Rozdział 24

72 9 4
                                    

Czasami w człowieku budzi się chęć powrotu do rzeczy, nawyków, bądź ludzi, które dawno porzucił. Nie raz jest do dobre, innym razem złe. Ja nie wiem, po której stronie stoi moja decyzja. Zgaduje, że będę wiedzieć po tym jak już zobaczę się z Victorem.

Więzienie skąpane jest we wszelkich barwach szarości. Chronione przez postawnych mężczyzn w czarnych ubraniach, którzy sami wyglądają jak więźniowie. Thomas rozmawia z jednym z nich, wygląda na to, że zna tu wiele osób. Takie miejsca zawsze posiadają specyficzny urok. Podobnie jak szpitale, czy nasze Colorado Springs.

Przez cały czas milczę, dopóki lekarz nie zadaje mi prostego pytania.

- Chcesz być z nim sama, czy zostać z tobą? - kładzie ciężką dłoń na moim ramieniu, po czym spogląda mi w oczy jakby chciał odczytać wszystkie emocje kryjące się pod powiekami. Znalazł ich na pewno dużo, jednak w mieszaninie myśli trudno jest je rozróżnić. Długo zastanawiam się nad tym czego chcę, co nie zdarza mi się często.

- Sama - odpowiadam po czasie, w nerwowym geście odgarniając włosy z ramion, przeczesując je palcami i ciągnąc za nie lekko. Dreszcze tańczą wzdłuż mojego kręgosłupa. Później Thomas i jego znajomy wprowadzają mnie do dużej hali wyglądającej jak stołówka. Jest tu kilkoro ludzi, zajmujących miejsca przy kwadratowych, wyblakłych stolikach z metalowymi nóżkami. Rozmawiają ze skazańcami ubranymi w zużyte, pewnie kiedyś niebieskie uniformy. Niektórzy z nich się śmieją, niektórzy płaczą, parę innych milczy. Siadam przy pustym stoliku i czekam lekko zestresowana. Dłonie oblewają mi się potem i ich temperatura spada. Podryguje nogami pod wpływem stresu, dopóki nie podchodzi do mnie wysoki, chudy, z zapadniętymi policzkami mężczyzna. Oczy ma przepełnione pustką. Przyglądam się mu, tak samo jak on mnie. Włosy zrobiły mu się dłuższe, bardziej zaniedbane. Można spokojnie zawinąć je za ucho prostym gestem. Plaster na brodzie oznacza, że nadal zacina się przy goleniu. Mama zawsze musiała zaklejać jego szramy na twarzy.

Dłonie ma chude i żylaste. Serdeczny palec objęty obrączką - co za hipokryzja, myślę. Wygląda inaczej, niż go zapamiętałam. Nie ma już przebiegłego błysku w oczach, ani zadziornego uśmieszku. Te cechy musiały gdzieś się ulotnić, wraz z biegiem czasu spędzonego w samotni, wśród czterech ścian.

- Wyładniałaś - mówi, przechyliwszy głowę w prawo. Głos Victora w nienaturalny sposób przesiąka chrypką. Patrzenie na tego człowieka powoduje kolejną fale zimnych dreszczy i gęsią skórkę. - Wyglądasz już jak prawdziwa kobieta, a nie dziewczynka.

Zwężam swoje oczy, nie odpowiadając na ten komentarz.

Rozsiadłszy się swobodnie i pewnie na niewygodnym krześle wzdycha, a kąciki wąskich ust unoszą się. W końcu jest u siebie, a nie na gustownym bankiecie. Ja cały czas siedzę sztywno jak na szpilkach.

- Rozumiem. Nie przyjechałaś tu słuchać komplementów.

- Nie - odzywam się.

- Więc jak sobie radzisz? Mieszkasz u babci?

- W ośrodku CS.

Unosi wysoko swoje brwi. W jego oczach pojawia się coś jak smutek, może żal, a może tylko się przewidziałam. Przeciera swoją zmęczoną twarz naciągając skórę. Odcień fioletu i jasnej zieleni robi się bardziej widoczny pod długimi rzęsami mężczyzny.

- Przepraszam, Hope. Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Źle ci tam? Dlaczego nie jesteś u babci?

Przyglądam się mu przez dłużą chwilę. Co to do cholery znaczy, że nie chciał, żeby tak to się skończyło? Analiza tych słów robi z mojego mózgu jeszcze większą papkę, niż była gdy tu weszłam.

ZAMKNIĘCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz