🗡️ ROZDZIAŁ X 🗡️

15 2 0
                                    

Odkąd Dante otworzył oczy, cały czas zastanawiał się, jak będzie wyglądać jego dzień. Pamiętał opowieści ojca, w których badania rozpoczęły się od niewinnych testów sprawnościowych. Chłopak zaczął podejrzewać, że Elizabeth będzie stosować dokładnie taki sam schemat jak jej ojciec. Jeśli miał rację, kwestią czasu było, aż zacznie badać jego regenerację, która w końcu była najbardziej interesującym ją aspektem.

Kobieta nie kłamała, mówiąc, że rano nie dostanie śniadania. Poprzedniego wieczoru nawet nie ruszył papki warzyw z kurczakiem, który nigdy na oczy nie widział żadnych przypraw. Efekty trucizny w jego żyłach były tak silne, że i tak nie potrafiłby niczego przełknąć bez zwrócenia posiłku. Po tym jak stracił przytomność, spędził cała noc na zimnych płytkach w niesamowicie niewygodnej pozycji, czego skutki odczuwał póki rycyna krążyła w jego organizmie. Dopiero nad ranem wstał i przeniósł się na łóżko.

Długo myślał nad sposobem, w jaki mógłby oszukać Elizabeth, ale widział, że miała ona wszystko dokładnie zaplanowane. Nie było miejsca na pomyłki, nie mogła sobie na nie pozwolić. Prowadziła niebezpieczną grę, w której jeden błąd mógł zakończyć się katastrofalnie. Dlatego nie pozwoli sobie na jego popełnienie.

Dante nie wiedział, która była godzina, kiedy ktoś przekręcił zamek. Brak jakiegokolwiek zegarka sprawiał, że całkowicie tracił rachubę. Drzwi otworzyły się, a pierwszą rzeczą, którą zauważył, była lufa karabinu powoli wychylająca się zza wnęki. Uniósł brew, patrząc na broń, a sekundę później do pomieszczenia wszedł również trzymający ją ochroniarz. Stanął w pewnej odległości od łóżka, robiąc miejsce dla swojego kolegi.

— Wstawaj — rozkazał pierwszy z nich. Był znacznie wyższy od drugiego ochroniarza. Nawet z pozycji leżącej Dante wiedział, że mężczyzna będzie nad nim górował.

Redfield rzucił mu leniwe spojrzenie i powoli usiadł na materacu. Wciąż nie miał na nogach butów ani skarpet, dlatego przeszedł go dreszcz, kiedy jego stopy zetknęły się z zimnymi kafelkami. Ociągał się. Nie mógł ruszyć za szybko, ponieważ potrzebował czasu na rozglądanie się po korytarzu, gdy już na niego wyjdzie.

Niższy strażnik z szerokimi barkami i pieprzykiem koło nosa nie należał do cierpliwych osób.

— Rusz się, kurwa — warknął i zamachnął się, aby uderzyć Dantego w głowę.

W pierwszym odruchu chłopak złapał za lufę i szarpnął, prawie wyrywając broń z dłoni mężczyzny. Rycyna już w całości opuściła jego organizm, a mimo tego nie użył pełnej siły, dzięki której już miałby karabin w dłoniach. Opanowała go momentalna wściekłość, którą bardzo szybko zdusił w zarodku. Nie mógł sobie pozwolić na utraty kontroli, a wyglądało na to, że całkiem nieźle wychodziło mu już panowanie nad wirusem.

Jego tęczówki na krótki moment zapłonęły żywą czerwienią, ale równie szybko zgasły. Błysk przerażenia i wściekłości w oczach mężczyzny był tym, co chciał osiągnąć.  Chciał zasiać w nich ziarenko strachu. Nawet jeśli w tamtym momencie powaliłby obu, nie wiedział, jak wydostać się z tego miejsca. Podejrzewał, że korytarze są monitorowane i ktoś znalazłby go prędzej niż udałoby mu się znaleźć drogę ucieczki.

— Odstrzelę ci łeb — ostrzegł wyższy, przystawiając blondynowi broń do głowy. Chłopak przez chwilę patrzył w oczy napastnikowi, aż w końcu wypuścił z dłoni karabin. Facet od razu szarpnął go za ubranie, postawił na nogi i zajął miejsce za nim.

Puste słowa. Redfield wiedział, że zastrzelenie go nie skończyłoby się dla nich dobrze. Możliwe, iż nawet podzieliliby jego los. Nie zaryzykowaliby w taki sposób. Mógł sobie pozwalać na więcej, gdyż wiedział, że na razie nic mu nie grozi.

Bez strachu [Redfield #3]Where stories live. Discover now