Rozdział 8

106 13 5
                                    

- Nie możesz robić takich wybryków. Chyba nie chcesz tam zostać dłużej niż rok, prawda?

Kiwam głową, ale w porę zdaję zdaję sobie sprawę, że przecież ona nie może tego zobaczyć.

- Nie wiem, czy pozwolą mi wyjechać na Święto Dziękczynienia - mówię do słuchawki.

- Byłoby wspaniale gdyby się zgodzili. Może mogłabyś wziąć tego chłopaka ze sobą?

- Nawet na to nie liczę - jednak uśmiecham się na myśl o wspólnym spędzaniu świąt z dziadkami i Niallem. Wtedy Niall, mógłby poczuć się jak wśród rodziny.

- Może się uda. - Nawet przez telefon mogę wyczuć jej ciepło i uśmiech, który zawsze jest gdy go potrzebuję. Babcia zawsze mi pomaga i jest dla mnie najlepszą przyjaciółką. Zna mnie na wylot. Każdą jedną odsłonę mnie.

- Może - mówię smutno.

- Hope, musimy iść na sale gimnastyczną! - Słyszę Zee, a jej sylwetka za chwilę rzuca mi się w oczy. Grube kaskady włosów dziewczyny są spięte w ciasny kok na czubku głowy. Ma na sobie przylegające dresy i białą koszulkę, którą przywłaszczyła sobie od Matthew.

- Już idę! - odkrzykuje jej. Dziewczyna czeka na mnie, uparcie potupując nogą. - Babciu, muszę iść.

- Oczywiście, kochanie. Zadzwoń niedługo.

- Pa. Kocham cię.

Pędzę wraz z przyjaciółką do bloku sportowego. Pewnie jesteśmy już spóźnione. Nikt tego nie zauważa, kiedy mieszamy się w tłum i zaczynamy biec wokoło boiska. Dzisiaj decyzja pada na granie w koszykówkę. Prawda jest taka, że trochę się stresuję, bo nigdy w nią nie grałam i nie znam żadnych zasad. Umiem tylko kozłować piłkę i chwała synowi mojego sąsiada, który nauczył mnie tego gdy byłam dzieckiem.

Pan Peters każe nam odliczyć do trzech. Drużyna, do której należę jest trzecią, dlatego zajmujemy miejsca i oglądamy pierwszy mecz. Ja, Zee i Matt jesteśmy w przeciwnych drużynach.

- Cześć. - Słyszę po swojej prawej stronie. Rzucam tylko szybkie spojrzenie na Patricka.

- Um, cześć?

Nie chcę z nim rozmawiać, ani trochę, więc oglądam grę.

- Coś nie tak?

Przeklinam w duchu.

- Nie - uśmiecham się tak sztucznie jak jeszcze nigdy. - Wszystko okay.

- Jesteś jakaś spięta - twierdzi. Nadal nie patrzę w jego stronę.

- Czyżby?

- Chodzi o tę piłkę? I twój nos?

- Nie, Boże.

Nachyla się bliżej mnie, zdecydowanie za blisko i szepcze:

- Nie lubisz mnie? - Jego oddech łaskoczę moją skórę.

- Uh, nie. Odsuń się - odpycham go od siebie.

- Może powinnaś zacząć? - uśmiecha się szeroko, a mi chyba cofnął się lunch.

- Wal się.

Odchodzę od niego i staję przy oknie. Kilka minut później wchodzimy na boisko i gramy przeciwko drużynie, w której jest Zee... A raczej inni grają. Jestem absolutnie zdezorientowana, w czasie kiedy rozbrzmiewa głośny gwizdek i mecz się zaczyna. Stoję jak słup soli, gdy inni podają sobie piłkę, kozłują i wrzucają kosze.

- Nie umiesz grać?

Odwracam się w stronę chłopaka.

- Nigdy w to nie grałam - przyznaję.

ZAMKNIĘCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz