Rozdział 2

20 5 0
                                    

Zaczarowany księżyc świecił wysoko na sklepieniu Snowdin, z którego lekko sypał śnieg. Miałem na sobie bojowy strój i długą pelerynę, a w ręce trzymałem wielką kość. Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do czekającego na mnie Sansa.

-Gotowy, żeby sprać tatulka? - zapytał

-Zawsze jestem gotowy - odpowiedziałem pewien swoich słów. Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i odwrócił w stronę drogi do wodospadów. To stamtąd miał przyjść nasz ojciec. Po pewnym czasie zobaczyłem jego sylwetkę wyłaniającą się z panującej tam mgły. Szedł powoli w naszą stronę szurając swoim długim, czarnym płaszczem po śniegu. Zatrzymał się jakieś trzy metry od nas i obdarzył nas tym swoim spojrzeniem wypranym z jakichkolwiek uczuć. Nie odzywał się i jakby na coś czekał.

-Czego chcesz Gaster? - zapytałem więc.

-Na początek wypadałoby nie zwracać się do ojca po imieniu i zaprosić go do domu, a nie witać na dworze trzymając broń. Mam rację OT2 (obiekt testowy 2) - spojrzał na kość w mojej dłoni. Cóż. Naprawdę chciałbym, żeby to o czym mówił było możliwe, ale... on nie był normalnym ojcem. Stworzył nas tylko i wyłącznie w celu eksperymentowania na nas. Mieliśmy zostać obdarzeni mocą zdolną zniszczyć barierę, ale nie wyszło. Posiadaliśmy tylko niewiele większą moc magiczną niż inne potwory. On jednak nie poddawał się i robił z nami coraz okrutniejsze rzeczy. Sans prawie przez niego umarł. Wiecznie siedzieliśmy zamknięci w celi, ciągle chodziliśmy połamani i wyczerpani. Jednak pewnego dnia Gaster nagle zniknął a nam udało się uciec. Straciłem przez to wiele mocy, która nadal się powoli regeneruje. Dotarliśmy tutaj. Do Snowdin. Wiedzieliśmy, że on nie umarł i kiedyś wróci, aby upomnieć się o ,,swoją własność" - nas. Spojrzałem się w śnieg pod moimi stopami i milczałem.

-Mój brat zadał ci pytanie. - przypomniał spokojnie Sans nadal patrząc się na ojca.

-Strasznie jesteś niecierpliwy OT1... Zapewne myślicie, że przybyłem tu po was, ale wiecie co? Mylicie się. Nie interesujecie mnie wy, tylko wasza koleżanka... - Nie zdążył skończyć, bo musiał uniknąć pędzącego w jego stronę niebieskiego promienia. Za Sansem lewitowała gigantyczna, smocza czaszka, która go wystrzeliła.

-Nie tkniesz jej. - głos Sansa nadal był spokojny, ale wiedziałem, że w środku jest wściekły. Bardzo wściekły.

-Hmmm? Doprawdy? Doskonale wiesz, że ja też potrafię używać blasterów OT1... - tym razem ja mu przerwałem uderzając go kością. Nie spodziewał się, że będę taki szybki, więc zatoczył się w tył.

-Całkiem nieźle. - ponownie się wyprostował i machnął ręką. Za nim pojawiły się dwa blastery. Wystrzeliły bez ładowania, a my odskoczyliśmy. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i ruszyliśmy na naszego ojca dwoma zygzakami. On tylko pchnął powietrze przed sobą obiema rękami o zostaliśmy zatrzymani przez fioletową falę uderzeniową. Kątem oka zobaczyłem, że z miasteczka za nami patrzą się na nas mieszkańcy. Ja podniosłem się pierwszy i skoczyłem w stronę Gastera. Bez problemu uniknął ciosu, ale wtedy z mojej ręki wystrzeliły naostrzone kości. Poprzebijały mu w kilku miejscach płaszcz, ale nadal był cały i zdrowy. Nie podobało mi się to. Był jedyną osobą na świecie, którą mógłbym zabić. Zniszczył nam całe dzieciństwo, a teraz chciał odebrać Frisk. Nie mogłem na to pozwolić. Zacząłem uderzać jeszcze szybciej, ale on nadal wszystkiego unikał. Nawet ściana wystających z ziemi kości go nie zatrzymała. Raz oberwał od blastera Sansa, ale zaraz potem się podniósł i oddał atak. Sytuacja wydawała się przegrana. Udawało nam się przynajmniej za bardzo nie obrywać przy każdej możliwej okazji. Niestety zaczynaliśmy się męczyć, a Gaster był w pełni sił, więc ta walka nie mogła już długo trwać. W momencie kiedy miał w nas znowu strzelić z największego swojego blastera rażąco niebieska włócznia przebiła mu brzuch. Upadł na kolana, a blaster zniknął. Za nim stała dumnie wyprężona Undyne.

-Cześć chłopaki! - zawołała do nas z szerokim uśmiechem - Widzę, że zdążyłam w ostatniej chwili. Jeszcze trochę i byście przegrali...

-Na tym możemy skończyć. - przerwał jej Sans widząc, że zaczynała się rozgadywać.

-To co z nim robimy? - zapytałem wskazując klęczącego nadal Gastera.

-To wasz ojciec, a nie mój. Zdecydujcie. - gdy tylko wypowiedziała te słowa, ów ojciec przeturlał jej się pod nogami i wyskoczył w powietrze.

-Jeszcze mnie popamiętacie! - krzyknął przez plecy.

-No to problem rozwiązany. - westchnąłem. Nagle z pokoju Frisk dobiegł nas mrożący krew w żyłach krzyk. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie z niepokojem i puściliśmy się biegiem na ratunek. W przeciwieństwie do tego co zwykle tym razem nie pukaliśmy, tylko po prostu wparowaliśmy do pokoju. Frisk wykręcała się z bólu na swoim łóżku, przez cały czas jęczała.

-To pewnie tylko zły sen. - stwierdziła Undyne. Sans jednak jej nie słuchał, tylko podszedł do dziewczyny jak w jakimś transie i przyłożył jej dłoń do czoła.

-Jest gorąca. - uznał po chwili. -Undyne, zabierz ją do Alphys. Proszę, pospiesz się.

-Zaczekaj! Idę z wami! Nie zostawię jej! - zawołałem i pobiegłem za nią.

-To ja zostanę tu i popilnuję domu - usłyszałem za sobą głos Sansa.

~*~*~*

Tym razem też nie dowiedzieliście się co z Frisk, ale za to rozdział z perspektywy Papa. Mam nadzieję, że się podobało i do następnego.


Undertale - Walka o duszęWhere stories live. Discover now