piąty

84 27 6
                                    

Razem z rozbrzmieniem ostatnich dźwięków instrumentów, zacząłem energicznie klaskać w dłonie. Cała grupa składająca się z czterech osób była wypełniona mocą pozytywnej energii, której przekazywanie innym, najwidoczniej sprawiało wielką radość i czerpali z tego ogromną przyjemność. Chłopak zaledwie kilka lat starszy ode mnie, który prowadził całą dzisiejszą uroczystość, ostatni już raz przedstawił każdą z występujących osób z imienia i nazwiska, nim wszyscy zeszli ze sceny.

Swoją drogą, dowiedziałem się, że mój znajomy, którego dotychczas znałem jedynie imię, nazywa się Clifford. Miałem wrażenie, jakbym już kilka razy wcześniej słyszał to nazwisko, jednak nie byłem pewien gdzie, oraz czy w ogóle taka rzecz miała miejsce. Chociaż, możliwe, że ze względu na zbieżność nazwisk je kojarzę.

Szybko podniosłem się z miejsca, gdy Michael razem z trójką swoich znajomych zaczął iść w moją stronę. Ten pierwszy ciągle miał przez ramię przewieszoną gitarę, na której prawdę powiedziawszy, gra całkiem nieźle.

— I jak, podobało się? — zagadnął mnie, ściągając i odkładając na bok instrument. Kiwnąłem jedynie głową, przebiegając po twarzach jego przyjaciół, którzy stanęli w półkole i podobnie jak ja ich, mierzyli mnie badawczym spojrzeniem. — To jest Luke Hemmings... — zaczął ich przedstawiać, wskazując na blondyna po swojej lewej stronie, który od niechcenia machnął w moją stronę dłonią na powitanie. — ...to Calum Hood... — kontynuował, tym razem wskazując na chłopaka, który chyba był najbardziej opalony z nich wszystkich. A może on po prostu miał taką karnację? — ... a to Jasper Conrick... — ruchem głowy wskazał na chłopaka z ciemnobrązowymi włosami, który ochoczo pomachał do mnie dłonią, zupełnie jakby dzieliła nas duża odległość.

— Ashton Irwin — powiedziałem widząc, że Michael chyba zapomniał o przedstawieniu mnie im, no bo w sumie ten fragment jakże mało istotny dotyczący mojej tożsamości można pominąć. — Miło was poznać.

Zapanowała między nami niezręczna cisza, podczas której obserwowałem innych uczestników koncertu i ich rodziny, znajomych. Wszyscy udawali się do wyjścia w zastraszająco szybkim tempie, a w sali powoli zaczynało zostawać coraz mniej osób, aż w końcu zostaliśmy praktycznie tylko my i kilka osób sprawujących kontrolę nad całym koncertem.

— To co, idziemy do mnie — oznajmił Michael, co chyba początkowo miało być pytaniem, jednak wyszło jak stwierdzenia, a zarazem propozycja nieznosząca sprzeciwu, na którą i tak wszyscy przystaliśmy.

Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie powitała nas nadciągająca chłodna noc. Szedłem na tyle całej grupy, przysłuchując się ich ożywionej rozmowie o dzisiejszym występie. Miałem wrażenie, jakbym dla nich wcale nie istniał, kompletnie nie wiedziałem, o czym chciałbym z nimi porozmawiać. Może mógłbym niespostrzeżenie tak po prostu skręcić w inną ulicę niż reszta, a oni by tego najzwyczajniej w świecie nie zauważyli?

— To tutaj. — Luke szturchnął mnie w ramię, pokazując, bym wszedł za nimi na teren posesji Cliffordów. Zatem jednak ktoś kątem oka spoglądał na mnie i starał się w miarę możliwości pilnować. Kiwnąłem głową w podzięce, idąc tuż za nim do domu Michaela. Czułem się z nimi dość nieswojo, biorąc pod uwagę sam fakt, że oni znają się chyba od lat i mają mnóstwo tematów do rozmowy, a ja z całej czwórki znam tylko Michaela, którego poznałem dzień wcześniej. Gdy tak o tym pomyślę, nie brzmi to za dobrze.

Okej, po prostu nie będę tak o tym myślał, wypieranie i ignorowanie problemu to też jakiś sposób na życie.

— Idźcie do salonu! — krzyknął Michael, czekając, aż wszyscy wejdą do domu, by zamknąć za nami drzwi. Po chwili biegiem udał się do jakiegoś pomieszczenia mieszczącego się na końcu korytarza za białymi drzwiami, znikając tam na dłuższą chwilę.

Find me × A. IrwinWhere stories live. Discover now