Długa wskazówka zegara zakończyła właśnie ostatnie okrążenie, a krótka nasunęła się na pełną liczbę. Wybiła dwudziesta. Jak poparzona zerwałam się z łóżka i zbiegłam po ogromnych, marmurowych, schodach na dół. Słysząc otwieranie drzwi frontowych, pokierowałam się prosto do salonu, aby następnie zasiąść przy fortepianie.
Nie minęło dłużej niż trzydzieści sekund, a zaraz w framudze pojawiła się sylwetka kobiety. Piękna, o kasztanowych włosach i ciemnych oczach, a także smukłej sylwetce. Jak mawiały wszystkie ciotki - urodę odziedziczyłam właśnie po niej.
Kang Taera. Najpopularniejsza i najbardziej kochana aktorka od ostatnich dwudziestu dziewięciu lat. Nie była jedynie moją matką, ale także moją idolką. Była moim ideałem i wzorem naśladowania. Od małego obiecywałam sobie, że wyrosnę na tak samo wspaniałą kobietę jak ona.
Pomimo tego, że była bardzo zajętą osobą, zawsze znajdowała czas na wysłuchanie mnie. Nawet jeśli miałaby zrobić to tylko przez telefon. Nie byłam sobie w stanie wyobrazić tego, co byłoby bez niej. Bez jedynej osoby która była po mojej stronie.
Kąciki ust powędrowały jej delikatnie do góry. Cieszyła się, tak samo jak ja.
– Zaczniemy od razu? – Odłożyła swoją pikowaną torebkę, po czym zbliżyła się do instrumentu. Wyglądała na nieco zmęczoną.
Pokwitowałam głową, zaczynając grać. Muzyka natychmiast rozległa się po całej rezydencji. Na dziś wybrałam jej ulubiony utwór. Sonata Księżycowa Ludwiga van Beethovena. Była dosyć popularna, a ja, na całe szczęście, miałam ją opanowaną w pełni, by zagrać płynnie i bez błędów. Dla niej. Tylko dla niej.
Widywałam się z Taerą jedynie o tej godzinie. To była stała pora o której wracała do domu. Jej widok znacznie poprawił mi humor, zwłaszcza, że kobieta dużo się uśmiechała. Patrząc na to, jak każdy w domu był od siebie oddalony, z nią byłam najbliżej.
Mama z zamkniętymi oczami wysłuchiwała ukochanej melodii. Uchyliła powieki dopiero w momencie, gdy skończyłam.
– Wspaniale ci wyszło, Ruby. Zróbmy chwilę przerwy, dobrze? – W odpowiedzi pokiwałam głową. Nic nie cieszyło mnie bardziej, niż to co mówiła. Starsza rozglądnęła się i po chwili zawołała: – Panno Eleanor!
Co dziwne dziś w domu nie było nikogo poza nami. Cała służba opuściła posiadłość zaraz po obiedzie, co należało do dziwnych zjawisk. Nigdy nikt nie opuszczał swojego stanowiska przed godziną dwudziestą trzydzieści, a niektórzy pozostawali nawet na noc. Zwłaszcza pani Eleanor, którą specjalnie sprowadzono z innego kontynentu.
– Doprawdy? – Zaskoczona przeniosła na mnie wzrok, zaraz po usłyszeniu o obecnej sytuacji. – W porządku, sama się pofatyguje do kuchni. To nawet lepiej, że zrobili dziś sobie szybsze wolne. Będą mieć dłuższy weekend, a my spędzimy więcej czasu we dwie.
Posłałyśmy sobie nawzajem uradowane uśmiechy. Informacja rzeczywiście należała do tych na plus. Wielki plus.
– Czego byś się napiła? Przyniosę też jedzenie, jeśli jesteś głodna.
– Woda wystarczy.
Kiwnęła na to jedynie głową i opuściła pomieszczenie. Ja natomiast wróciłam do uderzania w klawisze instrumentu, próbując przy tym kolejnego utworu. I tak w kółko. Pierwszy utwór. Drugi utwór. Trzeci utwór. Nie wracała.
Może postanowiła przygotować jakąś słodką niespodziankę?, zapytałam samą siebie w myślach.
To nie pierwszy raz kiedy znikała w kuchni, by przygotować coś dobrego. Za każdym razem było to coś nowego i nieziemsko pysznego. Czasami zdarzało mi się też podglądać, czego nie lubiła. Twierdziła, że psuje tym opcje zaskoczenia. Mi to nie psuło akurat niczego, więc postanowiłam i tym razem ruszyć na swoją misję, jaką było podglądanie produkcji słodkości mojej ukochanej mamy. W razie potrzeby, byłam też gotowa na wyjedzenie czekolady z miski i oblizanie łyżki.
Podniosłam się z ławy i cicho weszłam do korytarza, który oddzielał kuchnię od poprzedniego pomieszczenia.
Momentalnie poczułam jak moje ciało robi się ciężkie. Zatrzymałam się. Stres i niepokój ogarnęły moje wnętrze. Ostrożnie odwróciłam się w stronę bocznego wyjścia, z którego najczęściej korzystała służba. Drzwi były otwarte, a z ogarniętego ciemnością ogrodu wydobywały się przeraźliwe poskrzypiwania starej, drewnianej, huśtawki. Każde skrzypnięcie wywoływało u mnie paraliżującą reakcje. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nie mogłam się ruszyć, aż do momentu, gdy coś głośno rozbiło się za drzwiami kuchni. Dzieliło mnie od nich kilka kroków. Mój poziom adrenaliny automatycznie wzrósł, dzięki czemu dałam radę pociągnąć własne ciało w stronę kuchni i pchnąć drzwi.
– Mamo, wszystko w porząd... – przerwałam.
Już z początku miałam same czarne scenariusze w głowie. Rozbite szkło wbite w którąś z części jej ciała było jednym z nich. W tym momencie dałabym wszystko, aby to był ten problem. Był on jednak znacznie większy, a ja zbyt młoda, by rozsądnie myśleć.
Kobieta, która jeszcze przed chwilą się do mnie uśmiechała, leżała właśnie na zimnych kafelkach i wykrwawiała się. Jej oczy były zamknięte, a dłoń lekko zaciśnięta na brzuchu. Wargi delikatnie układały się w geście mowy. Nieważne jak bardzo się starałam, nie mogłam odczytać z nich żadnych słów.
Od razu klęknęłam obok niej i mocno przycisnęłam dłoń do rany, by zatamować wydostawanie się na zewnątrz bordowej cieczy. Była jeszcze przytomna, oddychała, więc była też jeszcze jakaś szansa. Zawsze jest szansa, nawet jeśli wynosi tylko jeden procent, albo i nawet mniej. To właśnie sobie wmawiałam.
Obejrzałam dokładnie okolice jej ciała. Pierwszy raz, drugi raz. Szkło nie znajdowało się obok niej, a zaraz przy wyspie kuchennej. Nic nie miało sensu. Dlaczego miałaby krwawić skoro...
Otworzyłam szerzej oczy. Mój mózg nie przyjął wszystkiego co miał przyjąć. Od początku powinnam wiedzieć co się dzieje. Szkło nie mogło zrobić jej krzywdy, tylko ktoś. Ten ktoś równie dobrze mógł już uciec lub nadal tu być.
Zestresowana potrząsnęłam głową i sięgnęłam wzrokiem na blat. Potrzebna była pomoc, a do wezwania pomocy potrzebny był telefon. Swój jak na złość zostawiłam na górze w sypialni. Telefonu mamy też nie było. Pozostała ostatnia opcja - telefon stacjonarny. Żeby się do niego dostać musiałam przejść na drugą stronę kuchni.
Poderwałam się na równe nogi i podbiegłam do telefonu stacjonarnego. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że mój pomysł nie był aż tak dobry jak uznałam. Zanim zdążyłam wybrać numer alarmowy coś ciężkiego zderzyło się z moją kością ciemieniową. A bardziej, ktoś w nią przywalił, czymś bardzo ciężkim. Moje ciało automatycznie opadło z głośnym hukiem na podłogę. Wszystko zaczęło się rozmazywać, a kroki cichnąć.
Sprawca opuścił miejsce zdarzenia, a na jego miejsce przyszedł ktoś inny. Ktoś, kto za wszelką cenę chciał utrzymać mnie przytomną. Niedługo po tym jego stłumiony głos i rozmyta twarz zniknęły.
Zostałam sama w ciemności.
KAMU SEDANG MEMBACA
Renegade. When They Lie.
Misteri / ThrillerCzwórka dzieci miliarderów i jedna niesprawiedliwie zakończona sprawa morderstwa. Po śmierci kochanej przez wszystkich Taery, Ruby wybudza się ze śpiączki. Nie pamięta nikogo i niczego, mimo wszystko jest jedynym świadkiem tego, jak jej matka zostaj...
