Rozdział XIV

70 10 1
                                    

Wszystko już było gotowe do ślubu. Klara właśnie skończyła ostatnią przymiarkę. Suknia wyglądała cudnie, welon pasował do niej idealnie. Klara nerwowo przechadzała się korytarzami, obserwując jak pokojówki i inne służące przystrajają schody i salę balową własnoręcznie zrobionymi dekoracjami. Klara podziwiała ich zapał i zaangażowanie. Sama nie była uzdolniona plastycznie, tym bardziej zachwycały ją ogromne pająki zrobione ze słomek i podłaźniczki.
Klara czuła wielki niepokój, już jutro miała zostać żoną Maksymiliana. Tymczasem, mimo jej próśb i nalegań, mężczyzna nie odbył rozmowy z ojcem na temat klątwy, a jeśli nawet to zrobił, to nie powiedział o tym Klarze.
Dziewczyna nie spotkała również przez ten czas Artura. Całymi dniami siedziała w salce z fortepianem, licząc na to, że się pojawi. Nikt nie oczekiwał od niej pomocy w związku z przygotowaniami. Nie pytano jej również o zdanie w żadnej kwestii. Jedyne, co musiała robić, co uczestniczyć w przymiarkach sukni.
Klara z jednej strony była z tego powodu zadowolona, ale z drugiej, wolałaby mieć jakieś zajęcie, żeby przestać myśleć o całym tym przekleństwie.
-Klaro, masz chwilkę?- Maksymilian zatrzymał ją, kiedy spacerowała holem.
-Tak. Jak widzisz, nie robię nic szczególnego.
-Rozmawiałem z ojcem.- Maksymilian posłał Klarze krzepiący uśmiech- Jest całkowicie przekonany o tym, że nie zamienimy się w potwory, Według niego, musi być spełniona dokładnie taka sama sytuacja, jak wtedy! A przecież teraz tak nie jest. Myślę, że możesz być spokojna.- widać było, że mężczyzna jest mocno podekscytowany wiadomościami, które przekazuje.
Dziewczynie wydało się, ze wielki kamień spada z jej serca. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko okazało się takie proste, ale wolała się z tego cieszyć, niż rozpaczać. Nie miała się czym martwić, nie stanie się potworem!
Klara poczuła, że musi odetchnąć i przemyśleć sobie wszystko w spokoju. Założyła ciepłe palto i wyszła do ogrodu. Zimowe słońce świeciło nadspodziewanie mocno, sprawiając, że zalegający wszędzie śnieg skrzył się niesamowicie. Klara musiała mrużyć oczy, tak intensywny był to blask. Odśnieżona była tylko droga prowadząca wprost do wejścia, poza tym, biały puch tworzył idealną równinę, niepoznaczoną żadnymi śladami.
Klara, zapadając się po łydki w śniegu, ruszyła w stronę jeziora. Nie chciała odchodzić zbyt daleko, ale nie chciała też, by ktoś ją zauważył.
Tafla jeziora zniknęła jednak pod białą pokrywą i gdyby nie uschnięty tatarak i inne rośliny, można byłoby przegapić zbiornik.
Klara zaczęła żałować, że przyszła właśnie tutaj, a nie do opuszczonego domku ogrodnika. Nocą jezioro wydawało jej się wręcz magiczne, teraz nie miało w sobie niczego niezwykłego.
Dziewczyna nie zauważyła pojawienia się pierwszej, jasnej poświaty. Tak samo nie zwróciła uwagi, na przybycie dwóch kolejnych, które powoli zaczęły się do niej zbliżyć.
Dopiero kiedy Klara ostatecznie zdecydowała się na powrót do dworku i spojrzała w kierunku sadu, zauważyła dusze.
Po chwili było już ich tak dużo, że nie byłaby w stanie ich zliczyć.
Co się dzieje? Co to ma znaczyć? Dlaczego jest ich tak dużo? Kim oni są? Czego chcą ode mnie?
Klara myślała gorączkowo nad tym, co teraz powinna zrobić. Po raz pierwszy czuła strach, przy spotkaniu z duszami, jednak tak samo po raz pierwszy widziała ich tak dużo na raz.
-Klaro...
Klara nie wierzyła własnym uszom, gdy usłyszała swoje imię, wypowiedziane tak cicho i niewyraźnie, mogłoby się zdawać przesłyszeniem.
-Klaro...
Zdławione, płaczliwe głosy, szeptały z trudem jej imię, tak cicho, że nawet lekki podmuch wiatru mógłby je zagłuszyć.
-Klaro...
Klara nie mogła dalej ich ignorować i udawać, że nie słyszy wołania.
-Czego ode mnie chcecie?- zapytała pewnie, choć w środku cała się trzęsła.
-Klaro... Chodź...
Te dwa słowa powtarzane coraz głośniej, brzmiące jak kanon w wykonaniu chóru potępieńców, od nowa i od nowa atakowały Klarę.
Dziewczyna zauważyła lekki ruch poświat, wyglądający jak drgające w lecie powietrze. Klara ruszyła za nimi w stronę martwego sadu.
Dusze łączył jeden dominujący kolor w różnych odcieniach- brąz. Klara wiedziała, że brązowe dusze bardzo cierpią. Zawsze wydawały jej się smutne, przejęte. Tym razem, idąc za zmarłymi, czuła się przytłoczona otaczającą ich rozpaczą.
Poświaty przemykały między czarnymi drzewami, prowadząc Klarę do tylnej części dworu.
Kiedy wyszli z sadu, dziewczyna zauważyła, że jej przewodnicy zaczynają znikać, równocześnie nadal słyszała monotonnie powtarzane ,,Klaro... Chodź...''
Zdezorientowana, spojrzała na mury dworu, a następnie przeniosła wzrok na otaczający go pas czarnych krzewów. Dusz wciąż ubywało, jednak Klara była pewna, że to nie jest jeszcze koniec podróży. Wtedy, między martwymi o tej porze roślinami, dostrzegła wybrzuszenie, wyglądające na zwykłą zaspę. Nieco wyżej, nad nią unosiło się jeszcze kilka dusz. Klara bez wahania ruszyła w tamtą stronę.
Gdy podeszła bliżej, zrozumiała, że nie jest to wcale zaspa, a wybudowany w ziemi schron, czy piwnica.
Zaczęła szarpać się z drewnianymi drzwiami, które przymarzły do framugi. Na początku pomyślała, że są zamknięte na klucz, ale po jakimś czasie udało jej się je uchylić na tyle, że zdołała się przez nie przecisnąć.
W środku panował kompletny mrok, poza miejscami, w których unosiły się dusze, odznaczające się bladym, prawie niewidocznym promieniowaniem.
Kiedy tylko dziewczyna znalazła się w środku, masa złożona z poświat drgnęła i ruszyła z miejsca, powtarzając wciąż: ,,Klaro... Chodź...''



Krótki rozdział, ale chcę nadrobić trochę tą nieobecność :)


DziedziczkaWhere stories live. Discover now