Rozdział XXV

2.4K 165 80
                                    

Minął tydzień, a potem drugi. Zasadniczo, wiele się nie zmieniło. Byłoby za łatwo, gdyby nagle relacja między mieszkającą ze sobą dwójką ludzi, przeistoczyła się w namiętny romans rodem z ,,Romea i Julii" Shakespeare'a. Choć... nie można do końca powiedzieć, że ich więź się nie zacieśniła. Zdarzyło im się parę... może paręnaście razy całkowicie ,,przypadkowo" na siebie wpaść i tonąć w swoich ramionach przez dłuższe momenty, ale zarówno Bethany jak i Sherlock wmawiali sobie, że do niczego to nie prowadzi.

Moore była już prawie całkowicie zdrowa. Pozbyła się gipsu, po drobnych zadrapaniach nie było już nawet śladu, jedynie przy nieco gwałtowniejszych ruchach zdarzało jej się odczuwać dyskomfort związany z nieźle potłuczonymi żebrami. Ot, całe jej zdrowie fizyczne. Jeśli chodziło jednak o psychikę, która swoją drogą w ostatnim czasie została nadszarpnięta, było lepiej, niż się spodziewała. Nie miała nawet koszmarów, a twarz kierowcy rozciągnięta w złowieszczym uśmiechu nie nawiedziła jej już ani razu od czasu, gdy ona i Sherlock się przed sobą otworzyli. Można byłoby nawet określić ją mianem szczęśliwej, gdyby nie to, że nieustannie się martwiła, co spędzało jej sen z powiek. Co więcej, wydawało się jej to absurdalne – była przygnębiona, ale nie z powodu tego, że groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo, a przez Sherlocka.

Można by pokusić się o stwierdzenie, że czuła ona niemały zawód. Nie sądziła przecież, że będą idealną parą z gromadką dzieci u boku za jakiś czas, ale świadomość, że nie wiedziała nawet, do jakiej grupy można zaliczyć ich relację, była co najmniej przytłaczająca. Jedyną rzeczą, która ją cieszyła, było to, że między nią a detektywem nie dało się wyczuć jakiegoś dyskomfortu czy też skrępowania, bo, najzwyczajniej w świecie, ono w ogóle nie występowało.

Sherlock za to czuł się fatalnie, choć starał się tego nie okazywać. Prawie nie wychodził z domu, co wcześniej nawet nie powinno mu przeszkadzać, ale teraz stawało się uciążliwe. Jego strach o Beth była silniejsza od niego samego, co skutkowało tym, że nie pozwalał sobie nawet na krótkie rozłąki między ich dwójką, obawiając się o jej bezpieczeństwo. Miał świadomość, że są na całodobowym podglądzie u Moriarty'ego, więc musiał być jak najbliżej ukochanej. Bo w końcu Moore nią była, nieprawdaż?

Po długim zastanowieniu, w końcu postanowił poprosić nawet o pomoc swojego brata, co przyniosło raczej marne skutki – nawet gorsze, niżby się spodziewał. Przecież sam doskonale wiedział, że Jim jest w Londynie, knuje coś niedobrego i chce zniszczyć detektywa, więc informacje, które dostał od Głowy Rządu Brytyjskiego, na nic mu się nie nadały.

Doszło nawet do tego, że Holmes ograniczył przebywanie w Pałacu Pamięci w obawie, że gdy stanie się coś złego, on nawet nie będzie zdawał sobie z tego sprawy.

Skutkiem całej tej inflacji, która, swoją drogą, polegała na okrojeniu jego wszystkich czynności życiowych niemal do zera, było też nierozwiązanie żadnej sprawy od ponad dwóch tygodni.

Wszakże i tego miał w końcu nadejść koniec.

Siedemnaście dni stronienia od wszelkich zagadek czy nawet mini śledztw wydawało się dla Beth czymś, co nie miało wręcz prawa bytu, więc wzięła w końcu sprawy w swoje ręce.

Siedzieli właśnie w salonie – ona otulona kocem, trzymając w dłoni filiżankę z herbatą, on naprzeciwko grając jedną ze swoich najnowszych melodii – co było wręcz standardem, który ostatnio zapanował na Baker Street. Nie zapominając jednak o pani Hudson, przynoszącej ciepłe posiłki w najmniej odpowiednich momentach, bo ona też stanowiła nieodłączny element ich aktualnego życia.

Za oknem padał deszcz, co dodawało jeszcze bardziej melancholijnego wyrazu całości.

Ale nadszedł w końcu czas, aby to przerwać.

Zmiana || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz