15. Łobuz i Romeo

6.4K 491 309
                                    

Naciskam dzwonek do drzwi i czekam, aż ktoś wpuści mnie do środka.

Wystukuję palcami na torebce nerwowy rytm, równocześnie intensywnie główkując, o której wrócę na mieszkanie. Nie lubię wracać wieczorami sama do domu. Zwłaszcza o późnej porze. A prawdopodobnie to mnie właśnie będzie dzisiaj czekać, zważywszy, że już jest dziewiętnasta, a słońce znika coraz szybciej za krawędzią czerwonej dachówki domu obok.

Zagryzam lekko wargę, zastanawiając się, czy nie poskąpić się dzisiaj na taksówkę i wrócić bezpiecznie pod same drzwi klatki schodowej bloku, nie ryzykując tym samem morderczym powrotem zaludnionym psycholami tramwajem i samobójczym przejściem pieszo trasy od przystanku do mojego bloku.

Moje przemyślenia na temat, czy aby na pewno można ufać taksówkarzom przerywa gwałtowne otwarcie wejściowych drzwi. Jednak zamiast któregokolwiek z mieszkańców domu, dostrzegam szeroki uśmiech Patrycji.

Na mój widok jej mina rzednie, a twarz wykrzywia grymas niezadowolenia.

– A, to ty.

Zaskoczona, unoszę brwi.

- Acha? Ciebie też miło zobaczyć.

Blondynka w odpowiedzi przewraca tylko oczami i szerzej otwiera drzwi, wpuszczając mnie do środka.

– Myślałam, że to Adam.

– Zamierzałaś otworzyć mu drzwi do nie swojego domu? – pytam dla jasności i zdejmuję w przedpokoju trampki.

Stoi przede mną, opierając ręce na biodrach i sfrustrowana tupie nogą.

– Tak! Tak zamierzałam, by już od progu ujrzał najpiękniejszą dziewczynę, jaką jego oczy kiedykolwiek widziały!

– Zadziwia mnie twoje poczucie własnej wartości.

– Przynajmniej jestem świadoma swoich atutów. Nie to, co poniektórzy. – Mierzy mnie wzrokiem i odwraca się, kierując w stronę schodów.

Wspinam się za nią i razem wchodzimy do pierwszego pokoju na lewo. Pokój Dagmary. Trzy pozostałe drzwi na piętrze prowadzą do sypialni Pawła, sypialni jego rodziców i pokoju gościnnego. Teraz zapewne zajętego przez Adama.

– To nie on – wyje od progu Patrycja i rzuca się twarzą na wielkie łoże Dagmary.

Wchodząc do pokoju, dostrzegam jego właścicielkę, siedzącą z podkulonymi nogami pod grzejnikiem. Wokół jej nóg leży pełno porozrzucanych, zapisanych kartek i otwartych zeszytów. Często spotykany widok. Nie chciałabym studiować medycyny i wkuwać tyle, co ona.

Szatynka nie racząc nas nawet spojrzeniem, nie odrywa oczu od trzymanej książki i mówi ironicznie.

– Coś strasznego.

– Ije mo na ego eeekać. – Dochodzi do nas stłumiony głos Patrycji, dalej leżącej z twarzą przyciśniętą do pościeli łóżka.

– Najwyraźniej uciekł, przeczuwając, że tutaj grozi mu niebezpieczeństwo – stwierdza Daga rzeczowym tonem.

Patrycja podnosi się gwałtownie, odwracając w naszą stronę.

– Jasne! Bo ode mnie piździ złem na kilometr! – krzyczy zbulwersowana i z powrotem rzuca się na łóżko, uderzając w pościel kilkakrotnie pięściami.

Do tej pory cały czas stałam na środku pokoju, przyglądając się dziewczynom, idę więc w stronę okna i przysiadam na parapecie. Zdejmuję torbę zawieszoną przez głowę i kładę ją na kolana. Wyciągam z niej czyste arkusze białego papieru i szukam zagubionych gdzieś na dnie ołówków, kiedy przerywa mi głos Patrycji.

Oddychając z trudem. Wdech - JUŻ W KSIĘGARNIACHWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu