Rozdział 50

2K 155 9
                                    

Moja skóra zrobiła się jeszcze bledsza a oczy całe czarne. Włosy dawniej rude przybrały kolor smoły chociaż połyskiwały ciemnym fioletem. Podniosłam dłoń aby dotknąć bladego policzka. Coś za mną szurnęło a w lustrze pojawiło się odbicie osoby przezemnie poszkodowanej.
- Mówiłem, że stajesz się demonem. - trzymał się za tył głowy, zdążył ubrać czarne spodnie - Istotą ciemności, panią cierpienia.
- Jak to cofnąć? - zapytałam beznamiętnie co zdarzało mi się coraz częściej.
- Przejdzie ci. Widziałem już ataki innych. Kierowała nimi depresja, nienawiść a nawet miłość. - pomyślałam wtedy o Afrodycie i jej zaklęciu. Do głowy wpadł mi obraz Percy'ego, który teraz zapewne smacznie śpi - Ty jesteś gorsza od nich wszystkich. Tobą kieruje żądza.
- Czego? - zacisnęłam pięść.
- Wszystkiego. Czyjegoś posłuszeństwa, władzy, prawdy. To najgorsze co mogło ci się trafić.
- Cała jestem najgorsza. - zamknęłam oczy i zrobiłam kilka głębszych wdechów. Zakręciło mi się w głowie lecz gdy je z powrotem otworzyłam mój wygląd wrócił do normy. - Wyjdę, pozwolisz.
Powiedziałam i chciałam wyminąć Kronosa lecz ten zastawił mi wyjście sobą.
- Martwię się o ciebie i o powodzenie tej misji. Nie chciałem tego robić, ale muszę postawić ci warunki, więc albo pozbędziesz się tego diademu czego bym naprawdę pragnął, albo...- przełknął ślinę - albo możesz się więcej nie pojawiać na moim statku.
Stałam tak chwilę patrząc na niego aż przypomniały mi się słowa sióstr... Wyrzeczenie gdy go oddasz, bo inaczej złu się poddasz. Poznam zdanie nieba Boga...
Zrozumiałam, chyba. Te spruchniałe kobiety znowu bawią się ze mną w dziwne zgadywanki.

Złapałam Kronosa za policzki i przyciągnęłam go siebie. Nie protestował przeciwko nagłej zmianie mojego zachowania. Jego usta były słone od potu. Szybko go puściłam i wyminęłam.
- Powiedz innym, że zginęłam pod wodą. - powiedziałam zamieniając moją piżamę w czarny, długi kombinezon przylegający do ciała.
- Co?! Co ty masz zamiar zrobić? - zaczął nerwowo ubierać koszulę.
- Popełnić Samobójstwo.
- Najgorsze jest to, że nie wiem czy mówisz serio, czy kłamiesz!
- Powiedzmy, że wiem jak uratować świat. - złapałam za klamkę i wyszłam na korytarz. Szłam szybkim tempem aż w końcu wyszłam na zewnątrz. Obok na pokładzie, wciąż mokrym od deszczu, pojawiła się Shy.
- Muszę na tobie wypróbować pewne zaklęcie. Nie obraź się proszę. - podniosłam dłoń i wyszeptałam magiczną formułkę deformacji. Pojawiła się w niej niebieska, połyskująca kula. Nie wachając się rzuciłam nią w chimerę. Shy uniosła się nad ziemię a granatowe światło ją otoczyło. Po chwili stała przedemną dorosła Chimera, która pisknęła ze zdziwienia. Zaczęła oglądać swoje łapy i machać ogromnymi skrzydłami. Zaraz po tym na pokład wybiegł Kronos. Jego twarz wyrażała zdziwienie i strach.
- A tej co zrobiłaś? - spytał mrużąc oczy od pierwszych blasków wschodzącego słońca.
- Była za mała żeby móc ze mną lecieć. - wzruszyłam ramionami - Pamiętaj, zginęłam pod wodą. Zabili mnie poddani Gigantów. Trzymajcie się. - wsiadłam na Chimerę i pogłaskałam ją po gęstym, jasno brązowym futrze na co mruknęła niskim tonem.
- Czekaj. - powiedział Kronos podchodząc do mnie. Złapał moją dłoń przez co zniknęła w jego wielkim uścisku. - Gdzie mamy się kierować? Jak zwykle znikasz i nikt nic nie wie.
- Kieruj się przeczuciem.
- Co ty pieprzysz?
- Sama nie wiem gdzie macie się kierować więc rzuciłam jakimś filozoficznym tekstem - zaśmiałam się szczerze - Nie pozwól im kontaktować się z jakimkolwiek bogiem oprócz mojej matki i Hadesa. Być może... Chaos też mógłby coś powiedzieć, ale nie jestem pewna.
- Co? - ścisnął moją dłoń jeszcze bardziej.

Spojrzałam na horyzont gdzie słońce zdążyło już w pełni się pojawić. Oblało niebo jasno pomarańczowym rumieńcem a brak chmur zwiastował idealny dzień na opalanie. Ta chwila była tak spokojna pomimo powagi sytuacji, że poczułam się jak wiele lat temu gdy biegałam jako mały bobas po marmurowych podłogach olimpu. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- Co jest? Masz te swoje kobiece humorki? - zapytał Kronos
- Wszystko dobrze. - stworzyłam wokół szyi Shy uprząż dzięki której mogłam się utrzymać.
- Wierzę w ciebie. - westchnął - Ale ciągle uważam, że jesteś samolubnym dzieciakiem, który potrzebuje kasku i ochraniaczy, bo się cały połamie. - walnęłam go pięścią w ramię. Usiadłam wygodniej i kazałam Shy się powoli podnieść ponad pokład aby sprawdzić czy da sobie radę. Rozłożyła skrzydła i lekko zamachnęła się. Wszystko wyszło bardzo dobrze. Ona sama również się cieszyła machając niezadowolonym wężowym ogonem.
- Do zobaczenia. - powiedział gdy unosiłyśmy się już poza pokładem - Czekam na ciebie. Nie ważne co się stanie możesz wrócić do mnie, a ja Cię znajdę gdy będziesz tylko chciała.
- Do zobaczenia. Opiekuj się nimi trochę. Dziękuję za wszystko. - odwróciłyśmy się i ruszyłyśmy powoli przed siebie.

Wiatr lekko muskał skórę mojej twarzy co dawało ulgę w bardzo ciepły lipcowy dzień. Może dwudziesty, może dwudziesty piąty, już dawno przestałam patrzeć na datę. Statek zniknął za horyzontem wiele godzin temu a ja dalej leciałam na zmęczonej już Chimerze.
- Stój. - powiedziałam a ona posłusznie zawisła w powietrzu. Fale zaczęły robić się coraz bardziej wzburzone pomimo bezchmurnego nieba.
- To już tu. Leć w górę. - pisknęła i odwróciła głowę lekko w moją stronę - Dobrze, zrobimy przerwę, bo zasłużyłaś - uśmiechnęłam się i zamroziłam spory kawał lodu na którym wylądowałyśmy. Ta spojrzała smutno na swoje łapy - Przepraszam, ale na środku morza nie znajdę ci jedwabnego koca. A jeśli chodzi o jedzenie to wskocz do wody i coś sobie upoluj.
Jak powiedziałam tak zrobiła. Nastąpiło wielkie pluśnięcie a fala wody zrzuciłaby mnie z kry gdybym jej nie zatrzymała. Jak to dobrze, że to stworzenie mnie rozumie.

Moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Dotknęłam diademu-naszyjnika a przede mną pojawił się dziwny znak wielkości dłoni unoszący się w powietrzu, coś jakby hologram. Pokazywał syrenę. Gdy chciałam go złapać rozpłynął się.
Coś uderzyło w moją krę. Lekko się zatoczyłam, jednak nie upadłam. Uderzenie się powtórzyło a ja wylądowałam na kolanach. Przypomniały mi się zdarzenia z kaplicy sióstr i spróbowałam wysunąć pazury u dłoni. Poczułam ból a z moich palców wysunęły się ostre jak noże paznokcie, które wbiłam w podłoże.
- Co ja robię ze swoim życiem. - pomyślałam.
Coś za mną skrzeknęło a dwa metry dalej z wody wyskoczyły dwie postacie, przeleciały nademną i wylądowały na mojej krze. Miały ciemno-zieloną skórę, od czubka głowy aż po koniuszek ogona wyrastały im kolce wyglądające jak płetwy grzbietowe. Najbardziej przerażające były ich dłonie. Zamiast palców miały szpony, dzięki którym właśnie się do mnie czołgały.
- Cholera jasna! - krzyknęłam. Pierwsza, z czerwonym ogonem chciała złapać moją nogę, ale kopnęłam ją w twarz i odsunęła się. Gdy próbowała odpłynąć rzuciła się na mnie jej towarzyszka. Wbiła mi jeden kolec w ramię a drugim zadrapała mi szyję.
Odsunęłam się na kraniec kry a moja przeciwniczka pchnęła mnie do tyłu.
Minęło kilka sekund, zanużyłam się w lodowatej wodzie Bałtyku. Pomimo sporej odporności termalnej poczułam ból. Monstrualna syrena wskoczyła za mną i zadała mi kolejny cios, tym razem w twarz. Jej szpony przecięły ją od czoła, przez czarne oko aż po brodę. Krzyknęłam a woda zabrała miejsce powietrzu w moich płucach. Brunatna ciecz rozpłynęła się wokół zasłaniając mi część widoczności lecz ciągle czułam obecność potwora.
Był nadzwyczajnie szybki. Próbowałam wypłynąć na powierzchnię, nie mogłam już walczyć. Machałam jedną ręką, druga bolała jak cholera. Coś za mną zabulgotało. Obkręciłam się powoli. Była tam. Z wielkim, paskudnym uśmiechem patrzyła się na moje rany.
- I co? Cieszysz się paskudo? - zaczęłam do niej powoli mówić - Chcesz posmakować Boskiego mięsa? - spojrzałam w dół. Ta dalej patrzyła się jak na trofeum. Przyjęła pozę "gotowa do rzeźni" po czym zniknęła w paszczy potwora.

Jedyna. HerosiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz