Rozdział 3

18 5 1
                                    


Czułam przeraźliwy ból, rozchodzący się z brzucha po całym ciele. Nie widziałam nic, oprócz wszechobecnej ciemności. Wtem ból zniknął. Czyżbym umarła? Nie, to niemożliwe. Teraz czułam pod sobą coś miękkiego, na czym leżałam. Lekko się w to zapadałam. Otworzyłam oczy i spojrzałam w biały sufit. Właściwie to już nie był biały, tylko szary, bo pokryty był grubą warstwą kurzu. Podniosłam się lekko na łóżku i rozejrzałam. Poznawałam to miejsce. Byłam w podziemnej części laboratorium Alphys. Byłam tu już raz, podczas awarii zasilania. Szukałam wtedy generatora mocy, a po drodze spotkałam amalgamaty. Są to zlepione potwory, na których Alphys testowała determinację. Ciekawe gdzie teraz były... Nagle usłyszałam coś na łóżku za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam chrapiącego Papyrusa. Wtedy do pomieszczenia weszły jeszcze dwie osoby. Alphys szła przodem, a za nią Mettaton niósł wielki stos jakichś pudeł. Postawił je opodal mnie i skinął mi głową.

-Cześć Frisk. Widzę, że się już obudziłaś. - przywitała mnie z wesołą miną pani doktor. - Cieszę się, że nic ci nie jest. W pewnym momencie byłaś bardzo blisko śmierci... - Wstrzymałam na chwilę oddech. -Coś się stało? - zapytała widząc to.

-Nie, nic. Po prostu... Dziękuję, że mnie uratowałaś.

-Nie mnie dziękuj, tylko Undyne i Papyrusowi. To oni cię do mnie przynieśli. Gdyby zrobili to chwilę później mogłoby mi się nie udać. Ja po prostu zrobiłam to co do mnie należy.

-I tak tobie też dziękuję.

-Ten śpioch, który leży na łóżku za tobą nie chciał odstąpić cię nawet na krok. - kontynuowała, jakby nic nie usłyszała. -Uparł się, że musi cały czas być przy tobie i nawet Mettatonowi i Undyne nie udało się go zatrzymać. Jak się obudzi i zobaczy, że nic ci nie jest naprawdę mu ulży. Ale pewnie jesteś zmęczona. Mam rację? Połóż się i spróbuj jeszcze zasnąć, a ja poproszę Undyne, żeby zrobiła nam coś do jedzenia. - po tych słowach, chciała wyjść, ale zatrzymał ją Mettaton.

-Co mam zrobić z tymi pudłami? - spytał

-Zanieś je na stołówkę i otwórz, żeby amalgamaty mogły się pożywić. - Nie czekała dłużej i wyszła, zresztą tak jak on. Zostałam sama. No... jeśli nie liczyć śpiącego Papa. Położyłam się z powrotem i spróbowałam zasnąć, ale nie potrafiłam. Bałam się, że jak odpłynę Chara będzie na mnie czekała i znowu spróbuje mnie zabić. Bałam się, że tym razem jej się uda. Przewróciłam się na bok i okryłam mocniej kocem. Pomyślałam o biednym Asrielu, który tam został. Musiał być sposób, żeby go wydostać. Muszę potem porozmawiać o tym z Alphys. Może będzie miała jakiś pomysł. W końcu jest królewskim naukowcem. Jeśli ktoś będzie wiedział co robić to właśnie ona. Prawda? Gdy przekręciłam się na drugi bok zobaczyłam, że Pap już nie śpi, tylko siedzi obok i mi się przygląda.

-O, wybacz. Obudziłem cię? - wydawał się zmartwiony

-Nie, od jakiegoś czasu już nie śpię.

-Cieszę się, że nic ci nie jest...

-To też twoja zasługa, Pap. Dziękuję, naprawdę. - gdy to powiedziałam zarumienił się lekko. Nie wiem czemu, ale mnie to rozbawiło, więc uśmiechnęłam się szerzej. ,,Obiad gotowy!" usłyszeliśmy z góry krzyk Undyne. Wstałam, ale zanim zdążyłam zrobić krok naprzód Pap się odezwał.

-Nie pójdziesz chyba na obiad w piżamie, co? - Spojrzałam na siebie i stwierdziłam, że rzeczywiście mogłabym być w lepszym stanie. - Trzymaj, to twoje ubrania. - powiedział podając mi zawiniątko. - Mam na ciebie poczekać za drzwiami?

-Nie trzeba, możesz już iść jeść. Zaraz cię dogonię.

Gdy wyszedł szybko się przebrałam i ułożyłam sobie jako tako włosy. Kiedy byłam gotowa odwróciłam się od niewielkiego lustra przy ścianie i wtedy go zobaczyłam. Stał w rogu pomieszczenia w sięgającym ziemi czarnym płaszczu. Nie znałam go, ale jednocześnie wydawał się znajomy. Po plecach przeszedł mnie dziwny dreszcz.

-Kim jesteś? - zapytałam. Sama się zdziwiłam, że się nie zająknęłam.

-Jestem kimś, kto wie jak ci pomóc, drogie dziecko. - wyciągnął do mnie swoją dziurawą dłoń i uśmiechnął się.

-W czym chcesz mi pomóc? - starałam się grać twardą

-Nie udawaj, że nie wiesz. Wydaje mi się, że nie chcesz, żeby książę został zamordowany przez to coś, co siedzi w twojej duszy...

Nie musiał kończyć. Postanowiłam mu zaufać, podeszłam do niego i chwyciłam jego rękę. Jego uśmiech jeszcze się poszerzył.

-Chodźmy więc. - rzekł, po czym poprowadził mnie do ściany. Otworzyła się w niej okrągła dziura prowadząca do wirującego, mieniącego się wieloma kolorami tunelu. Owiewał nas stamtąd lekki podmuch. Nadal trzymając mnie za rękę, wszedł do owego tunelu, a ja poszłam za nim.


 ~*~*~*

W tym rozdziale to by było na tyle. Znowu postanowiłem przerwać w ciekawym momencie, ale na początku miał to być moment zaproponowania pomocy przez Gastera. Zrobiłem tak, jak jest teraz, żeby łatwiej było mi podzielić dalsze wydarzenia na części. Mam nadzieję, że się spodobało i oczywiście... Do następnego ^^

Undertale - Walka o duszęWhere stories live. Discover now