drugi

135 36 7
                                    

Moje czarne trampki ostrożnie szurały po kamiennej posadzce, dość grubo pokrytej warstwą kurzu. Delikatnie przebiegałem dłonią po ścianie, badając jej wyboistą powierzchnię. Całym moim ciałem zawładnął chłód, jednak to mnie nie zniechęcało. Te ponure, masywne mury, otaczające mnie z każdej strony ogarniała swego rodzaju niezwykła i tajemnicza aura. Byłbym w stanie uwierzyć, że są skłonne opowiedzieć swoją historię, wystarczy jedynie fakt, że będziesz w stanie poświęcić im czas i potrafił uważnie się wsłuchać.

Coraz bardziej fascynowało mnie to miejsce, a jednocześnie przerażała perspektywa przyjścia tutaj. Odsunąłem się od ściany, podchodząc do okna, a przynajmniej tej niewielkiej części, która po nim została. Jak się można było spodziewać po niezamieszkanym domu w takiej okolicy, istnienie szyb graniczyło z cudem, tak więc nie miałem na co liczyć. Jedynie po niewielkich kawałkach fioletowego, miejscami błękitnego szkła można było sądzić, że tutejsze okna były pokryte barwnymi witrażami. Zapewne w latach swojej świetności wyglądały przepięknie.

Założyłem na głowę kaptur, wychylając się poza ramę okienną. Posłałem drwiący uśmieszek chłopakowi stojącemu pod daszkiem. Zdjął z siebie przemoczoną bluzę, ukazując mokre, z lekka roztrzepane błękitne włosy. Wspierając się na jednej dłoni, by przypadkiem nie spaść, pomachałem mu drugą, patrząc na jego niezadowoloną minę. Ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi opierał się o barierkę, uważnie mnie obserwując.

- Wygrałeś, pokazałeś, że się niczego nie boisz! - krzyknął w moją stronę, kilka razy niechętnie klaszcząc w dłonie. - Teraz możesz do mnie wrócić - dodał, na co przecząco pokręciłem głową. Nie ma takiej opcji, nie pozwolę sobie na przepuszczenie okazji do zwiedzenia tego miejsca. Poza tym to chyba nie powinno mieć dla niego większego znaczenia, czy jestem na zewnątrz tego domu, czy w jego wnętrzu.

- Chodź do mnie, chyba nie pozwolisz mi tu zginąć samotnie? - zadałem retoryczne pytanie, na co usłyszałem w odpowiedzi śmiech chłopaka. Z udawanym zrezygnowaniem odsunąłem się od okna, z powrotem poczynając uważne obserwacje wnętrza budynku.

- Jesteś chory, nie chcę mieć Cię na sumieniu, gdy coś Ci się stanie! - krzyknął.

Udając, że nic nie słyszałem, ponowiłem powolny spacer korytarzem, co jakiś czas się zatrzymując, by spróbować otworzyć jedne z kilku masywnych drzwi, które się tu znajdywały. Niestety, wszystkie były zamknięte, przez co moja ciekawość zaczynała wzrastać. Co takiego tam jest, że przez pewnie długi czas nikt nie był w stanie otworzyć żadnych z owych drzwi? Może tak jak chłopak wcześniej wspominał, ludzie są zbyt przesądni i boją się kary, jaką mogliby otrzymać za wkraczanie na cudzą przestrzeń. Z drugiej strony, poniszczone okna zdają się mówić zupełnie co innego.

Tak na dobrą sprawę, nie wiem o swoim towarzyszu niczego, poza faktem, że ma na imię Michael. Odwróciłem się ostatni raz w stronę drzwi wejściowych, mając nadzieję, że będzie tam stał, jednak tak nie było. Poza mną nie było tu nikogo, co z każdym kolejnym krokiem po marnie oświetlonym korytarzu przyprawiało mnie o dreszcze.

Nie mając najmniejszego zamiaru poddania się, przeszedłem wzdłuż ściany, chwytając za klamki pozostałych dwóch par drzwi. Jak zapewne można było się domyślić, pierwsze z nich były zamknięte i znów musiałem obejść się smakiem, chcąc czy nie, nadal tkwiąc w korytarzu, który nie zawierał nic fascynującego, poza starymi ramami na zdjęcia z czarnobiałymi fotografiami w ich wnętrzu.

Z rezygnacją chwyciłem za ostatnią klamkę po tej stronie korytarza, która o dziwo otworzyła drzwi. Niepewnie je popchnąłem, na co w ramach protestu zawiasy głośno zaskrzypiały, a drzwi i tak ciężkie, stały się jeszcze bardziej oporne.

Find me × A. IrwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz