Rozdział 11 - Sarenka

10 1 0
                                    

       Musiał się przewietrzyć. Znudziło go ciągłe leżenie w łóżku i rozpaczanie. Przez dwie godziny próbował się wyładować na perkusji, ale niewiele mu to pomogło. Jedyne, co udało mu się osiągnąć, to rozwścieczenie sąsiadów. Nie dość, że nie potrafił uspokoić samego siebie, to jeszcze musiał uspakajać innych. Jak tylko wybiła szósta i strażnicy na ulicach przestali zabijać każdego napotkanego człowieka, zaczął szykować się do wyjścia. Było dosyć chłodno, w porównaniu do poprzedniego dnia. Niebo zasnuły szare chmury. Widać natura też przeżywała śmierć Chloe.

       Chciał jakoś podkreślić swoją żałobę, ale zorientował się, że przecież zawsze chodził ubrany na czarno. Zauważył również, że od kilku dni się nie golił. Wyglądał teraz jak rasowy metal. Podobał mu się ten wizerunek, więc rzucił golarkę z powrotem na półkę pod lustrem. Zarzucił na plecy swoja ulubioną skórzaną kurtkę i wyszedł.

       Zlustrował od dołu do góry, nienawistnym wzrokiem podkrążonych oczu, wszystkich, którzy akurat teraz przechodzi obok jego bloku.. Uważał, że to niesprawiedliwe, że ci ludzie mogą żyć. Wsadził dłonie do kieszeni i ruszył. Nie obrał sobie żadnego konkretnego celu. Szedł prosto przed siebie.

       Po kilkunastu minutach już znalazł się poza wysoko rozwiniętą dzielnicą miasta. Coraz częściej musiał omijać przewrócone kosze na śmieci, bezdomnych, meneli i żebraków. Za każdym razem krzywił się, czując swąd wódki zmieszany ze smrodem. Lubił sobie czasem wypić, ale nie aż tak, żeby doprowadzić się do stanu całkowitej niemocy. Mroził wzrokiem każdą kolejną osobę, która prosiła go o dolara. Miał już dość. „Dlaczego zawsze wszyscy coś ode mnie chcą w najmniej odpowiednim momencie?" - zastanawiał się, ale po chwili uznał, że na to pytanie nie ma żadnej racjonalnej odpowiedzi. Zagarnął włosy tak, żeby móc patrzeć tylko pod nogi.

       Szedł tak ze zwieszoną głową już jakiś czas. Z zamyślenia wyrwał go fakt, że prawie się wywrócił. Zmarszczył brwi i zauważył, że na jego drodze leży blada ręka z długimi, czarnymi paznokciami. Cholera, kto tak zadbany może spać na chodniku? Następnie dostrzegł, że zna jej właścicielkę. Przykucnął i pociągnął za jej czarny lok. Wkurzona Nox otworzyła oko i skrzywiła się. Powoli podniosła się z prowizorycznego materaca złożonego z dwóch walizek przykrytych ręcznikiem. Skuliła się i podparła głowę ręką, patrząc na Andy'ego spode łba.

- Nawet się nie waż pytać, dlaczego leżę na walizkach na chodniku - mruknęła.

Andy milczał. Nox nie potrzebowała jego słów, widziała, jak na jego twarzy maluje się jeden wielki znak zapytania.

- Carmen wyrzuciła mnie z burdelu - wyjaśniła. - Jesteś usatysfakcjonowany moją odpowiedzią?

- Owszem - kiwnął głową. - Dawaj te walizki. Idziemy do mnie - oświadczył.

- Nie musisz się nade mną litować.

- Nie lituję się. Pomagam. Czasem mam takie napady dobroci - uśmiechnął się ironicznie.

       Nox prychnęła i podała Andy'emu pierwszą walizkę. Chciał ją wyręczyć również w niesieniu drugiej, ale nie zgodziła się. Była zbyt dumna, żeby na to pozwolić. Ruszyli tą samą trasą, którą Andy tutaj dotarł. Co jakiś czas kobieta wyrażała swoje niezadowolenie z zaistniałego stanu rzeczy poprzez wszelkiego rodzaju mruknięcia. Andy ignorował jej nieco dziecinne zachowanie i całą drogę przebyli w milczeniu. Cieszył się, że w jego bloku jest winda. Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać jej narzekań podczas wnoszenia walizki na czwarte piętro.

       W końcu dotarli do mieszkania. Andy otworzył drzwi. Nox przeraziła się tym, co zobaczyła. W całym mieszkaniu walały się czarne ciuchy chłopaka, brudne talerze i butelki piwa o różnym poziomie zapełnienia. Podeszła do perkusji i z obrzydzeniem podniosła z talerza czarną skarpetkę.

Siedem [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now