Rozdział 31

2.6K 178 6
                                    

- Bo mam jeszcze kilka piw w lodówce.
- Czekaj... Kto ci to załatwił?
- No... Powiedzmy, że ukradkiem pożyczyłam od Dionizosa gdy całkowitym przypadkiem akurat go nie było.
- Gratuluję Ci przeżycia. Krążą legendy, że kiedyś zamienił pewnego herosa w krzaczek winorośli za chęć "pożyczenia" alkoholu. W ten sposób powstał Karoliniusz, jego ukochany krzak. On go pielęgnuje jak syna. Gada do niego i głaszcze nawet liście. Mniejsza! Jakie masz piwo?
- Perła export. Nigdy wcześniej nie piłam, ale wygląda na takie co się szanuje.
- Pozwól mi to ocenić.
Poszłam do lodówki po piwny napój bogów i przyniosłam cztery puszki.
- Kocham cię rudzielcu.
- Wiem. - po salonie rozniósł się ten najwspanialszy, bardziej uspokajający od szumu morskich fal dźwięk pssss i wzięliśmy się za opróżnianie zawartości procentowej.

Minęły dwie godziny a my graliśmy w chińczyka, pionkami od warcab na planszy od szachów a jak zatopiło się przeciwnika to krzyczało się "Mahjong"!
Nie byliśmy pijani, po prostu nudziło nam się.
- Kurwa znowu bramka... - powiedział załamany Percy.
- Serwuję! - i rzuciłam pionkiem o sufit.
- Aut! Wyleciało za dołek! I w dodatku strąciłaś pajęczynę to minus dziesięć punktów!
- Mam Jokera więc się nie ciesz.
- A ty uruchomiłaś moją kartę pułapkę. - złapał mnie za pas i wciągnął do siebie na kolana - Teraz zjedzą cię bakugany.
- Osz ty! Trudno, Pasuję...
- Bingo! - i się do mnie przytulił. Było to bardzo niekomfortowe, bo nie lubię się przytulać, ale i o dziwo przemogłam się więc też objęłam go ramieniem.
- Miękka jesteś. -powiedział bawiąc się moimi włosami.
- Nie wiem jak to skomentować.
- To był komplement.
- A, dobra, dzięki. Miałbyś może zamiar skończyć?
Oderwał się odemnie.
- Nie. - powiedział mi w twarz i znowu się przylepił.
- Boże, czy wszyscy chłopacy w tym obozie są dziecinni?
- Nie jestem dziecinny, tylko troszeczkę bardziej rozluźniony niż powinienem. Ale wolisz mnie takiego czy jakbym był sztywny jak Nico? - Znowu się oderwał, ale ciąglę trzymał mnie siedzącą na jego kolanach bokiem abym przypadkiem nie uciekła.
Zastanowiłam się. Postanowiłam się z nim podroczyć.
- Jakbyś był jak Nico, byłbyś spokojniejszy, mniej dziecinny, słodszy, przystojniejszy...
- Że co?! - był w szoku.
- To co słyszysz. Właśnie głos też ma przyjemniejszy. A te usta...- zgryzłam lekko wargę.
- Droczysz się ze mną! - powiedział z pewnością w głosie - Prawda? - dodał załamanym szeptem.
- A skoro już mówiłeś o sztywności to powiem jeszcze...- zrzucił mnie z siebie i wstał, tymczasem ja rozwaliłam się na kanapie i rzuciłam w niego poduszką.
- Nie obrażaj się głupku! Toć żartowałam! To znaczy, on jest spokojniejszy od ciebie, ale nie ma tego denerwującego uroku płaskiej flądry.
- Komplement?
- Oczywiście.
-Dzięki czarodziejko winx. - patrzył się na mnie chwilę po czym przywalił sobie dłonią w czoło - To zaklęcie Afrodyty, a raczej klątwa, zaczyna mi doskwierać.
- Dasz radę. Damy radę. Martwi mnie tylko Ann, która o niczym nie wie.
- Mam wrażenie jakbym ją zdradzał, ale nie chcę tego. - usiadł załamany na fotelu naprzeciwko mnie - Od tego uroku po prostu włącza mi się w mózgu czasem autopilot i dopiero po chwili ogarniam co robię.
- Nie ma co się obwiniać, bo i tak nam dobrze idzie. Do niczego nie dojdzie i bądź o to spokojny.
Usiadłam prosto i spojrzałam na zegarek.
Shy znowu spała pod kominkiem, świetnie, będzie cała brudna.
- Osz kurde. To już dwunasta.
- Co? Już? Nie chce mi się nic.
Shy szczeknęła cicho przez sen więc musiało się jej śnić coś intensywnego.
- Co u Annabeth, jak już o niej wspomniałeś? - spytałam niepewnie.
- Już wszystko okej, no może nie okej, ale na pewno lepiej, bo wypłakała mi się w ramię po czym wbiła kilka noży w swoją szafę i w sumie nie wiem jak na ciebie zareaguje gdy będziemy już na pokładzie i w trasie.
Zastanowiłam się nad czymś.
- Chodź. - wstałam i zgarnęłam klucze z blatu.
- Gdzie?
- Ja do Ann a ty do siebie.
- O matko jak mi się nie chce. I nie sądzę żeby Cię wpuścili. Za dużo emocji w tak krótkim czasie.
- Czytałeś Antygonę? Tam dopiero jest szybka akcja. [serio kurde, kopanie zwłok, spiski, zamurowanie żywcem i śmierć trójki ludzi w ciągu dwudziestu czterech godzin]
- Nie no nie lubię tragedii, one są gorsze od brokułów a do tego... - pstryknęłam palcami a tego owinęła mgła i zaniosła go do domku.
- Maruda z głowy- pomyślałam.

W drodze do domku Ateny przyleciał do mnie papierowy samolocik, który wpadł mi do kącika oka - kurwała - pomyślałam z bólu. Przetarłam oko po czym chwyciłam kawał papieru i rozwinęłam.

Droga Ariadno
Musiałem wysłać ci list w ten sposób aby nikt, nic nie podejrzewał.
Wśród Bogów zaczynają się spory o walczących, dowódców i strategów. Musisz przybyć do mego pałacu z moim synem, bo on wie jak przebywać wśród ludzi.
Śpiesz się.
P.

Cóż, Posejdon wzywa. List rozpłynął się po chwili w mojej dłoni. Ale po co poruszać się wśród ludzi? Znowu mam być ich dzieciakiem na posyłki. Postanowiłam omówić to później. Zapukałam do szarych drzwi z wielką, drewnianą sową na przedzie. Usłyszałam szuranie judasza i głos obcej mi dziewczyny.
- Czego chcesz? - warknęła.
-

Porozmawiać z Ann. Tylko tyle.

- Jest na ciebie zła.
- Tak, wiem, rozumiem, jestem paskudnym kłamcą, potworem i inne złe rzeczy, ale mamy wspólną misję i potrzebuję z nią pogadać.
- Dzieci Ateny nienawidzą kłamstwa, w szczególności od osób z którym już raz zaufali.
- Wpuścisz mnie? Proszę. Chcę ją przeprosić osobiście.
Usłyszałam szepty.
- Wejdź. - drzwi zaskrzypiały lekko a przedemną stanęła brunetka z równie szarymi oczami co Ann.
-

Ann jest w swoim pokoju, u góry. Jestem Melanie. - kiwnęłam głową.

W salonie siedziało jeszcze kilka osób, trzech chłopaków i trzy dziewczyny jeśli dobrze spojrzałam. Rzucili na mnie oko i któryś chłopak powiedział:
- Śmierdzisz alkoholem i papierosami - reszta mu przytaknęła.
-

Sorry. - przemieniłam mój strój w czarne martensy, spodnie moro i bluzkę na ramiączka w kolorze białym. - Lepiej?

Byli zdziwieni, ale zbyt dumni, aby cokolwiek okazać.
- Lepiej. - odpowiedziała białowłosa dziewczyna.
Odwróciłam się do schodów i weszłam na górę.  Pokój Ann był charakterystyczny, ponieważ miał w drzwi wbity sztylet.
Lekko zapukałam.
-

Wejść! - krzyknęła.
- Cześć. - powiedziałam zamykając za sobą drzwi.

- O, to ty... Co chcesz? Znowu nawciskasz mi jakiegoś kitu? - odparła beznamiętnie.
- Chcę porozmawiać. Nie powiedziałam wam tego, bo nie chciałam zawracać wam tym głowy. Bałam się odrzucenia, strachu przedemną. Chciałam zobaczyć jak to jest być traktowanym jak heros albo nawet zwykły człowiek i mieć kogoś obok.
- Przyszłaś tutaj tylko po to żeby robić z siebie ofiarę boskiego losu? - patrzyła się gdzieś za okno.
- Nie, żeby powiedzieć, że nigdy nie skłamałam mówiąc o czymś innym. Jestem taka sama z charakteru. I jest jeszcze jedna sprawa, bo...
Nie skończyłam, bo całym domkiem zatrzęsło i usłyszałam huk.
- Zaczęło się. - pomyślałam - Chodź! -krzyknęłam do Ann, złapałam ją za nadgarstek i pociągnęłam na dół.
J

ej rodzeństwo stało na środku salonu.

- Co wy tak stoicie? Broń, zbroje, szybko!
W

yciągnęłam towarzyszkę na dwór.

- Szybko łap się mnie za pas!
J

ak powiedziałam tak zrobiła.


Rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się ponad ziemię. Pędziłam jak się da.  Wylądowałam przy Wielkim Domu.
- Chejronie! - krzyknęłam do centaura równie zdezorientowanego jak inni - Kazałam Jasonowi powiadomić cię o zbliżających się mutantach. Czy herosi są gotowi?

Spojrzał się na mnie smutno.
- Jason dziś rano trafił nieprzytomny do skrzydła szpitalnego. Znaleźli go za jego domkiem. Nie otrzymałem żadnej informacji.


Annabeth gdzieś odeszła poinstruować młodszych. Ja postanowiłam ocenić sytuację i wzleciałam pięćdziesiąt metrów nad ziemię. Około trzydziestu wysłanników, niewiem kogo, powoli szło w naszą stronę. Nieuzbrojeni, ale silni. Zesłałam na nich grad lodowych strzał. Przeraziłam się.

Ostre groty strzał jedynie odbijały się od grubych skór. Nie bogowie, nie hybrydy, nie potwory, tylko piekielna mieszanka...

Jedyna. HerosiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz