Telefon Parkera zaczyna wariować, kiedy ten w pośpiechu pozbywa się nowego kostiumu.

– Uhm, Rory – mamrocze, próbując uwolnić swoją nogę z elastycznego materiału – cześć, coś się stało?

– Zdałam algebrę na piątkę – oznajmia radośnie – i chciałam ci podziękować.

Tony w milczeniu wskazuje palcem na tarczę wypasionego zegarka.

– To świetnie, to naprawdę świetnie – odpowiada szybko, wewnętrznie ciesząc się, że przyczynił się do jej dobrego nastroju. – Ale wiesz co, muszę...

Dziewczyna wcina mu się w słowo, trajkocąc wesoło i dziękując jeszcze z milion razy. Peter zagryza wargę, widząc zniecierpliwienie malujące się na twarzy mężczyzny.

– Słuchaj, młody – wtrąca Stark – pogadasz sobie ze swoją dziewczyną później, okej?

Parker wie, że Aurora zabije go przy najbliższej okazji za to, ale mimo to rozłącza się w trakcie jej wesołej paplaniny.

– To nie jest moja dziewczyna – mruczy zawstydzony Peter, wręczając kostium Tony'emu.

Jakiś kwadrans później oboje siedzą już w prywatnym odrzutowcu Starka. W milczeniu pokonują kolejne kilometry, zostawiając za sobą amerykańską ziemię, unosząc się tysiące metrów nad oceanem. Peter nie od razu przyzwyczaja się do tej wysokości, z początku jest mu niedobrze, dlatego z ogromną chęcią otworzyłby okno i zwróciłby całe swoje drugie śniadanie, aktualnie kotłujące mu się w żołądku. Tony zdaje się tego nie dostrzegać, choć Parker czuje, że to tylko pozory. Zapewne gdzieś w środku Stark powstrzymuje się, aby nie wybuchnąć śmiechem na widok jego zzieleniałej twarzy. Dobrze tylko, że ten kolor to wynik mdłości, a nie posiadania Hulka jako alter ego.

– Więc o co, tak dokładniej, chodzi panu i pana kumplom? – rzuca Peter, kiedy nareszcie czuje się lepiej, siląc się na luzacki ton.

Tony w kilku słowach wyjaśnia mu genezę konfliktu. Parker przytakuje tylko ruchem głowy, szybkim, trochę nawet zbyt szybkim, bo przez niego mdłości znów wracają. Kładzie rękę na ukryty pod cienkim materiałem koszulki brzuch, jakby tym gestem chciał powstrzymać ewentualne wymioty.

– Musisz pamiętać – mówi rzeczowo Stark – że Kapitan Mrożonka, znaczy – szybko się poprawia, widząc zdezorientowanie na twarzy chłopaka – Kapitan Rogers bezgranicznie wierzy w niewinność tego cholernego Zimowego... tak, mam na myśli Jamesa Barnesa... i swoje pieprzone, patriotyczne racje, ale się myli. Najważniejsze jednak jest to, że ta wiara czyni go niebezpiecznym, więc jeśli dojdzie do pojedynku, musisz na niego uważać, jasne, młody?

– Tak jest, panie Stark – odpowiada podekscytowany Parker, zapominając o męczących go mdłościach na sam dźwięk słowa pojedynek. Walka z Avengersami u boku, nawet jeśli nie do końca ze wszystkimi z nich, była jego marzeniem odkąd stał się Spider-Manem.

– Nie mów tak do mnie, bo czuję się staro – stwierdza Tony.

Odrzutowiec, z wielkim napisem Stark Industries wymalowanym na kadłubie, po czterech godzinach ląduje na niemieckim lotnisku. Tam nie wita ich nic poza cichym, spokojnym porankiem, skąpanym w majowym słońcu. Peter, rozbity podróżą i gwałtowną zmianą czasu, ledwo trzyma się na nogach, jednak stara się nie dać po sobie tego poznać. Podąża za milczącym Tonym, prosto do czarnego Rolls-Royce'a, chowając ręce w kieszeniach. Berlin powoli budzi się do życia, gdy przemierzają kolejne kilometry na tylnych siedzeniach auta.

Zatrzymują się przed wielkim, szklanym budynkiem, zapewne rządowym, na który Niemcy definitywnie wydali mnóstwo kasy, żeby prezentował się tak wspaniale, jak robi to w tej chwili. Kiedy wysiadają, samochód znika tak szybko, jak się pojawił. Stark prowadzi chłopaka za sobą, podczas gdy Parker chłonie wszystko, co tylko napotka jego wzrok. Robi też kilka zdjęć, ukradkowo, żeby mieć pamiątki z tego spontanicznego wypadu i jakiś dowód na to, że to wszystko nie jest tylko snem.

Przy głównym wejściu kilku strażników mówi do nich po niemiecku, czego żadne z nich nie rozumie, ale dowód tożsamości Tony'ego załatwia całą sprawę. Pokonują jeszcze trzy, cztery metry, a potem marmurowe schody, docierając w końcu na odpowiednie piętro, całe oszklone, wyglądające jak tajne centrum dowodzenia. Peter musi powstrzymać się od głośnego westchnięcia pełnego zachwytu – gdyby tylko Harry albo Rory o tym wiedzieli...

– Rogers jest w Lipsku – mówi rudowłosa kobieta, w kilku dynamicznych krokach podchodząc do nich – namierzyła go tamtejsza policja. Kierują się w stronę lotniska... kto to jest, Tony?

Wysoka, majestatyczna, dumna i niezwykle piękna. Parker nie musi nawet pytać o jej imię, bo wystarczy tylko krótkie spojrzenie, żeby przypomnieć sobie jej twarz, swojego czasu, po ataku na Nowy Jork, pokazywaną prawie we wszystkich mediach.

– Nataszo, poznaj Petera Parkera – rzuca luźno Stark – Peter, poznaj Nataszę Romanoff.

Peter rzuca swobodne Cześć, choć nie da się nie wyczuć w jego głosie dziecięcej radości. Kobieta mierzy go surowym wzrokiem, a potem jej twarz rozjaśnia lekki, prawie niewidoczny uśmiech. Ciężko jest określić, czy jest on szczery, czy może odrobinę kpiący, ale Peter ma to gdzieś. Czarna Wdowa właśnie dowiedziała się o jego istnieniu, ba, nawet będzie z nią walczyć w jednej drużynie. Czy może być coś lepszego?

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Stark – oznajmia w końcu, siadając na wolnym krześle.

– Wiem – ucina chłodno Tony. – A jak twoja rekrutacja na superbohatera miesiąca?

Parker mógłby przysiąc, że po twarzy kobiety przebiegł lekki grymas, ale trwa to tak szybko, że zaczyna odnosić wrażenie, jakby to była tylko jego wyobraźnia.

– Zapomnij – mówi rudowłosa takim tonem, że po plecach Petera przechodzi dreszcz. To samo chyba musi też czuć stojący obok Stark, bo nie mówi ani słowa więcej.

W pomieszczeniu zapada długa, niezręczna cisza, przynajmniej dla Parkera. Romanoff uważnie studiuje stertę papierów porozrzucanych na szklanym stole, podczas gdy Tony pisze wiadomość na swoim StarkPhonie. Po kilkunastu minutach do pomieszczenia wpada wysoki, starszy mężczyzna o siwych włosach i surowym spojrzeniu, a za nim drugi – ciemnoskóry, z zagadkowym wyrazem twarzy. Jednak to nie oni przykuwają uwagi chłopaka, robi to ktoś całkowicie inny...

Vision. Vision w cholernym swetrze w serek, który bez słowa przechodzi przez ścianę, rozglądając się badawczo po pomieszczeniu, a potem obdarza go serdecznym uśmiechem i włącza się w dyskusję pomiędzy mężczyznami; dopiero teraz jej sens dociera do świadomości Pete'a. Parker jeszcze przez moment obserwuje niesamowitą postać, a następnie stwierdza, że wypadałoby zacząć słuchać Starka i reszty, żeby dowiedzieć się, co się święci. Z rozmowy wnioskuje, że ciemnoskóry mężczyzna to sam James Rhodey, War Machine, a drugi z nich to wspomniany wcześniej przez Tony'ego, generał Thunderbolt Ross.

Plan okazuje się banalny. Stark przedstawia go rzeczowym tonem, z niewielkim wsparciem ze strony Romanoff. Mają pojawić się na lipskim lotnisku, przekonać Rogersa i jego bandę do poddania się bez użycia siły, a potem mogą skoczyć na kawę i zwiedzanie miasta. Dopiero w skrajnym przypadku mogą ich zaatakować. Tony nie określa go słowami, ale wszyscy, oczywiście poza Peterem, wiedzą, o co mu chodzi.

– Rogers, Barnes, Wilson – mówi generał Ross na odchodnym. – Bez nich masz mi się tutaj nie pokazywać, Stark.

***

Peter naprawdę ma już dość ciągłego latania samolotem, choć to dopiero jego drugi raz. Ma wrażenie, jakby superbohaterowie w żaden inny sposób się nie przemieszczali. Wślizguje się na pokład jako drugi, siada gdzieś obok Tony'ego, zapina pasy. Pomieszczenie nie jest tak duże, jak to w odrzutowcu Starka, ale jest w nim na tyle dużo miejsca, że każdy może swobodnie przemyśleć nadchodzące spotkanie i przebrać się w swoje wypasione wdzianko.

Lotnisko w Lipsku Parker widzi po kilkunastu minutach lotu, dochodząc do wniosku, że wszystko dzieje się zdecydowanie zbyt szybko.

little lion man ∆ spider-manWo Geschichten leben. Entdecke jetzt