1 "UCZONKPMPJ"

2K 121 14
                                    

Od świtu minęły dobre trzy godziny, co miało również swoje trzy plusy. Po pierwsze, hałas – o tej porze odległy, jak gdyby Rzym nigdy nie miał w zwyczaju krzyczeć w korkachi i głośnych Włochach, po drugie – palące słońce dopiero zastanawiało się, na jaką gechenne skaże nas w południe, ta godzina była na razie zapowiedzią tego, co potrafi, a po trzecie, a co idzie najważniejsze, dzikie tłumy zarówno mieszkańców, jak i przede wszystkim turystów z każdego krańca świata, były znikome.

Dlatego też fontanna Di Trevi sama w sobie była tłumem i hałasem, na swój sposób relaksujący, gdy szum wody delikatnie rozbrzmiewał w uliczkach. Wolałabym poczuć górską wodę, do której zresztą byłam nieco bardziej przekonana, a nie chlorowany, brudny obieg zamknięty fontanny, ale coś za coś.

Przysiadłam na brzegu i wgryzłam się w soczyste jabłko, kupione od rozkładających się straganów z owocami parę ulic dalej.

- Nawet tak na mnie nie patrz, nie pozwolę ci się napić tego świństwa – powiedziałam nieugięta. Towarzyszył temu cichutki skowyt. – Loki, nie ma mowy.

Patrzył na mnie tymi wielkimi żółtymi oczami, nieśmiało zerkającymi na kuszące, chłodne wody. Nie mogę mu mieć tego za złe – owczarki podhalańskie były jednymi z ostatnich psów, jakie powinno się zabierać do rozpalonego Rzymu.

- Masz klimatyzację w mieszkaniu, zaraz pójdziesz do swojej zimnej norki w piwnicy i będzie ci lepiej – pocieszyłam go, częstując kawałkiem kabanosa z torebki. Skowyt.

- Młody człowieku, czy ty sobie wyobrażasz ile gołębi tam sra? Jaki syf tam jest? Bo ja tak, widzę, ile turystów moczy tam przepocone giry, myje brudne ręce! Napijesz się łyczka i skończysz z chorobą weneryczną – Nie wydawał się być przekonany, ale zamilkł.

Uznając taki obrót spraw za uległość i pogodzenie się z faktem, wyciągnęłam z torby szkicownik. Gdzieś z gąszczu kręconych włosów wydostałam ołówek ( kolejna zaleta posiadania tej żywej puszczy zamiast włosów) i już miałam szkicować ulicę, gdy z wylotów jednej z uliczek na plac wypadło dwóch chłopaków. Wrzeszczeli do siebie w języku, którego na początku nie dało się zrozumieć. Ah, koreański, no tak... Chwila... Koreański?

Przyjrzałam się baczniej dwóm nieogarniętym biegaczom, ganiających tam i z powrotem, aż krew odpłynęła mi z twarzy. O tej godzinie i w tym konkretnym miejscu – złodzieje, ok, organizacja terrorystyczna podkładająca bombę pod dziedzictwo kultury, ok, księżną Kate i Williama z orszakiem też bym przełknęła... ale oni... Zaraz potem na placu zjawiła się pozostała czwórka. Zbladłam jeszcze bardziej. O ile to możliwe.

W tym też momencie poczułam mocne szarpnięcie smyczy uwiązanej wokół mojego nadgarstka, a zaraz potem drobne na dnie fontanny Di Trevi.

(B2ST; Hyunseung)

Yoseob i Joker pognali przodem. To takie naturalne, że kilka godzin od świtu, w środku Rzymu po ulicach będzie ganiać dwójka niezrównoważonych Koreańczyków. Powinni wpisać to do rozrywek w przewodnikach.

- Jak nas zaraz zgarnie policja, to tyle – mruknął Gikwang.

- Widziałeś jakie podejście do sprawy ma tutaj jakakolwiek służba porządkowa? Przechodziliśmy na czerwonym, mało nie rozbiliśmy się skuterami, a zaznaczam, że żadne z nas nie umie jeździć na skuterach, do tego ten gość na straganie z nożem do kurczaków... Mogliśmy zginąć, ale nie, skąd, po co nam pomóc, kiedy szalony sprzedawca ryb grozi nam nożem... Bo po co? – żachnął się Doojon.

Capitals {BEAST, BTS, BigBang, EXO}Where stories live. Discover now