Rozdział 7

125 15 11
                                    

- Idziemy na dwór? - zagaja Matt, kiedy w sobotnie południe siedzimy w świetlicy przed telewizorem z kilkoma innymi osobami.

- Jest zimno - marudzę.

- Mieszkamy w górach, tu zawsze jest zimno.

- Uh, chodźmy - zgadzam się. Chłopak pomaga mi zejść z kanapy, tak, żeby nie zdeptać osób siedzących na puszystym dywanie.

- Gdzie jest Zee, tak w ogóle?

- Czyta moje książki - uśmiecham się. - Zaciekawił ją tytuł jednej.

- Nie czytam książek.

- Może nie przeczytałeś nigdy dobrej? Wiesz, w takiej dla ciebie?

Zbiegamy po schodach do bloku A i niżej do piwnic, po jakieś ciepłe kurtki. Jest tam taki mały lumpeks i można znaleźć coś dla siebie, oczywiście za darmo. Później oddajesz to z powrotem, do pralni i znów wraca na swoje lumpowskie półki. Ja wybieram szary płaszczyk, który miałam także ostatnio i jakiś beżowy szalik. Matthew narzuca zwykłą czarną kurtkę i swoją czapkę.

- Dla mnie? - pyta poprawiając włosy i okulary na nosie. - Coś w stylu, pięćdziesiąt twarzy geja?

Parskam śmiechem.

- Na przykład.

- Więc znajdź mi coś takiego - śmieje się.

- W tej bibliotece? Nigdy.

- Fakt. - Otwiera ogromne drzwi od bloku sportowego na zewnątrz.

- Dlaczego idziemy na boisko?

- Ponieważ Brian ma trening.

- Och.

- Chodź - Matt łapie moją dłoń i ciągnie na drugą stronę, gdzie możemy usiąść w loży. Mecz rozgrywa się na dużym boisku do bejsbolu. Jak, do licha, mogą grać w to cholerstwo w takie zimno?

- Okay. Oglądamy bejsbol - moja spostrzegawczość nie zawodzi. Jeden z zawodników właśnie zdobywa swoje bazy. Nigdy nie pojmę zasad tej gry. To tylko: łap, odbij, biegnij. - To... gdzie jest Brian?

- Tam - wskazuję palcem, na chłopaka w środku boiska. - Rzuca piłki.

No to pełni rzeczywiście ważną role w tym meczu. Rzuca piłki.

Nie tak wyobrażałam sobie Briana. Z opisów, wynikało, że jest wysoki... bujda. Może z daleka wydaje się niższy? Nie widzę jego cudownych blond włosów, którymi zachwyca się Matt, przez czapkę z daszkiem, która nie pozwala mi także na zobaczenie rysów twarzy chłopaka. Za to, mogę zobaczyć mięśnie pracujące pod bluzą, która wygląda jak pożyczona od bardzo szczupłej osoby (a przynajmniej szczuplejszej od niego), i nogi - umięśnione, i wcale nie tak długie, jak mówił przyjaciel. Nie ciągną się do samego nieba. Prawdopodobnie moje są dłuższe. Brian nie jest gruby... Nie, on ma po prostu kształty. Jego ramiona są szerokie, biodra nie tak wąskie jak u większości chłopaków, no a nogi - jak wspominałam - nie są grube. One są takie umięśnione, krągłe i jędrne. Jego tył odznacza się pod także białymi spodenkami pasującymi do bluzy.

- To nie fair - mówię - Brian, ma lepszy tyłek ode mnie.

Matthew śmieje się trochę zbyt głośno, przez co kilka osób faktycznie zwraca na nas uwagę.

- Jest wspaniały, co?

- Inaczej go sobie wyobrażałam.

- Na przykład?

- Jak wysoką tyczkę.

Brian rzuca kolejną piłeczką. Robi swoją robotę całkiem dobrze. Patrzy w naszą stronę przez chwilę, później odwraca się i mówi coś do swojego kolegi. Śmieją się.

ZAMKNIĘCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz