9. Głupoty gadzasz, Styles.

1.6K 120 3
                                    

Dwóch osiłków wrzuciło mnie do mojego tymczasowego pokoju. Nie kłopocząc się moją osobą wyszli zamykając za sobą drzwi. Nawet przez drewnianą powłokę słyszałem jak idąc przez korytarz naśmiewają się ze mnie. Ostatkami sił podniosłem się z podłogi i z ledwością szurając nogami skierowałem moje zmęczone ciało w kierunku łóżka. Chyba jeszcze nigdy nie zaznałem takiej błogości niż wtedy gdy moje zmaltretowane ciało runęło na wielkie, miękkie i teraz nadzwyczajnie wygodne łoże.
W królestwie uczono mnie podstawowych zasad obrony, lecz wtedy na ringu po prostu spanikowałem. I pomimo, że wiedziałem, że podczas tej bójki nie umrę, ponieważ to niemożliwe, to cholernie się bałem o utratę życia. Chociaż podejrzewam, że śmierć byłaby dla mnie łaskawsza niż pobyt tutaj. Byłaby dla mnie wybawieniem. Ale zbyt wiele planów wiąże z moim życiem. Myślę jednak, że te plany do skutku nigdy nie dojdą.
Westchnąłem przewracając się na plecy, co nie było dobrym pomysłem. Ból przeszedł przez całe moje ciało. Jęknąłem. Mimo, iż wampiry są niezniszczalne odczuwają ból jak zwykły człowiek. A ten ból był wręcz nie do zniesienia.
Głowa mi pękała, okolice żeber bolały niemiłosiernie, a ręce i nogi miałem odrętwiałe. Lecz to nie wszystko. Miałem podbite oko, przecięta wargę i brew, a z nosa leciała mi krew. Prócz tego na całym ciele miałem pełno fioletowych siniaków i rozcięć oraz opuchniętą kostkę u nogi. Tego ostatniego urazu nabawiłem się starając uciec przed ciosem w skroń potężnej pięści.
Z kolejnym westchnieniem zwinąłem się w kłębek, co wywołało kolejną falę bólu. W moich oczach zalśniły łzy. Starając się odgonić ból i o nim zapomnieć zacząłem myśleć.
Zastanawiało mnie czy ktokolwiek zauważył moje zniknięcie.
Moi rodzice napewno nie. Póki nie będę im potrzebny zapomną całkowicie o moim istnieniu. Przywykłem do tego.
Niall i Tori zauważą po około tygodniu, ponieważ nie raz znikałem na kilka dni nie mówiąc nic nikomu.
Służba zauważy gdy nie znajdą mnie, gdy rodzice kogoś po mnie wyślą. Czyli nie tak szybko.
Została Amelia. Ona być może już zauważyła. Nawet gdy znikałem bez słowa odwiedzałem nasze małe sekretne miejsce. Czyli średnich rozmiarów opuszczony domek na drzewie w lesie, blisko jego krawędzi.
Istnieje sporo szansy, że skoro nie pojawiłem się w jej domu ani w domku na drzewie ona powie o moim zniknięciu moim przyjaciołom, a oni moich rodziców, którzy jednak zaczną szukać swego jedynego syna.
Moje przemyślenia przerwało otwarcie się drzwi, do których byłem zwrócony plecami. Nie chciałem się odwrócić. Nie tylko z niechęci do moich porywaczy. Kolejny ruch wywołałby kolejną falę bólu. Z strony osoby odwiedzającej mnie usłyszałem westchnięcie, a następnie kroki i po chwili mogłem zobaczyć drobną postać brunetki przez którą się tu znalazłem. Nadal zwinięty w kłębek na łóżku obserwowałem jak dziewczyna siada na podłodze po turecku ciągle na mnie patrząc. Co chwilę otwierała i zamykała usta nie wiedząc co powiedzieć, by w końcu wydusić:
-Wyglądasz potwornie.- pomimo sytuacji na moich wargach pojawił się nikły uśmiech, lecz natychmiast zgasł. Zamiast niego wykrzywiłem usta w grymasie, ponieważ nawet uśmiechnięcie się wywoływało ból.
-Po co przyszłaś?- spytałem szorstko po czym znów się skrzywiłem.
-Sprawdzić jak się masz.- odpowiedziała wzruszając ramionami i kompletnie ignorując mój ton. Zachowywała się jakby jej nie uraził, ale jej oczy zdradzały ją.
-A jak myślisz jak mogę się czuć po tym jak jakiś koleś skopał mi dupę?!- starając się nie zwracać uwagi na ból, co było w cholerę trudne, podniosłem się do pozycji siedzącej. Teraz siedziałem naprzeciw niej na łóżku po turecku. Spojrzałem w jej oczy z niemym wyzwaniem. Lecz jej oczy wyrażały tylko urazę.
-Masz tupet, Styles! Prawdopodobnie gdyby nie ja nadal byś leżał na ringu okładany pięściami. To ja kazałam Peterowi zaprzestać walki.
-Och, dziękuję ci! Najpierw pomogłaś mnie uprowadzić, a teraz pomogłaś mi utrzymać przytomność i uciec od tego kolesia na sterydach!- mój głos był wprost przesiąknięty sarkazmem.
-Zaczynam żałować, że ci pomogłam. Nie rozumiem, jak mogłam ci współczuć?! Po księciu spodziewałam się trochę więcej kultury!- wyrzuciła z siebie wściekle wstając z podłogi.
-Życie nauczyło mnie by nie być miłym i uprzejmym dla osób, które takie dla ciebie nie są!- przez chwilę pomyślałem by także wstać, lecz szybko odrzuciłem ten pomysł z głowy. Nie chciałem znów czuć tego bólu, chociaż to wiadome, iż jest to nie uniknione. Przez chwilę panowała cisza w pomieszczeniu. Postanowiła przerwać ją Hope:
-Ja tylko staram się jakoś umilić ci pobyt tutaj, nim stąd wyjedziemy i Peter porządnie się tobą zajmie.- przyznam przeraziła mnie tym.
-Jak to? Gdzie wyjechać?
-Ty naprawdę myślałeś, że cały czas będziemy w Londynie? To tylko przystanek. Główna baza znajduje się w Nowym Jorku. Tam się przeniesiemy, gdy tylko będziesz na siłach. Tak, więc chcę byś był na siłach, bo denerwuje mnie pogoda w Anglii. Chcę jak najszybciej wrócić do Nowego Jorku.
Jeśli to dojdzie do skutku to mogę się pożegnać z ratunkiem. Nie ma mowy, by znaleźli mnie w Nowym Jorku. Kiedy mnie znajdą pewnie będę już nie żył. O ile kiedykolwiek mnie znajdą.
-Chcę dać ci tylko rade. Jeśli będziesz z nami współpracować, będzie ci tu trochę lepiej. To tak tylko tak na przyszłość.- powiedziała łagodniej. Skierowała się do drzwi. Po tym jak drewniana powłoka zamknęła się za nią, usłyszałem jeszcze tylko jak kieruje do kogoś słowa:
-Przyślijcie do niego jakiegoś lekarza. Niech go opatrzy i poda trochę krwi. Potrzebuje jej, bo nie wygląda najlepiej.
Później było kilka chwil ciszy podczas, których zastanawiałem się czy Hope nie ma racji. Może rzeczywiście powinienem z nimi w jakimś stopniu współpracować? Może to mi pomoże?
Głupoty gadasz, Styles.

✔ Fall Down For You || H.S. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz