Rozdział 29

2.5K 181 3
                                    

Z kieszeni wyciągnęłam papierosa. Dla niektórych to zapewne byłby szok. Załatwił mi go Drake, syn Afrodyty. Kilka dni temu z nim rozmawiałam przy śniadaniu i okazał się być naprawde fajnym gościem. I do tego miał paczkę papierosów, co sprawiło, że jeszcze bardziej go polubiłam. Miętowe cienkie, ale zawsze coś.
- Najpierw spalę fajke a potem może Rzym. - dziwne myśli zaczęły mi przychodzić do głowy- Od fajek się zaczyna. Potem narkotyki i alkohol. Na końcu ludobójstwo i bogobójstwo. Mama nie byłaby dumna.

Na Olimpie różne ziemskie używki to normalka. Hekate zdecydowanie zabraniała mi palić, bo "uzależniłabym się jak Hefajstos". Tutaj akurat miała rację, on jara na potęgę. Apollo czasem leciał w narkotyki takie jak amfetamina czy lsd żeby "lepiej tworzyć sztukę" a Atena łykała Valium jak lekomanka. Nie było też dnia bez sączenia wina i w skrajnych przypadkach wódki. Osobiście wolę whisky, wódka kojarzy mi się z prostackim uchlewaniem się.

Zapaliłam fajkę od własnego ognia i zaciągnęłam się. Uwielbiam to pierwsze uczucie chwilowego kręcenia w głowie po pierwszym buchu. Postanowiłam udać się nad wodę żeby posiedzieć trochę na pomoście.
- Percy jest u Ann, więc jest tam bezpiecznie. Nikt mnie nie zobaczy. Nawet jeśli to co mnie to obchodzi. W tym momencie i tak jest już beznadziejnie. - pomyślałam.
Kopnęłam kamyk i pospacerowałam na pomost - Teraz zapewne niesie się informacja o mnie przez cały obóz. Zostało mi tylko odliczać minuty do wielbienia jak Zeusa albo spalenia na stosie po wygranej wojnie jako odkupienie win, których z resztą wiele nie potrafię wymienić. Tylko to kłamstwo, jedno małe, piciupkie kłamstewko, które wysadzi wszystkich w kosmos.

Siedząc już na drewnie podniosłam głowę do góry. Ten dzień zapowiadał się pięknie i słonecznie. Okropieństwo. Brzydzę się słońca i nie chcę tu obrażać Heliosa, ale ciemność to jednak moje przeznaczenie.
- Siedmioro skończy misji pół. - szepnęłam sama do siebie i położyłam się. - Powstanie dawny niebios król... Kronosie ty podła i zdradziecka mendo. Jak Cię żywego zobaczę to nie wiem co ci zrobię. - dalej mówiłam sama do siebie.
Wiatr łagodnie muskał moje policzki. Co chwila musiałam odgarniać włosy z twarzy, bo lekki powiew ciągle mi nimi poruszał. Wszystko pogrążyło się w niezmąconym uczuciu harmonii i spokoju. Niestety żadna chwila nie trwa wiecznie. Pierwsi obozowicze wychodzili ze swoich domków.
Niedziela była tu dniem wyjątkowym, każdy wstawał o której chce, robił co chce, ale też sam sobie robił śniadanie.
- W sumie wszystko jak na razie nie wygląda aż tak potwornie źle. Nie obrzucili mnie obelgami i naprawdę chcą wykonać tę misję u mego boku. - pomyślałam - Czy tak właśnie działa rodzina u ludzi? Bogowie zostawiają się sobie samych. Masz problem? Radź sobie sam przecież też jesteś bogiem a ja mam własne sprawy. Porywają ci córkę do podziemii? Spoko, popatrzymy. Jokasta ma urodzić syna? Beka, przeklnijmy go, żeby w przyszłości zabił ojca, przeleciał własną matkę, zrobił jej czwórkę dzieci i na koniec wydłubał sobie oczy. Nie zapominajmy o klątwę, która przeszła na nie i wszystkie oprócz jednej umarły. [Król Edyp - popierdolone tak, że się w głowie nie mieści. Tragedia Sofoklesa] Być może herosi nie robią tego by mi pomóc lecz by zdobyć sławę i honor. Kto to wie?

Zaczęłam przysypiać, bo papieros mi się wypalił. Z braku pomysłu odpaliłam kolejnego, tym razem bez wiekszych wrażeń. Dalej leżąc coś głośno chlusnęło i usłyszałam głos dobiegający z wody.
- Nie za młoda na palenie papierosów? - był to o dziwo znajomy, męski głos któremu zawtórował chór damskiego chichotu, który przypominał mi Pandę i jej bandę.
Szybko podniosłam się by zobaczyć kto to.
Przed oczami ujrzałam młodego, chudego, może dwudziestolatka. Jego oczy były morsko-zielone i z błyskiem rozbawienia patrzyły na mnie.
- Może i młoda, może nie - odpowiedziałam po chwili, ten się lekko zaśmiał a kilka nimf znów poszło za nim w ślad.
- Te nimfy zawsze tak za tobą pływają i się głupio śmieją czy tylko dzisiaj się naszprycowały jakimiś magicznymi proszkami? - zapytałam jak na wredną osobę przystało. Nie mam siły na uprzejmość, po prostu nie dziś, ani nie wczoraj i pewnie nie jutro. Te obrażone odwróciły się i popłynęły gdzieś w głębinę. Tylko jedna została, wycelowała we mnie palec i z jadem w głosie powiedziała:
- Tylko łapy przy sobie! On jest mój! - chlapnęła we mnie woda i również zniknęła pod taflą wody.

Chłopak zrobił minę typu "Nie tego się spodziewałem"
- Przepraszam cię za nią. Jestem Achajos, syn Tyche i Trytona.
- Spoko, jestem Ari, córka Hekate i kogośtam.
- Czekaj... Wyglądasz mi znajomo...Byłaś kiedyś może w Pałacu Gai? Zajęcia w wieży ósmej.
- Tak, dwa lata tam chodziłam. Chwileczka... Czy ty uczyłeś się może u Centaura Rodariona na rozszerzeniu z zielarstwa?
Zrobił wielkie oczy i prawie wykrzyknął.
- Matko Gajo! Pamiętasz zajęcia teoretyczne o niestałości czasu i przestrzeni?
- O Bogowie! Pamiętam! Teraz wiem skąd cię kojarzyłam! Kiedy skończyłeś szkolenia? - byłam w szkoku, że spotkałam kogoś znajomego ze szkoły po latach.
Achajos wskoczył na pomost siadając obok mnie. Miał zielonkawe nogi z poprzyklejanymi muszelkami i glonami a także znamię, albo tatuaż, w kształcie koła fortuny na prawym ramieniu, którym był do mnie odwrócony.
- Miesiąc temu. Wtedy właśnie postanowiłem tutaj w okolicy zamieszkać a to jeziorko mi się spodobało. Oczywiście mieszkam na samym dnie, z dala od herosów.
Czy Percy go nigdy nie widział?
- To świetnie! A od kiedy jesteś taki popularny wśród najad? Jak pamiętam ciebie z przed lat to mówiłeś, że to są szalone topielce, które tylko czekają na twoją duszę.
- Ehh... Wiesz jakie one są, jak się okazuje, że twoją mentorką jest Gaja, jesteś hybrydą a do tego trzymasz się z uniwersum to nagle jesteś mega atrakcyjnym facetem.
- A twoja dziewczyna? Przedstawisz chociaż?
- Jaka dziewczyna? Aa! chodzi ci o tę co ci zagroziła jakże przerażającym palcem?
- Dokładnie ona, chyba nie masz kilku dziewczyn? - spojrzałam się w stronę wody i wydawało mi się, że widzę pod jej powierzchnia parę lekko błyszczących oczu.
- Zaskoczę cię! Nie mam żadnej, a tamta po prostu uważa się za niesamowitą i wyjątkową. To straszne jak niektóre kobiety potrafią sobie aż tyle wyobrażać. Rozumiem się zakochać, ale traktować mnie jak własność? - brzmiał na naprawdę oburzonego, ale mówił to dosyć cicho jakby jednak się bał tego jak zareagują na jego słowa.
Podniosłam dłoń pod brodę i palcami, wskazującym i kciukiem, zaczęłam charakterystycznie dla człowieka myślącego po niej jeździć.
- Wiesz ty co... Nie dziwię się, że nie masz żadnej dziewczyny, bo w końcu jaka by chciała takiego obglonionego chłopa jak ty.
Ja nigdy nie odpuszczam uszczypliwych komentarzy.
Złapał w palce jednego z największych glonów na swojej nodze, odkleił i rzucił w prost na moją twarz.
- Smacznego. - powiedział spokojnie, uśmiechając się jak Dionizos do kielicha.
- O ty... Ty... - szukałam jakiegoś dobrego przezwiska.
- Genialny chłopcze? Wspaniały Achajosie?
- Śmierdzący obklejeńcu!
Jeśli można tak powiedzieć to agresywnie zdjęłam z twarzy tego glona i go spaliłam.
Wstałam, odwróciłam się i powoli odeszłam specjalnie zostawiając na pomoście bransoletkę. On wstał za mną.
- Ej no Ari bez fochów. No co ty. Czekaj! Coś ci spadło...

Schylił się po znalezisko i wypiął się w moją stronę. Mój plan był znakomity. W ciągu kilku sekund stworzyłam wystarczająco dużą i szybką falę by zabrała go z pomostu. Poleciał w wodnistą otchłań.

Najpierw wypłynął on.
A potem jego krótkie spodenki...

Jedyna. HerosiWhere stories live. Discover now