Rozdział I

9.1K 407 69
                                    

Od ponad dwóch tygodni myślała o przeprowadzce do większego miasta. Kiedy na blogu Johna przeczytała o tym, że jego przyjaciel – słynny Sherlock Holmes szuka współlokatora, od razu do niego zadzwoniła.

Wzbraniała się przed przyznaniem samej sobie, że była fanką detektywa konsultanta i jego sługusa. Wmawiała sobie, że skoro jakiś czas temu zobaczyła tych panów w gazecie, a potem poszperała trochę w Internecie na ich temat, gdzie dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy, nie zaszkodzi śledzić ich dalszych poczynań. Teraz zdarzało jej się tam po prostu czasem zajrzeć. No dobra, może trochę częściej niż czasem.

I tym oto sposobem siedziała w pociągu i pędziła w całkowicie obce jej miejsce. Całą – prawie czterogodzinną drogę – tłumaczyła umowę, którą miał zawrzeć jej klient z nowym przewoźnikiem. Bardzo lubiła swoją pracę i jej elastyczność. Nie miała stałych godzin pracy, nie musiała przesiadywać w biurze, a zarobki były wystarczające jak na jej standardy.

Postawiła wszystko na jedną kartę, zrezygnowała z wynajmu mieszkania, spakowała się i wyjechała, jak najszybciej mogła, żeby nie tracić czasu na rozmyślania, czy postępuje słusznie czy też nie. Była najzwyczajniej w świecie znudzona. Znudzona codziennością, brakiem adrenaliny, spontanicznych rzeczy i niechcianych sytuacji. Wszystko wydawało jej się takie mdłe. Za łatwe i wygodne.

Dosłownie tylko przez chwilę zastanawiała się, co będzie, jeśli nie przypadnie do gustu Holmesowi. Przecież cała ta sytuacja była absurdalna! Jeśli poszukiwał pomocnika na miejsce Johna, na pewno oczekiwał kogoś z doświadczeniem. A ona co miała do zaoferowania? Znajomość kilku języków? Ryzyk-fizyk, myślała.

Wysiadła z pociągu. John – który zaaranżował cały jej przyjazd – czekał na nią przed budynkiem dworca, tak jak wcześniej się umówili. Nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem go. Średniego wzrostu z jasnymi włosami, spokój bijący od niego na kilometr. Podeszła do niego nieśmiałym krokiem i się przedstawiła.

— Bethany Moore, mów mi Beth.

— John. Miło mi cię poznać.

— Również. — Uśmiechnęła się uprzejmie. — Raczej nie mogłabym cię z nikim pomylić.

— Czyżby kolejna fanka? — Spojrzał na nią rozbawiony.

— I to jeszcze jaka.

— Chyba nie będziemy teraz tutaj tak stać, co? Zbierajmy się, zimno mi. Stoję tu już trochę. — Potarł ramiona.

— Jasne. Przepraszam.

— Chyba przypadniesz do gustu Sherlockowi. Na pewno. Na pewno. — Pokręcił głową zamyślony.

Słowa Johna ucieszyły ją, ale nie dała po sobie tego poznać. Skoro już zrobiła dobre wrażenie, wypadałoby to podtrzymać.

Wsiedli w pierwszą lepszą taksówkę i poprosili o transport na Baker Street. Dworzec znajdował się ledwo co parę minut drogi od kamienicy pani Hudson, ale późna pora i kapryśna pogoda wygrały. Jeśli mieli stracić tylko kilka funtów, było to lepszym rozwiązaniem niż narażanie się na przeziębienie.

John znał Bethany od kilku minut, a już bardzo ją polubił. Wydała mu się skromna i uczciwa, a o takich ludzi raczej ciężko. Sherlock odrzucił już wielu kandydatów, ale teraz John przysiągł sobie, że nie odpuści. Wyprowadził się tydzień temu do Mary i jedyne czego chciał to mieć trochę spokoju od upierdliwego Sherlocka. Oczywiście – był jego najlepszym przyjacielem, ale to nie oznaczało, że do końca życia powinien z nim mieszkać i być na każde jego skinienie palcem. Sherlock był obrażony na pół świata, ale przecież musi mu to w końcu minąć, nie jest małym dzieckiem, myślał Watson gotowy do walki ze swoim byłym współlokatorem.

— Jesteśmy. — Wyrwał go z rozmyślań taksówkarz, oznajmiając, że dojechali.

John zapłacił, jak na prawdziwego dżentelmena przystało i jeszcze przed wejściem do domu zwrócił się do kobiety:

— Posłuchaj, przyjechałaś z daleka. Dzisiaj na pewno będziesz tu spać, a tego, czy zamieszkasz z Sherlockiem, dowiesz się pewnie dopiero za kilka dni. Na razie nie zawracaj sobie niczym głowy, bo to bezsens.

— Jeśli coś nie wypali, to przecież nie wy jedni szukacie współlokatorki w tym mieście — odpowiedziała szybko.

Mężczyzna jedynie pokręcił głową, przygotowany na konfrontację z Sherlockiem.

Od progu przywitała ich Pani Hudson, mocno ściskając dziewczynę i proponując herbatę. John puścił ją przodem i weszli na piętro po wielkich, skrzypiących schodach. Po chwili znaleźli się w salonie, gdzie w fotelu siedział Sherlock, który intensywnie nad czymś rozmyślał. Ręce miał pod brodą złożone jakby do modlitwy, a oczy zamknięte.

Wyglądał dokładnie tak samo, jak w gazetach. Poważny i wyniosły.

John chrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

— Bethany Moore — powiedziała nieśmiało kobieta, nie wiedząc, czy mężczyzna jest w ogóle przytomny.

— Tak, tak, mnie znasz. Rozumiem, że John już podjął decyzję i będziesz ze mną mieszkać? — odparł z nutką sarkazmu w głosie, gwałtownie się podnosząc.

— Sherlock, uspokój się. — Watson się zdenerwował. — Dziś Beth ma tu spać. Nie interesują mnie twoje fochy.

— Oczywiście, że możesz zostać. Musisz. Przyjechałaś z daleka i wylądowałabyś pod mostem. Inaczej mój przyjaciel nawet by się tobą nie zainteresował. Uprzejmie z twojej strony, John. Chciałeś na mnie wywrzeć presję, nie wyszło. I tak jesteś do tego przyzwyczajony, huh?

John otworzył oczy ze zdziwienia, ale kiedy już doszedł do siebie, zmrużył oczy i popatrzył na niego podejrzliwie.

— Co kombinujesz?

— Dogódź tu takiemu! Jakbym wyrzucił ją na bruk, byłoby źle. Pozwalam jej zostać, jeszcze gorzej! — zniecierpliwił się Holmes.

— Znam cię, nie jesteś bezinteresowny — odparł, wciąż nie dowierzając.

— Widocznie jednak nie.

Dopiero w tym momencie przypomnieli sobie, że jest z nimi obecna Beth, która patrzy się na nich jak na idiotów.

— Przepraszam, ale chyba wiedziałaś, że to dupek — powiedział zaczerwieniony ze złości.

— Ja? — Sherlock prychnął i skarcił go lodowatym wzrokiem. — Pokaż jej wszystko, jestem zajęty.

— Zajęty? — zapytał podminowany do granic możliwości John.

— Myślę — zakończył i wrócił do wykonywanej przez siebie wcześniej czynności.

***

W środku nocy obudziła ją muzyka. I to nie byle jaka, bo skomponowana przez Sherlocka. Grał wyjątkowo ładną melodię, ale nawet to nie powstrzymało jej przed wparowaniem do salonu.

— Przepraszam, ale jest 3 w nocy i... Co ty do cholery robisz?

— A jak myślisz? — odparował natychmiast Sherlock. — Byłem przekonany, że skoro John tyle ci o mnie opowiadał, to wiesz o skrzypcach. Przykro mi. — Uśmiechnął się złośliwie.

— Myliłeś się — odpowiedziała ponuro. — Byłabym wdzięczna... Do-bra-noc.

Sherlock zmierzył ją uważnie wzrokiem i jeszcze przed tym, jak wyszła z pokoju, odłożył instrument na bok.
Poskutkowało, pomyślała Beth i uśmiechnęła się z tryumfem.

———
Aut. Cześć, to moje pierwsze fanfiction, jak i w ogóle cokolwiek na Wattpadzie. Proszę, o opinie i wskazówki, jeśli coś jest nie tak. Miłego czytania!

Zmiana || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz