E p i l o g

10.8K 1.1K 341
                                    

     Siedzę na krześle. W... nie wiem. Gdzie jestem? Rozglądam się wokoło. Gabinet? Lekarski? Nie wiem. Nie mogę się ruszyć, coś mnie krępuje. Patrzę na siebie. Szmata, jakaś biała szmata.
     Gabinet. Tak, tak właśnie stwierdzam po rozejrzeniu się. Gabinet. Białe ściany, na nich porozwieszane jakieś papiery. Szafy. Rośliny stojące na parapecie. Biurko przede mną, lampka na nim, obok niej więcej papierów, teczki, inne gówna - wszystko jest... zwyczajne. Co jednak nie pozwala mi się ruszyć?
     Nagle drzwi się otwierają. A raczej otwiera je jakiś mężczyzna. Znam go. Kojarzę... Lekarz. Biały kitel, okulary, lekki zarost koloru włosów i oczu - czarny. Blada cera, czyżby przerażony? Nie pamiętam nazwiska. Coś na „O"...
     – Pamiętasz mnie, Hatya-kun? – pyta, siadając na krześle za biurkiem.
     Kręcę głową w odpowiedzi. Nie. Nie pamiętam. Brak szczegółów. Może? Wytężam umysł. Nie. Jednak nie.
     – Nazywam się Okamoto, jestem twoim psychiatrą. Stwierdzono u ciebie zaburzenia psychiczne, przez które nie możesz być sądzony wedle normalnych procedur. Wiesz za co? – Patrzy na mnie z politowaniem, jakbym był czyjąś ofiarą.
     Przytakuję. Dlaczego nie chcę się odezwać? Co mnie powstrzymuje? Po chwili milczenia jednak postanawiam powiedzieć:
     – Zabiłem wiele osób.
     Nie spuszcza ze mnie wzroku. Obserwuje uważnie, jakbym miał coś na twarzy. Nie rozumiem.
     – Tak. Czy wiesz... dlaczego ich zabiłeś? – zadaje kolejne pytanie zmartwionym głosem.
     Zastanawiam się. Dla [Imię]-chan, prawda? Tak powinienem odpowiedzieć? Tak. Tak postanawiam.
     – Dla [Imię]-chan. Chciałem, by nikt jej nie zagrażał – odpowiadam pewnie. Taka właśnie jest moja odpowiedź.
     Lekarz - psychiatra - się załamuje. Powiedziałem coś źle?
     – Hatya-kun, rozmawialiśmy już o tym – informuje mnie. Ach... Nie pamiętam. – Nie ma żadnej [Imię]-chan.
     Waham się. Nie ma [Imię]-chan? Śmieszne. Nie żyje. Umarła. W tym sensie jej nie ma?
     – Zabiłem ją – dodaję. Tak. Dokładnie tak. Chcę się ruszyć, jednak ta pieprzona szmata mi nie pozwala...
     – Nie, Hatya-kun. – Okamoto-sensei kręci głową. Dlaczego pan się nie zgadza? – [Imię]-chan nigdy nie istniała. Wymyśliłeś ją.
     To wypowiedzenie zbija mnie z tropu. „Nigdy nie istniała"? Co pan przez to rozumie? Jak pan może tak mówić? Przecież...
     – To niemożliwe – zaprzeczam. – [Imię]-chan istniała, kochałem ją. Obserwowałem ją i nawet kilka razy byłem w jej domu. Zabiłem jej nieprzyjaciół, by nikt jej nie skrzywdził – tłumaczę, powoli, spokojnie. On się myli. Muszę to udowodnić.
     – Hatya-kun... – wzdycha. – Wymyśliłeś osobę znaną ci jako [Nazwisko] [Imię], by usprawiedliwić swoje czyny. Wierzyłeś, że działasz dla jej dobra, przez co nie czułeś się winny, byłeś absolutnie przekonany, że ją chronisz. Tak?
     Przytakuję. Tak. Tak właśnie było.
     – Musisz zdać sobie sprawę z tego, że jej nie ma. Nigdy nie było – ciągnie.
     Nadal jestem zmieszany. Jak to możliwe?
     – Ja... – Już nic nie wiem. Proszę pana, niech mi pan powie.
     – Pamiętasz dziewczynę o imieniu Kimura Reiko?
     Ponownie przytakuję. Wyłudzała pieniądze od [Imię]-chan, pamiętam.
     – Napisałeś, że znęcała się nad [Imię]-chan. – Jestem zbyt zszokowany, by się zdenerwować na nazwanie jej „[Imię]-chan"... – Jednak prawda jest taka, że nic takiego nie robiła. Była zwyczajną dziewczyną. Nikogo nie gnębiła. Ty jednak zrzuciłeś ją z dachu, pozorując samobójstwo. Napisałeś list. Bardzo udany – gratuluje mi.
     Widząc moją minę dalej mówi:
     – Uemura Shougo. Wepchnąłeś go pod pociąg, zapisałeś jego ostatnie słowa. Nie brzmiały one „Nie skrzywdź [Imię]-chan". Z twoich poprzednich zapisków wynika, że było to „Kim jest [Imię]-chan?" lub „Nie ma żadnej [Imię]-chan", są dwie wersje. Koledzy z twojej klasy - Eguchi Oda oraz Kuno Shozo. Oni ukradli twój zeszyt, a gdy spytali... kim jest [Imię]-chan... zabiłeś ich. Okrutnie. Kolumbijski krawat, bestialsko... Co z resztą? – zadaje niewygodne pytanie. Znowu. On wie. Nie musi mnie pytać. Dlaczego to robi?
     Próbuję sobie wszystko uporządkować. [Imię]-chan nie istniała? Jak to możliwe? Przecież ją widziałem. Całowałem ją. Byłem u niej w domu. Powtarzam się? Ale ja po prostu nic nie rozumiem.
     – Była... jakaś dziewczyna, którą oślepiłem – zwierzam się. Nie ma sensu okłamywać tego człowieka, on wie wszystko – Oraz para, Shige i Youko...
     – Tak – przerywa mi. – Pamiętasz dlaczego zabiłeś tę dwójkę?
     Myślę. Przerwali nam randkę. Nie. Nie przerwali, poszliśmy razem, [Imię]-chan ich przyprowadziła.
     – Zepsuli nam - mi i [Imię]-chan - randkę. Użyłem moich szczurów... – zatrzymuję się. Mam nadzieję, że chociaż one istnieją. – Czy nic im nie jest?
     – Spokojnie, twoje gryzonie mają się dobrze – zapewnia. – Shige Yuuji był twoim kolegą i razem z jego dziewczyną, którą chciał ci przedstawić, poszliście do kawiarni. W trójkę. A co do innych ofiar... Cała reszta również nie miała pojęcia o istnieniu twojej [Imię]-chan. Tylko ty o niej wiedziałeś. Hatya-kun. Podsumowując. [Nazwisko] [Imię] została wymyślona przez ciebie. Wszystkie zbrodnie, jakich się dopuściłeś nie były w jej obronie... Eh. Czy powiesz mi teraz... Dlaczego zabiłeś około dwadzieścia osób?
     Odwracam wzrok. Jeśli nie dla [Imię]-chan, to dlaczego? Dlaczego... Zadaje pan bardzo niewygodne pytania, panie doktorze. Milczę. Milczenie jest najlepszym wyjściem.
     – Rozumiem. Wrócimy jeszcze do tego, Hatya-kun – informuje mnie. – A wiesz chociaż... – waha się. – Czy wiesz... co stało się z twoją rodziną?
     – Ach, moją rodziną... – powtarzam po nim. To nie ma sensu. – Zabiłem ich. – Pamiętam doskonale, więc postanawiam to powiedzieć. Prawdę, oczywiście. – Moja siostra była dobra. Chciała mnie powstrzymać. Zamachnąłem się. Dźgnąłem ją. Nie chciałem tego, ale umarła. Zdenerwowałem się. Naprawdę tego nie chciałem. I...
     – Zabiłeś rodziców – dodaje.
     – Tak. To prawda. Zabiłem moich rodziców. Zabiłem siostrę, ich, kilkanaście innych osób, na końcu [Imię]-chan.
     Doktor kręci głową. Cierpliwy mężczyzna.
     – Spokojnie, Hatya-kun. Wyleczę cię, dopiero zaczynamy wspólną terapię – przekonuje. – Schizofrenia paranoidalna jest wyleczalna... Muszę na chwilę wyjść, poczekaj na mnie. – Wstaje z miejsca i kieruje się w stronę drzwi.
     Zostawia mnie samego.
     Wyleczy mnie? Czy wyleczenie będzie równe poznaniu prawdy? Zrozumiem, że [Imię]-chan została przeze mnie wymyślona? Dlaczego? Dlaczego chce mnie wyleczyć? Dlaczego nie chce pozwolić mi trwać w tym pięknym śnie?
     I nagle staje się coś niespodziewanego.
     Zauważam, że po moim policzku spływa łza.


















~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Na początku chcę Ci pogratulować - dotrwałaś aż do końca epilogu! To pierwsze opowiadanie, które udało mi się zakończyć, z czego jestem dumna. Mam wielką nadzieję, że podzielisz się swoimi odczuciami, bo chciałabym wiedzieć, co sądzisz i czy Ci się podobało! Jeśli tak, to w przyszłości może spróbuję napisać coś podobnego. Jeżeli podczas czytania zauważyłaś jakiś błąd (oprócz napisania tej książki, ale bardzo śmieszne, haha ;-;), to mów od razu.

Dziel się wrażeniami, to dla mnie bardzo ważne.

Ogromne podziękowania dla maragosia i Black_Uniicorn, za to, że... jesteście. :'D

Do zobaczenia w innych historiach~

Nie Bój Się Mnie... || Yandere x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz