Rozdział 32

2.5K 181 2
                                    

Po mojej nieudanej próbie ataku w powietrzu rozniósł się śmiech tych kreatur.
Głęboki, niski głos sprawiał, że serce zastygało w miejscu.

Poleciałam nad szykujących się półbogów, patrzyli się na mnie zdziwieni, w końcu nie na codzień widzi się latającą dziewczynę.
- Uwaga! Herosi! To będzie ciężka bitwa! Mutanty są silne i nie reagują na moje strzały. Ich skóra jest twarda, bardzo. Ich czułym punktem powinna być szyja dlatego starajcie się w nią celować a najlepiej podrzynać! Wiem, że jest to drastyczne, ale wasze życie jest ważniejsze! Pod żadnym pozorem nie pozwólcie się złapać. - odetchnęłam i popatrzyłam po wszystkich, znalazłam w tłumie wzrok Percy'ego, dał mi on pewien wewnętrzny spokój - Gdy was złapią to już koniec. - pomyślałam.

Nad nami przeleciało drzewo. Z ogromnym  hukiem wylądowało na jakiejś starej szopie.
- Nadchodzą! - krzyknęłam do wszystkich i wylądowałam. Wielu nie miało jeszcze założonych zbroi, niektórzy mieli tylko oszczepy i tarcze a najmłodsi trzymali kołczany starszych. Większość miała średnie lub bardzo niskie szanse na nie odniesienie wielkich szkód. Kilku osobom stworzyłam mglistą zbroję i starałam się tworzyć wokół najmłodszych pola siłowe, które odbijałyby ataki. Niestety nie miałam wystarczająco energii nawet na ćwierć obozowiczów.

Zza drzew wyłonił się pierwszy przeciwnik. Wysoki cyklop z rękoma -młotami. Jego skóra, czy bardziej ta dziwna powłoka była szara i w kilku miejscach popękana co wyglądało jakby był stworzony ze skały. Wiadomo dlaczego to mutanty. Już sam dźwięk, który wydają podczas oddychania przyprawia o dreszcze. Pierwsza fala go zaatakowała, ale zza jego pleców wyskoczyło pięć gigantycznych jaszczurek, każda z lwią głową. Walka się rozpoczęła.

Rozłożyłam swój miecz.
Poleciałam przed innych i z rozpędu wpiłam jednej jaszczurce go w głowę. Zdążyła tylko syknąć i zamieniła się w pył. Całe szczęście akurat one były w miarę łatwe do przebicia. Za mną ktoś podcinał innemu gigantowi nogi, unikając przy tym jego ciosów. Całe szczęście zdarzały się potwory dosyć powolne w ruchach. Wykonałam cięcie i głowa kolejnej istoty poleciała na ziemię aby jej popiół zwiał wiatr. Niestety gdy atakuje cię kopia Chydry Lernejskiej Lądowej w grę wchodzą kule ognia. Na szczęście Leo już się tym zajął. Wszystko działo się maniakalnie szybko. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie przeżyłam.
Pierwsza zasada chroń plecy. Zajęta przebijaniem jakiegoś skrzywionego ogra o tym zapomniałam i jedyne co zdążyłam usłyszeć to krzyk jakiegoś chłopaka.
- Za tobą! - nie zdążyłam się nawet odwrócić a piekielny ból przeszył moje plecy. Chłopiec zraz po tym rzucił się na stwora i zabił go. Był to jakiś mini troll z ostrzem. Tymczasem ja padłam na kolana. Czułam jak coś się we mnie gotuje z nienawiści, że dałam się tak łatwo powalić. Moje dłonie zrobiły się gorące a naszyjnik zaczął błyszczeć niczym słońce na niebie. Każdy ruch skrzydeł bolał przeokropnie i podrażniał kilka ran, z których zwisały mi kawałki skóry.

Wstałam na równę nogi.
Spojrzałam na ludzi wokół. Ktoś leżał na ziemii - Martwy.
Jakaś dziewczyna próbowała ratować inną z wyraźnie wgniecioną klatką piersiową -
Martwa.

Minęło kolejne kilkanaście minut walki. Oparłam się zmęczona o drzewo po dobiciu jakiegoś cyklopa. Podbiegł do mnie może dziesięciolatek.
- Prosze pani! Szybko! - jęknął cały zapłakany łapiąc moją dłoń.
Pomimo własnej chwilowej niepełnosprawności odparłam:
- Prowadź.
Wziął mnie za rękę i biegliśmy przez walczących. Zostało jeszcze może dziesięciu wrogów. Po chwili chłopiec się zatrzymał.
- Tutaj! - pisknął.
Spojrzałam na osobę leżącą pod drzewem. Była to także mała dziewczynka. Miała blond włosy i zieloną przepaskę na włosach. Trzymała w dłoni przy brzuchu zakrwawioną szmatę.
- Proszę! Pomóż mojej siostrze! Dostała rogiem tego potwora i krwawi mocno!
- Zrobię co się da. Obiecuję - szepnęłam.
Nie chciałam zasmucać chłopca, ale jego siostra była na skraju śmierci. Odsłoniłam jej ranę. To wyglądało gorzej niż moje plecy. Dziura w brzuchu brudna od ziemii i piasku. Podbiegł do nas Nico.
- Co jest? - spytał się.
- Cicho, chcę ją uratować. - odsapnęłam zmęczona, na skraju omdlenia.
Złapałam ją za rękę i skupiłam się na białym świetle. Wiedziałam, że ją tracę.
Jej rana zaczęła delikatnie się świecić na biało co oznacza regenerację. Niestety po chwili słyszałam tylko głośny pisk w głowie i głos Nica.
- Nie żyje.
Chłopiec zaczął płakać.
- To była moja siostra! Prawdziwa siostra! - przytulił się do mnie. Nico zamarł. On przeżył tę samą sytuację. Poleciała mu pojedyncza łza a ja oderwałam chłopca odemnie.
- Zwrócę jej życię. - powiedziałam stanowczo.
- Jak Pani to zrobi? Ona.. idzie już.. do Elizjum. - przerywał zdanie podczas płaczu. Wyglądał tak niewinnie i bezbronnie. Te dzieci nie zasługują na taki los.
- Kto jest twoim boskim rodzicem mały?
- Apollo.
- Więc twój tatuś napewno jest z ciebie dumny, jesteś silny, ale teraz odsuńcie się obaj. - zwróciłam się do nich.

Herosi kończyli już walkę. Zostało trzech. Największych.
- Poradzą sobie. - stwierdziłam.
Schowałam skrzydła, co dało lekką ulgę w bólu i podniosłam dłonie nad ciało dziewczynki i zaczęłam szeptać zwrotki "Sonetu do Śmierci" który był magiczną formułą zatrzymującą duszę zmarłego. Nauczyłam się tego od jakiegoś ducha zbłąkanego wędrowca w Podziemiach.  Oczywiście za życia był on skazany na śmierć za czarną magię i używanie zakazanych inkantacji, ale wydałam dużo kasy żeby mi to zdradził i właśnie nadeszła pora by to wykorzystać.
Jest to "nielegalna" magia, ale zrobię wszystko by ją uratować. Dla chłopca.

Wokół uniosła się czarna mgła. Wyglądało to tak, jakby przesączała się przez grunt. Rozniósł się chłód i zapach ziemii. Rana dziewczynki zaczęła się zasklepiać, tym razem cała. Kawałki mięsa pokolei sie do siebie przyklejały a krew, która wsiąkła we wszystko dookoła unosiła się i wracała do właścicielki. Gdy nie było już śladu po ranie moje słowa zaczęły zlewać się z głosem wiatru, który robił się coraz silniejszy. Mgła owinęła dziewczynkę i w nią "wpłynęła" jako znak powracającej duszy. Ciało powoli odzyskało rumiany kolor. Wszystko ucichło. Teraz dopiero zauważyłam wielkie zbiorowisko ludzi dookoła. Obuściłam ręcę kończąc Sonet.

Dziewczynka zgięła palce u dłoni a wszyscy zaczęli wiwatować. Wstałam, ale gdyby nie ręka Nica to przywaliłabym w drzewo. Córka Apolla otworzyła oczy. Były czarne jak węgiel. Chłopiec rzucił się na ziemię by ją przytulić.
- Kocham cię Astarte! - odwrócił się do mnie - Ale co ona ma z oczami?
Przykucnęłam.
- Czarna magia. - byłam szczera. Astarte usiadła i wlepiła we mnie wzrok.
- Śniłaś mi sie przed chwilą. Byłaś tam z moim tatą. Mówił, że oddałaś mi kawałek duszy. Dziękuję. - uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po dłoni. Przeszedł ją dreszcz. - Masz coś ciężkiego na sercu. Coś cię trapi. Nie bój się masz wokół ludzi którzy cię kochają. - jej słodki, uroczy głos zdawał się wnikać we mnie i automatycznie poprawiać humor.

Wszyscy wytrzeszczyli oczy a ja wstałam z pomocą syna Hadesa.
- Kochani! Udało nam się! Tę bitwę wygraliśmy, ale będzie gorzej. Coś też czuję, że będziecie mieli nową wyrocznię w obozie. - puściłam oczko do dziewczynki.
- Wiwat nam! - krzyknął nie kto inny jak Leo. Rozniósł się okrzyk szczęścia, ale widziałam też ludzi patrzących się na mnie z niesmakiem.
Chłopiec przytulił się do mojej nogi. Niestety jego wzrost na nic innego nie pozwalał.
- Jest Pani Fajna! Czy jest Pani Bogiem? - uwielbiam w dzieciach to, że są bezpośrednie.
- Dziękuję ci. I tak młody, jestem Boginią. Ale wiesz... to tajemnica. - przyłożyłam komicznie palec do ust. Rodzeństwo odeszło przytulając się a ja wciąż stałam w ciszy z Nickiem, który trzymał mnie za pas.
- Idziemy ? - spytałam
- Do skrzydła szpitalnego, owszem.
- Dlaczego?
- Nie widziałaś siebie? Ledwo co się trzymasz i masz rozerwane plecy a do tego zapewne połamane żebra.
- Czuję się dobrze!
Nico puścił mnie ma chwilę a ja poleciałam  na ziemię.
- Napewno czujesz się dobrze? - zapytał z wredotą w głosie pomagając mi wstać.
- Może jednak nie.
-  Więc?
- Kierunek, skrzydło szpitalne...

Jedyna. HerosiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz