Rozdział 16

116 11 6
                                    

Dojazd na miejsce, gdzie będą rozgrywać się zawody w koszykówkę zajął nie więcej jak godzinę. Z pewnością było by szybciej, gdyby nie pługi śnieżne na drogach i ulice śliskie jak szkło. Mimo wszystko pogoda dokazuje. Promienie powoli zachodzącego już słońca padają prosto na twarz Zee, jednak dziewczynie zbytnio to nie przeszkadza. Jej nigdy nie przeszkadza pogoda. Jest tym typem człowieka, który nie nosi okularów przeciw słonecznych ani nie zabiera ze sobą parasolki. Kiedy pada, woli przystanąć w miejscu na chwilę, wznieść twarz do nieba i pozwalać orzeźwiającym kroplom deszczu swobodnie spływać po jej twarzy oraz obmywać włosy.

Matthew za to, siedzi cały spięty w swoim fotelu i obgryza paznokcie, a jego dłoń trzęsie się przeraźliwie. Pytam go raz, czy może ma ochotę zamienić się miejscami, ale on potrząsa gwałtownie głową nie zgadzając się. To w porządku.

Jego sąsiad obok - Brian, uparcie patrzy przez okno, nie mówi ani słowa nawet do swoich przyjaciół z drużyny, którzy wywołują kilka razy jego imię. Coś musiało się wydarzyć, to jest pewne, lecz to już nie moja sprawa do załatwienia. Pozostawię to Mattowi.

W pewnym momencie Zee otwiera swój skórzany notes i zaczyna szybko zapisywać swoje myśli. Często tak robi. Przyglądam się jak pochyłe pismo zapełnia zżółkły, delikatny papier.

- Co piszesz?

Tak naprawdę pierwszy raz pytam o jej zeszyt, pamiętnik czy jakąkolwiek pełni to funkcję. Zee ucisza mnie machnięciem ręki, uderza ołówkiem o kolano, patrzy zamyślona przez okno ze ściągniętymi brwiami, po czym zaczyna pisać dalej. Nie jestem wścibska i nie zaglądam do niej.

- Wiersz - zapisuje datę pod tym, robiąc dookoła niej małą chmurkę. - Dla mamy.

- Och.

To jest też pierwszy raz, kiedy Zee mówi coś o swojej rodzinie. Cóż, o swojej mamie, ale to już coś.

- Ta... Odwiedzę ją jutro - dziewczyna uśmiecha się smutno, nie promiennie jak zawsze.

- Nie wyglądasz jakbyś się cieszyła - zauważam. Chcę być choć trochę dyskretna, bo pewnie, chcę też wiedzieć więcej, jednak zmuszanie kogoś do gadania nie jest właściwym sposobem. Przez moją głowę przechodzi myśl, że być może Zee nigdy nie mówi o swojej rodzinie, ponieważ jej nienawidzi. Może jej matka zaszła w ciążę i obwinia za to swoje własne dziecko, więc oddała je do ośrodka z rodzinnego Hawaii aż do Colorado Springs? Nie, to bez sensu; wierszy nie pisze się dla osób, których się nienawidzi. Możliwości jest tak wiele.

Brunetka parska śmiechem.

- Jestem taka zdziwiona ile nasza rodzina ma ze sobą wspólnego - mówi.

- Zee... - patrze na nią, a ona uśmiecha się blado. Nawet kiedy jest źle ona nadal się uśmiecha. - Twój ojciec też...?

- Nie - przerywa mi szybko. - Nie on... nie. Nie o to chodzi. Nie ważne.

- To jest ważne.

- Nie rozmawiajmy o tym tutaj - proponuje, więc nie mam nic przeciwko. Wtapiam się w fotel trochę przytłoczona swoimi myślami i wyobrażeniami. - Zajmijmy się tym, że Matt właśnie rozmawia ze swoim chłopakiem - zagaduje po chwili dziewczyna.

- Ile on ma lat?

- Brian? Są chyba w tym samym wieku.

- Jesteśmy na miejscu! - Krzyczy trener, a autobus hamuje. - Wychodźcie powoli i czekajcie przed autokarem na wszystkich!

Dziesięć minut później jesteśmy już na dużej sali, z wypolerowanym parkietem, koszami po obu stronach i dużą widownią w jednej ze szkół w Colorado Springs. Zawodnicy rozgrzewają się. Matt lekko zestresowany całym zajściem objada się nachosami z ostrym sosem, po którym na pewno nie będzie mu przyjemnie. Wszyscy obserwują jak obie drużyny rozgrzewają się z pikami oraz bez nich. Brian jest osowiały, nawet na treningu nie wychodzi mu ani jeden rzut do kosza.

ZAMKNIĘCIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz