17

4.3K 277 17
                                    



      ... - Aniele błagam dość... już nie dam rady.

Nie słucha, wciąż mocno zaciska usta na główce penisa, ssie mocno. Nie mogę oderwać wzroku od jej oczu ten wzrok pełen uwielbienia miłości pożądania. Nie wytrzymam, nie dam już rady, nie mam siły, ani chęci tego powstrzymać. Przymknąłem oczy, już chcę dochodzić, lecz moja bogini ma inny plan.

    Podniosła się, co jednak sprawia, że jestem zawiedziony. Zaśmiała się, gdy z mojego gardła wydobył się pomruk niezadowolenia. Złapała mnie za rękę i poprowadziła w stronę łóżka. Jestem podniecony do granic możliwości, nie chcę już dłużej czekać, chcę znaleźć się w niej. Pragnę tylko tego tylko jej. Puściła mnie i położyła się na łóżku. Palce wskazującym przywołuje mnie do siebie. Jest naga piękna zmysłowa to mój ideał. Sięgnąłem po prezerwatywy, które są w szafce nocnej, wyciągnąłem z niej jedną gumkę. Szybko dołączyłem do niej. Rozpakowałem prezerwatywę, rozrywając folie zębami.

   - Nie tak prędko! Wiem, że nie możesz się już doczekać, ale zostaw te gumki. Chcę tego Skarbie. Chcę dziecka.

   - Amelia.

   - Kocham Cię Kevin, chcę tego, proszę...





     Obudziłem się cały zlany potem, zerknąłem na zegarek 4:43. Przetarłem dłonią spocone  czoło...Nie pamiętam już, kiedy ostatnio śnił mi się sen erotyczny chyba kilkanaście lat temu, ale nawet wtedy nie bolało mnie aż tak. Czuję pulsowanie bolesne pulsowanie, które staje się nie do zniesienia. Ścisnąłem go mocno w dłoni, wstałem z łóżka i małymi krokami poszedłem do łazienki. Załatwiłem to, co miałem załatwić, czyli wziąłem długi relaksujący prysznic.


    Muszę się z nią zobaczyć, nawet teraz o szóstej rano. Nie interesuje mnie, czy śpi, muszę sprawdzić, jak się czuje. Ubrałem się w garnitur, wziąłem portfel i kluczyki do samochodu. Właściwie to muszę pierw się do niego dostać. Zamówiłem taksówkę.

    Stojąc przed drzwiami mieszkania Amelii, usłyszałem cichy płacz. Zapukałem do drzwi. Chwilę później drzwi się uchyliły.

   - Cześć, zastałem Amelie?

   - Całe szczęście, że to ty. - Powiedziała i szerzej otworzyła drzwi. Dopiero teraz zauważyłem, że w ręku trzyma kij do baseballa, nie ukrywam, że trochę mnie to przeraziło.

   - Spokojnie. Myślałam, że to ten dupek Dave. Wejdź.

Wszedłem do środka, ale nigdzie nie zauważyłem Amelii.

   - Napijesz się czegoś? Kawy herbaty? Tak na marginesie jestem Kate współlokatora i najlepsza przyjaciółka Amelii.

   - Kevin, bardzo mi miło.

   - Wiem, wiele o tobie słyszałam. Swoją drogą, jak możesz być z takim pustakiem, jakim jest Camilla? Wciąż nie pojmuję waszej romantycznej przygody. Miałeś pod ręką piękną inteligentną kobietę z wielkimi pasjami, a jednak pozwoliłeś jej odejść. Masakra waszą krótką historię powinni pokazać na wielkim ekranie kinowym, chętnie tym to zobaczyła.

   - Kate, przymknij się, buzia ci się nie zamyka, nie pij już tej kawy, jesteś za bardzo pobudzona... Przepraszam Cię Kevin za moją wścibską przyjaciółkę.


    Amelia uśmiechnęła się do mnie, ukazując rząd białych zębów, jednak nie czuję, aby to był szczery uśmiech. Spojrzałam w jej oczy, czerwone i opuchnięte od płaczu. Zrobiło mi się jej strasznie żal, cierpi, a to właśnie oznacza, że musiała go kochać.

   - Przykro mi z powodu twojego narzeczonego. - Zmarszczyła czoło i spojrzała na Kate.

   - Ja nic nie mówiłam.- Uniosła ręce do góry, po czym wyszła, zostawiając nas samych.

   - Mój ojciec... Wiem to od ojca. Wczoraj zadzwoniłem do niego w tym samym momencie, kiedy krzyczałaś na korytarzu różne rzeczy. Wyjaśniłem.

Odchrząknęła cicho, odwróciła się plecami.

   - Zrobiłam z siebie idiotkę i tyle. Muszę przeprosić twojego ojca. Napijesz się czegoś?

   - Nie dziękuję.

     Idąc za nią do kuchni, przyjrzałem się jej dokładnie. Ma na sobie ciemne spodnie, które opinają jej smukłe nogi. Szary luźny sweter a włosy rozpuszczone i jeszcze mokre. Wygląda nieziemsko. Idąc za nią, czuję jej perfumy, pachnie niesamowicie, jakby spryskała się jakimś afrodyzjakiem. Może to po prostu żel pod prysznic lub szampon, ale przyciąga mnie do siebie swoim zapachem. Obserwuje, jak przyrządza sobie kawę, każdy jej ruch płynny pełen gracji. Ruchy jej bioder, nie mogę oderwać wzroku od jej pupy. Boże dopomóż. Ściągnąłem kurtkę, położyłem ją na oparciu krzesła.

   - Co cię tu sprowadza?- Spytała.

   - Przyszedłem zobaczyć, jak się czujesz.

   - Dobrze.- Odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc.

Obraca w ręku kubek z ciepłą kawą, nerwowo stukając w niego paznokciami. Podniosła go do ust i upiła łyk. Ręce jej się zatrzęsły, przez co wylała ją na siebie. Zerwała się z krzesła, szybko ściągnęła poplamiony sweter.

   - Cholera jasna. - Syknęła z bólu.

Wziąłem z blatu papierowy ręcznik i zwilżyłem go zimną wodą. Odruchowo przełożyłem go do jej dekoltu.

   - Masz jakąś maść na oparzenia?

   - W apteczce.

    Wciąż trzymam rękę pomiędzy jej piersiami i nie czuję się z tego powodu winny. Czuję bicie jej serca szybkie bicie, które z każdą sekundą bije coraz mocniej i szybciej. Nasze serca biją w ten sam sposób, tętno przyspiesza, czuję suchość w ustach i piekło w klatce piersiowej. Zrobiło mi się cholernie gorąco, jakby w ciągu minuty ktoś podkręcił termostat. Wzrok, który tkwi na wysokości jej piersi, powoli brnie ku górze. Zauważyłem delikatny złoty naszyjnik, który wygląda znajomo. Lekko wystające kości obojczyka ledwo widoczne dlatego piękne. Wąska szyja, idealny podbródek, usta pełne zmysłowe, namiętne, tak jak jej pocałunki, którymi niegdyś mogłem doświadczyć. Dziecięco zadarty nosek, duże oczy i gęste długie rzęsy. Piękna.

Nie wiem, jak długo tkwimy w tym miejscu i patrzymy sobie w oczy, ale nie wyobrażam sobie innego miejsca, w którym chciałbym teraz być. Amelia po chwili lekko odchrząknęła, zabrałem rękę, wyrzuciłem mokry papierowy ręcznik do śmietnika i wróciłem na miejsce.

     Pogrążony w myślach analizuje swoje nędzne życie. Po jej odejściu rzuciłem się w wir pracy, opiekowałem się Carmen, a gdy poroniła, musiałem zmagać się z jej depresją, z czasem myśli o Amelii przygasały, aż w końcu przestałem o niej myśleć. Było dobrze, nie komplikowało mi to życia, ale wciąż mam wrażenie, że cały ten związek z Carmen był niczym więcej jak tylko strach przed życiem w samotności. Nie chciałem umawiać się na randki, ponieważ nie wiedziałem, czy coś z nich wyniknie a ona... Ona była gotowa na wszystko, aby być ze mną. Może i nikt tego nie zrozumie, mają mnie za mięczaka, ale nie łatwo jest być mężczyzną z wrażliwością i romantyzmem. Niektórym kobietom podoba się, gdy mężczyzna jest właśnie taki, ale w większości jest odwrotnie. Uwielbiają buntowników, groźnych mężczyzn. Nie mam już dwudziestu lat i nie chce się zmieniać, jeśli komuś nie pasuje to, kim jestem, to jego problem. Nie zmienię się dla żadnej kobiety...

   - Jedz, bo wystygnie.- Zamyśliłem się do tego stopnia, że nie zauważyłem, kiedy Amelia postawiła przede mną talerz z jedzeniem.

Kiedy w ogóle przyszła Kate? Spojrzałem na talerz, omlet z serem i szynką. Pachnie niesamowicie.

   - Dziękuję.

   - O czym tak myślisz?- Zapytała Kate. - Byłeś nieobecny przez prawie dwadzieścia minut.- Kate wlepia we mnie swoje oczy i czeka na odpowiedź.

 Amelia usiadła obok mnie i zaczęła dłubać widelcem, w jedzeniu nawet nie spróbowała. Podparła głowę o rękę i nieobecnym wzrokiem patrzy na pełny talerz.

   - W sumie to o niczym konkretnym. - Wziąłem się za jedzenie, które nawiasem mówiąc, smakuje tak samo, jak wygląda. Wyśmienicie.

Amelia wstała od stołu, zabrała swój talerz, całą jego zawartość wyrzuciła do śmietnika. Oparła się dłońmi o zlew, pochyliła głowę. Nie mam pojęcia, co się dzieje, spojrzałem na Kate. Patrzy na nią troskliwym wzrokiem.

   - Skarbie wszystko w porządku?

Uniosła głowę, oczy pełne łez i bólu. Ścisnęło mnie w gardle na ten widok. Cierpienie wypisane na twarzy, ale uśmiechnęła się do Kate, chociaż sztucznie.

   - Pójdę się przebrać i możemy jechać do pracy.

   - Amelia, może zostań w domu. Odpocznij.

   - Jeśli zostanę sama w domu bez zajęcia, zwariuję. Wolę pójść do pracy, przynajmniej przestanę myśleć.

Po tych słowach wyszła. Chciałem pójść za nią w jakiś sposób jej ulżyć, ale Kate mnie powstrzymała.

   - Daj jej chwilę, jeśli będzie chciała o tym porozmawiać, sama wszystko ci opowie. Swoją drogą dobrze się stało Dave to palant.

   - Długo się znacie?

   - Prawie sześć lat poznaliśmy się na uniwersytecie, wtedy podobnie się zachowywała. Nie chciała jeść ani się bawić tylko uczyła się i spała. Przeszło jej trochę po kilku miesiącach. Czasami jednak nachodziły ją momenty, w których tylko siedziała i patrzyła przed siebie, trzymając w ręku jakiś sekretnik. Do tej pory go nosi... Dostała go od ciebie prawda?

   - Tak...

   - Kochałeś ją?

   - Zadajesz dużo pytań.

   - Jestem ciekawa. Amelia opowiedziała mi waszą historię w najdrobniejszych szczegółach. Wiesz, że każde wspomnienie ciebie wywoływało szeroki uśmiech na jej twarzy, ale w oczach można było zobaczyć wielką tęsknotę i stratę.

Nie rozumiem kobiet. Po co mi to mówi?

   - Byliśmy, że sobą blisko, ale tylko przez pewien czas zbyt krótki czas.

   - Wiem więcej, niż ci się wydaje, wiem o jej uczuciach i znam ją na wylot. Ma za dobre serce, dlatego tak często dostaje po dupie. Ufa i potrafi zrozumieć nawet wroga. Dave to pomyłka jestem przekonana, że chciała zapełnić czymś pustkę to jedyny związek, w jakim była przez ostatnie sześć lat. Mniejsza o to. Widzę, że martwisz się o nią, po to tu przeszedłeś. Da sobie radę i w końcu zda sobie sprawę, że dobrze się stało.

Amelia nie wychodzi z pokoju od trzydziestu minut, nie mogę już dłużej czekać, pożegnałem się z Kate i poprosiłem, by dała jej mój numer. Zapisałem go na kartce.

   - Proszę, powiedz jej, aby dzisiaj do mnie zadzwoniła...


***


    W biurze niestety czeka już na mnie niemiła niespodzianka w postaci mojej matki. Wcielone zło zdaniem mojego ojca. Poprawiłem marynarkę i wszedłem.

   - Witaj matko, co cię tu sprowadza?- Nie patrząc na nią usiadłem za biurkiem.

   - Co się z tobą dzieje? Dlaczego ignorujesz telefony od Carmen? Musimy dzisiaj umówić szczegóły waszego wesela...

Bla, bla, bla. Niech mówi, ulży jej. Zresztą nie jestem do końca przekonany czy wezmę ten cholerny ślub. Sprawdziłem pocztę i odpisałem na wiadomość od Simona. Dzisiejsze spotkanie jest odwołane, nie wiem co jest tego powodem, ale chyba chodzi o Amelie. Trudno, znajdę sobie jakieś zajęcie. Muszę, poszukać mieszkania do wynajęcia. 

   -... Masz obowiązki wobec niej, obiecałeś się nią opiekować, nie możesz zawracać sobie głowy jakąś młodą dziwką. Wiem, że to jej siostra, ale musisz przestać o niej myśleć...

   - Słucham? Kogo nazywasz dziwką?!

   - Nie unoś się tak! Mówię, jak jest. Ona nie jest dla ciebie, to Carmen jest idealną kobietą.

   - Nie waż się ubliżać Amelii w moim towarzystwie. Nawet jej nie znasz, nie wiesz, jaka jest.

   - To nieistotne żenisz się, więc zajmij się narzeczoną, a nie spędzasz z nią miłe śniadanka w jej zatęchłym mieszkaniu! Widzimy się o osiemnastej, wesele samo się nie zorganizuje.

   - Nie!

   - Słucham? - Zdziwiło ją moje zachowanie. Nigdy nie podniosłem głosu na matkę, ale mam dość, jestem już zmęczony, nie mam zamiaru ciągnąć tego dłużej. Nie zrobię tego czego matka ode mnie oczekuje. Do cholery nie jestem dzieckiem.

   - Ogłuchłaś? Nie i koniec, mam inne plany, a z Carmen porozmawiam później. Żadnego ślubu nie będzie! Nie kocham jej mamo, nie ożenię się z nią.

   - To przez tę małą dziwkę?

   - Ostrzegam cię! - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Nikomu nie pozwolę jej obrażać. Gdyby nie to, że jest moją matką i ogólnie kobieta leżałaby tu w kałuży krwi.

   - Widziałeś się z nią tylko jeden raz i już rzucasz wszystko?

   - Nie jestem szczęśliwy, ciężko ci to zrozumieć? Od tylu lat jestem z nią i nic, jedyne co do niej czuję to litość, nie rozumiesz tego? Wolę być sam niż wziąć ślub, z  osobą której nie kocham.

   - Ona się załamie, znów wpadnie w depresje, chcesz, aby się zabiła? Poświęcisz ją, bo chcesz zabawiać się ze szmatą, której tak naprawdę nie znasz?!

   - Dość!- Poderwałem się do góry, uderzając pięściami w stół. Matka przestraszona podskoczyła do góry.

   - Wynoś się z mojego biura!- Krzyknąłem, pokazując ręką na drzwi.

   - Synu...

   - Mam wezwać ochronę, czy sam mam cię stąd wyrzucić? Jesteś perfidna, robisz wszystko, by wzbudzić we mnie poczucie winy, mam dość rozumiesz?! Skoro szczęście Carmen jest dla ciebie ważniejsze od szczęścia własnego syna, to sama się z nią ożeń! A teraz wyjdź, zanim stracę resztę cierpliwości!

Ze łzami w oczach opuściła moje biuro. Muszę przyznać, że czuję się wyśmienicie lekko poddenerwowany, ale szczęśliwy. Muszę zadzwonić do Carmen. Wybrałem numer.

   - Jak to nie chcesz ślubu? Żartujesz? Jak mogłeś tak potraktować swoją mamę? Ona nie jest niczemu winna!

Czemu nie jestem zaskoczony? No tak najlepsze przyjaciółki, rzygać się chce.

   - Nie kocham Cię, nigdy nie kochałem.

   - Wszystko niszczysz, kocham cię. Jadę już do biura, porozmawiamy na spokojnie, uda nam się to naprawić.

   - Nie kłopocz się, właśnie wychodzę. Po rzeczy przyjadę później. Na razie.

   - Kevin... Błagam, nie mogę żyć bez ciebie... - Z wielkim uśmiechem i radością zakończyłem rozmowę.

   Ten dzień nie mógł zacząć się lepiej, czuję się znakomicie. Jestem wolny, nic a nic nie jest w stanie zepsuć mi tego dnia. Koniec z Carmen, koniec z matką nikt już nie będzie zatruwał mi życia.  Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? Straciłem sześć lat życia, których już nie odzyskam, ale nie ma co rozpamiętywać. Jestem wolny i to ma znaczenie. Żyć nie umierać....  


Przelotna Znajomość Where stories live. Discover now