nie miałam gdzie dalej uciekać. Pokój był zbyt mały. Podszedł do mnie i pchnął mocno na łóżko. Sytuacja wydawała się beznadziejna, ale cóż... Byłam zdeterminowana. Gdy się nade mną pochylił i musnął palcami po mojej twarzy ugryzłam go. Skrzywił się i wyszarpnął rękę, ale za to przygwoździł mi kolanem brzuch do materaca. Spróbowałam go kopnąć, ale nie było to takie łatwe. Zaczął ściągać mi sweter, a ja przypomniałam sobie o prezencie, który dostałam od Undyne na ostatnie urodziny. Ten przynajmniej był praktyczny, w przeciwieństwie do tych od reszty. Sięgnęłam do paska w spodniach i wyciągnęłam niewielki nożyk. Machnęłam nim przed siebie. Udało mi się na tyle rozproszyć upiornego Papa, żeby zrzucić go z siebie i wybiec z pokoju. Wydostałam się z domu i schowałam za szopą na narzędzia. Przez resztę dnia i nocy uciekałam, aż w końcu nad ranem padłam wycieńczona przy wodospadach.

~*~*~*

To by było na tyle. Mam nadzieję, że się spodobało i zapraszam do kolejnych części, które pokażą się już wkrótce.


Undertale - Walka o duszęWhere stories live. Discover now