Rozdział XVII

1.2K 236 70
                                    

kilka tygodni później

Pokonał ostatnie stopnie i rozejrzał się wokół, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. Cisza. Tak, jak zawsze. Jedynie nieliczna służba zapuszczała się w te partie posiadłości, więc jedyne zagrożenie stanowiła niespodziewana obecność państwo Oh. Chanyeol wiedział jednak, że przesadna ostrożność będzie głupotą. Już od wielu dni przemierzał te korytarze, codziennie odwiedzając uziemionego pod kołdrą Baekhyuna.

Park przychodził do panicza zwykle wieczorami, po zakończonej pracy na dworze. Całował go na powitanie, pytał o jego samopoczucie, a następnie razem czytali książki tak długo, aż drobny brunet zasypiał. To było ich małym, wieczornym rytuałem.

Nacisnął klamkę i nie mógł powstrzymać ekscytacji na myśl o ponownym zobaczeniu swojego drobnego anioła.

Sypialnia panicza pachniała ziołowymi lekarstwami i drwami płonącymi w kominku. Czasami do tych zapachów dołączał aromat gorącego kakao, jako że ostatnimi czasy młody dziedzic wyjątkowo polubił ten napój, co wcale nie zmieniało faktu, iż nadal wolał mleko z miodem.

Ostatnimi dniami półmrok panujący w pokoju rozpraszało coraz więcej światła. Samopoczucie panicza stopniowo się poprawiało, więc i on sam dopuszczał do siebie inne bodźce. Pierwszą dokonaną zmianą było zdjęcie ciężkich zasłon, które na życzenie dziedzica miały już nigdy więcej nie zasłaniać jego okien. Zdecydował, że potrzebuje słońca i widoku gwiazd bardziej, niż depresyjnej ciemności, która jeszcze niedawno była dla niego niezwykle komfortowa. Po nieudanej ucieczce zamknął się na wszystko i wszystkich, z wyjątkiem Chanyeola. Nic więc dziwnego, że nie dopuszczał do siebie nawet światła. 

Być może na ten krótki okres czasu przestał funkcjonować jak normalny młodzieniec. Wegetował w swojej sypialni, pogrążony w żałobie po nieudanej ucieczce, czekając na każdy przejaw obecności Chanyeola. Nawet jeżeli jego chore ciało szybko zdrowiało, serce nadal pozostawało chore. Podczas, gdy już dawno przestał kaszleć i drżeć w gorączce, dopiero w ostatnich dniach zaczynał powracać do normalnego życia, odcinając się od bezdennej rozpaczy. 

Chanyeola cieszyła każda drobna zmiana, dająca dowód na poprawę stanu Baekhyuna. Drobny arystokrata rzadziej poruszał temat ucieczki i śmierci, przestał odmawiać rozrywki i chyba nawet o wiele częściej się uśmiechał.

Ogrodnik mógł czuć dumę, ponieważ również miał swój udział w uzdrawianiu dziedzica.

- Baekhyunnie? - wyszeptał, wchodząc do obszernej sypialni, a jego spojrzenie od razu pokierowało się w stronę drobnego bruneta, leżącej pod baldachimem wielkiego łoża.

Upłynęło kilka sekund, nim panicz spuścił stopy na lśniącą podłogę i z uśmiechem na twarz pobiegł prosto w otwarte ramiona wysokiego ogrodnika, chichocząc przy tym jak dziecko.

- Tak bardzo tęskniłem - powiedział, ciasno obejmując szyję Parka swoimi ramionami.

Uniesienie Baekhyuna i zaniesienie go jak pannę młodą z powrotem do łoża nie było dla Chanyeola żadnym wysiłkiem. Drobne ciało panicza ważyło tyle, co piórko, gdy układał je na miękkiej pościeli, przelotnie muskając spękanymi ustami blady policzek.

- Jak ci minął dzień? - zapytał, zdejmując płaszcz i wieszając go na oparciu fotela, stojącego przy łożu.

- Tak jak zawsze - parsknął panicz, siadając po turecku i wyciągając ręce, by chwycić szelki Chanyeola, a następnie przyciągnąć go do siebie. - Jeszcze mnie dzisiaj nie pocałowałeś.

Park pozwolił drobnym dłonią bruneta zacisnąć się na jego szelkach i przyciągnąć bliżej, by jego usta mogły perfekcyjnie zetknąć się z ustami dziedzica. Nie mogli zacząć rozmowy bez pocałunku na przywitanie. Po prostu takie były ich własne zasady.

Al cuor non si comanda ♫ ChanBaekWhere stories live. Discover now