Dzień napadu

1K 135 6
                                    


Naprawdę myślałem, że jedynym negatywnym aspektem tego dnia będzie irytacja ze względu na moją matkę. A tu proszę. Co robię? Właśnie siedzę pod jedną z tych cholernie zimnych ścian, bo przecież nie można zainwestować w ogrzewanie dla klientów... 

-Macie milczeć i ani mi się ważcie ruszyć! - krzyknął nagle któryś z przestępców. 

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, zostałem poprowadzony z gromadą innych ludzi do jakiegoś mniejszego pokoju, najpewniej pomieszczenia dla pracowników banku. Byłem tak przestraszony, że nie mogłem nawet unieść głowy, bojąc się, że za swoją odwagę mogliby mi coś zrobić. Siedziałem tam, skulony jak najbardziej mogłem i nerwowo bawiłem się krawędzią swojej koszulki, czekając na jakiś ratunek. Nigdy nie wiadomo do czego tacy ludzie są zdolni. 

Było ich mniej więcej 6, wszyscy ubrani na czarno, wszyscy mieli kominiarki, broń i negatywne nastawienie w stosunku do nas.  Dwójka mężczyzn - jak sądziłem po głosie i posturze - pilnowała mnie i na oko 14 innych klientów w tym małym, wręcz klaustrofobicznym pomieszczeniu. Reszta z nich awanturowała się z kasjerkami by w końcu wziąć pieniądze z kas i sejfów. 

Po kilku minutach usłyszeliśmy strzał... Wszyscy, jak jeden mąż, schowali głowy najniżej jak mogli. 

-Szefie, mamy problem - rzucił nagle jeden z rabusiów, wbiegając do pomieszczenia. 

-Co jest? Mówiłem Wam, że jeśli już macie ha... 

-Nie o to chodzi... - przerwał mu - Gliny... Cały budynek jest nimi obstawiony. Dodatkowo ten idiota, Chansung zdjął kominiarkę...

-Zostawić Was na moment - warknął, najwyraźniej ich szef, po czym wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia. 

Wszyscy byliśmy spanikowani, zestresowani i zdezorientowani. Wszyscy baliśmy się o naszą przyszłość, tym bardziej gdy po chwili usłyszeliśmy kilka strzałów. Nie musieliśmy czekać długo żeby do naszych uszu dobiegła prawdziwa strzelanina. 

Nieśmiało podniosłem wzrok a widząc, że "strażnik" po prostu siedzi na krześle i bawi się długopisem miałem ochotę się roześmiać w niebo głosy. No błagam, tamci próbują się uratować a on bawi się w majsterkowicza rozkręcając ten długopis? Postawa godna rabusia, doprawdy. 

Nie wiem ile minęło, zanim do pokoju wbiegł ten cały szef, był zdyszany i najwidoczniej zdenerwowany. 

-Cholera! Rusz tą dupę i nam pomóż! - warknął chwytając go za kark - Przez twoje lenistwo czy tchórzostwo straciliśmy już trójkę. Nie wydostaniemy się stąd o wła... Hej, mały! - nagle zwrócił się do mnie z szyderczym uśmieszkiem - Widzę, że jest ci chyba bardzo wesoło, co? 

Momentalnie zamarłem. Zatłoczony, mały pokoik, w którym unosił się charakterystyczny zapach zgnilizny i kurzu a w dodatku jeszcze on. Jego oczy były hipnotyzujące, nie mogę powiedzieć, ale skłamałbym mówiąc, że moje serce spokojnie biło. Bałem się jak jeszcze nigdy w życiu kiedy dodatkowo na mojej skroni wylądowała lufa jednego z czarnych pistoletów. 

-M-mi? N-nie... - wyjąkałem, spuszczając głowę najniżej jak mogłem. 

Po chwili jednak poczułem czyjąś ciepłą rękę chwytającą mnie za podbródek. Zacisnąłem oczy a moja głowa mimowolnie się uniosła. Pięknie, już po mnie. 

-Jesteś całkiem ładniutki... Pewnie rodzice cię kochają, co? Dodatkowo te ciuchy, pieniądze też mają, hę? - przykucnął do mnie, chwytając moją twarz w dłonie. Czułem na siebie każdy ułamek jego wzroku. To było okropne...

Odpowiedziałem mu jedynie przeczącym kiwnięciem głowy. Niestety, nie zdało się to na zbyt wiele bo już po chwili zostałem gwałtownie podniesiony przez co aż pisnąłem. Słysząc donośny śmiech obojgu mężczyzn otworzyłem oczy, czując jak moja warga mimowolnie drży. Nie rozpłacz się Soo... Nie teraz... 

-Zostawcie mnie, błagam.. Przecież nic wam nie zrobiłem... -wyszeptałem, spuszczając głowę po raz kolejny.  

Moje ręce całe drżały, podobnie jak serce, a w głowie było tysiąc myśli. Wygrała ta jedna, mówiąca, że to wszystko źle się skończy. 

Nie wiem co mi odwaliło, ale starałem się mu wyrwać przez co usłyszałem głośny strzał skierowany, na szczęście, w sufit. Moje ręce automatycznie zostały związane jakimś grubym, szorstkim sznurem a ja mocno popchnięty w stronę drzwi. 

-Będziesz współpracował czy ci się to podoba, czy nie... - warknął ten wyższy, który chyba był głównym dowódcą. 

-Co ty Jo... Powaliło cię? Po co z nami idzie? - spytał kolejny, chyba lekko przygłupi. 

Błagam, nawet ja zrozumiałem, że mam być ich zakładnikiem. Chyba nie powinien zabierać na taką akcję aż takich półgłówków. Kiedy przechodziliśmy obok wejścia głównego, które głównie składało się ze szkła, ujrzałem kilkanaście radiowozów a za nimi mnóstwo policjantów mierzących bronią przed siebie. 

-Jest naszą przepustką do wolności... I jeszcze raz spróbuj wypowiedzieć moje imię to pójdziesz pod ostrzał. 

Nim się obejrzałem, w asyście trzech, większych od siebie męzczyzn, z lufą przystawioną do skroni i zawiązanymi rękoma znalazłem się na dworze. Czując przyjemny chłód automatycznie się ucieszyłem. W końcu mnie wypuszczą, w końcu będę mógł wrócić do domu i o tym wszystkim zapomnieć. 

No, niestety. Moje prośby nie były wysłuchane. Kiedy policjanci zauważyli, że do stracenia jest cywil musieli odpuścić. Miałem szczerą nadzieję na odzyskanie wolności ale im ani się śniło mi jej dawać. Ten przygłupi chwycił mnie za ręce i poprowadził do dużego vana, do którego pozostała dwójka w pośpiechu pakowała torby, z jak mniemam pieniędzmi z obrobionego banku. Nie powiem, było ich sporo. 
Zestresowany wpatrywałem się w to co robią a kiedy skończyli zostałem siłą wepchnięty do samochodu. Z początku krzyczałem i się wiłem, ale kiedy w moje usta został wepchnięty kawałek jakiegoś materiału, straciłem zapał. Poddałem się. 

Calm Down Bae || KaiSooWhere stories live. Discover now