Prolog

25.2K 1.4K 416
                                    

Uda mi się.

Zdążę.

Jeszcze tylko kawałek.

Powtarzam w myślach, naiwnie wierząc, że może tym razem będzie inaczej.

Pomimo palącego uczucia w gardle, przyspieszam, wkładając w bieg jeszcze więcej sił i energii, dobrze wiedząc, że jeśli nie zacznę biec szybciej zaprzepaszczę swoją jedyną szansę.

Nic nie słyszę.

Nic, nie licząc rozbrzmiewającego w moich uszach jednostajnego dźwięku dudnienia własnego serca.

Biegnę wzdłuż plaży, rozchlapując dookoła wodę i wzbijając w powietrze grudy wilgotnego piasku. Boję się odwrócić głowę, ale wiem, że jest tuż za mną, z każdym krokiem zmniejszając dzielącą nas odległość.

To się nie może dziać naprawdę.

Nie powinno dziać się naprawdę.

Ale dzieje się. I to w miejscu, które od zawsze traktowałam jako swój dom.

Boże, dopomóż mi, mam ochotę krzyczeć, płacząc naprzemiennie. Dlaczego akurat ja?

Kiedy w szkole opowiadali nam o oddziaływaniu adrenaliny na ludzkie ciało, nawet nie przypuszczałam, że kiedyś sama tego doświadczę. Nie uwierzyłabym, że pod wpływem odczuwanego strachu zapomnę o bólu i będę biec niemal bez tchu, wykazując tym samym wysoką sprawność fizyczną, której bym się w życiu po sobie nie spodziewała.

Teraz rozumiem to aż za dobrze. Nie miałam pojęcia, że potrafię tak szybko biec.

Gdybym chociaż zaczęła krzyczeć, wołać o pomoc. Ale nie... To właśnie w tej chwili głos musiał ugrząźć mi w gardle, przez co nie jestem zdolna do wydania choćby najcichszego szeptu.

Biegnę, z trudem walcząc o każdy oddech i uparcie, metr za metrem, kieruję się naprzód, mając przed oczami zarys zbliżającego się molo.

W ogarniających ciemnościach nie widzę drogi przed sobą, więc, gdy potykam się o zbudowany przez jakiegoś szczęśliwego dzieciaka zamek z piasku, o mało nie lecę prosto na twarz.

Znowu... Znowu ten cholerny zamek! Za każdym razem z impetem wpadam na niego, nie mogąc dostrzec go wcześniej i uniknąć ryzyka nieuchronnego upadku.

Staram się, jak najszybciej odzyskać równowagę i biec dalej, nie zważając na osobę tuż za mną. Wmawiam sobie, że jest daleko w tyle i nie zdoła mnie dosięgnąć.

Po prostu wyłącz myślenie i biegnij, dopinguję samą siebie, tak jakbym to nie ja wypluwała sobie właśnie płuca, uciekając przed czymś nieuniknionym.

Już niedaleko.

Przez ciało przebiega mnie nieprzyjemny dreszcz, zwiastujący, że osoba biegnąca za moimi plecami jest coraz bliżej, ale udaję, że nic nie poczułam, oszukując się, że tak naprawdę nikogo za mną nie ma. Przyspieszam jednak i zbaczam gwałtownie z trasy, oddalając się od brzegu morza.

Biegnę, kierując się ku dobrze mi znanym drewnianym belkom pomostu, mając nadzieję, że tam znajdę bezpieczne miejsce. Tam, gdzie niegdyś się ukrywałam, bawiąc w chowanego, a gdzie teraz pragnę uciec przed goniącym mnie mężczyzną

Uda się. Uda się. Uda się!

Nie dopadnie mnie.

Nie tym razem!

Mój sparaliżowany umysł ledwo co rejestruje narastający ucisk w klatce piersiowej, suchość w ustach i łomot serca, skupiając się tylko i wyłącznie na widoku miejsca, z którego uparcie nie spuszczam wzroku. Pomimo kilkudziesięciometrowej odległości, niemal już widzę skrytkę znajdującą się dokładnie pomiędzy drewnianym pomostem, a piaszczystym podłożem. Wystarczy, że przecisnę się pomiędzy belkami i będę bezpieczna.

Oddychając z trudem. Wdech - JUŻ W KSIĘGARNIACHWhere stories live. Discover now