Rozdział 1

336K 11K 21K
                                    

16 grudnia, 2040 rok

Siedzę przed gabinetem dyrektorskim, gdzie w środku aktualnie moja mama i tata odbywają rozmowę. Nerwowo wymachuje nogą i odgarniam cały czas włosy. Jestem zła, zdenerwowana, wkurzona, a to wyłącznie wina jednej osoby. 

Spoglądam na zegarek co kilka sekund, a dla mnie wydaje się to, jak co kilka godzin. Weszli tam dwadzieścia minut temu i dalej to trwa, trwa, trwa i trwa. Dlaczego to tak długo trwa? Przecież przychodzili nieraz do szkoły na rozmowy, które zajmowały tylko od dziesięciu do piętnastu minut maksymalnie, a teraz wydaje się, że nie wyjdą zbyt szybko. 

I naglę dostrzegam kolejną parę rodziców, wezwanych przez dyrektora, którzy przemierzają nerwowo drogę prosto do gabinetu, a za nimi wolnym i pewnym siebie krokiem, idzie chłopak, nie robiący sobie nic z tego. 

Para dorosłych oczu posyłają mi rozczarowane spojrzenie, które znika dopiero po wejściu do gabinetu, gdzie znajdują się moi rodzice. Chłopak usiadł na przeciwko mnie z włożonymi rękoma w czarne spodnie, opinające jego szczupłe nogi, a głowę oparł o ścianę, zamykając przy tym oczy.

Kruczoczarne włosy, ostrzyżone po bokach, a dłuższe włosy na czubku głowy postawione żelem do góry. Czarne, podkreślające jego zadziorne spojrzenie brwi, nie były cieniutkie, czy też mocno grube, a idealnie dopasowane. Zarost na kościstej szczęce i żuchwie był delikatnie widoczny, co podkreślało jego przystojną twarz. Zawsze zastanawiało mnie to, dlaczego codziennie ma taki zarost, czemu mu się nie zmienia? Jego tunel w lewym uchu dodawał mu jeszcze więcej seksapilu.

Po chwili obniżył swoją głowę i wbił wzrok w moje oczy. Jego błękitne tęczówki, które najbardziej dodawały mu tajemniczości, zadziorności, ostrzegały wręcz przed nim samym - przebijały mnie na wylot.

Facet, za którym oszalałaby każda, za którym w sumie ustawiają się kolejki, rozbierają się panienki, wysyłają nagie fotki, a szacunek wokół chłopaków ma chyba największy - jest moim odwiecznym wrogiem.

William Olivers, to osoba, którą nienawidzę z całego serca. Od dzieciństwa siebie nienawidzimy, nie trawimy, nie przepadamy, a pomimo tego, to i tak przebywamy obok siebie. Nie ma tygodnia, kiedy siebie nie usłyszymy, nie ma miesiąca, kiedy siebie nie zobaczymy. Wszędzie razem, a to tylko z jednego powodu - rodzina, przyjaciele, znajomi i ta sama klasa. 

Ciocia Eva, a jego mama, jest kuzynką mojego ojca. Jej mąż, czyli wujek Matt, ma wspólne interesy z moim tatą, więc bardzo często spędzają ze sobą czas, a to powoduje, że ja spędzam większość czasu właśnie z tym głąbem. 

- Na co się gapisz? - warknęłam prowokująco, kończąc tym samym ciszę, która zbyt długo między nami trwała.

- Na idiotkę - prychnął i uniósł kąciki ust w górę.

- Zamknij się, Olivers i posłuchaj mnie lepiej. No chyba, że chcesz mieć przejebane - ułożyłam się wygodniej na krześle. 

- Czego chcesz? - oparł łokcie o kolana i spojrzał na mnie.

- Mogą nas wywalić ze szkoły, dlatego lepiej trzymaj się wersji, że nas sprowokowali.

- Śmieszna jesteś - prychnął kpiąco i powrócił do swojej wcześniejszej, luźniejszej postawy.

- Chcesz, żeby nas wywalili ze szkoły? - uniosłam jedną brew w górę.

- Przynajmniej wylecę z tobą - na jego twarzy namalował się łobuzerski uśmieszek, za którym tak bardzo szaleją panienki.

- Jeb się - warknęłam i skrzyżowałam dłonie pod piersi, odwracając tym samym głowę w bok. 

I cisza. 

Nienawidzimy siebieWhere stories live. Discover now