Rozdział 6

3 1 1
                                    

  Weszła do mieszkania równo o jedenastej w nocy. Ściągnęła kozaki i odłożyła je obok adidasów Aarona. Płaszcz powiesiła do szafy i zabierając torbę z dokumentami ruszyła prosto do swojego pokoju.

Starała się nie wydawać żadnych odgłosów domyślając się, że jej brat od dawna już śpi. Był piątek więc zapewne odsypiał cały tydzień pracy.

Bezgłośnie otworzyła wysokie drzwi i weszła do ciemnego pomieszczenia. Nie zapalając światła, podeszła do szafy obok której stały pudła z różnymi papierami i położyła na nich torbę. Wyciągnęła ręce do góry starając się strzelić zastygłym kręgosłupem. Następnie wystrzeliła każdą kostkę w dłoniach i stopach, a potem przekręciła się tak, aby strzelić biodrami. Na koniec został jej kark, spięty od za długiego siedzenia przy biurku.

Dla niej także zaczynał się weekend przynosząc odpoczynek od obowiązków. Czekały ją pełne dwa dni w towarzystwie Aarona i ciszy. Z tą myślą wyciągnęła z szafy satynową piżamę i ruszyła do łazienki.

W czasie gdy brała długi i dokładny prysznic, aby zmyć z siebie każdy najmniejszy okruszek brudu, Aaron wyglądał przez okno w swoim pokoju. Z tej strony mieszkania rozciągał się widok na rzekę i most prowadzący na drugą stronę. Uspokajało go obserwowanie ludzi pojawiających się w świetle rzucanym przez latarnie, a następnie znikających w ciemności.

Wsłuchując się w szum wody dochodzący z łazienki usiadł na szerokim parapecie okna wykuszowego. Gdy wygodnie ułożył się na poduszkach uchylił jedno ze skrzydeł okiennych. W dłoniach trzymał paczkę papierosów. Wyciągnął z opakowania czarną zapalniczkę z własnoręcznie wyrytymi na niej inicjałami.

W momencie gdy dym znalazł się w jego płucach poczuł przyjemne pieczenie. Był bardzo zmęczony, a w takich momentach ból był dla niego zbawieniem. Wolał dobijać się jeszcze bardziej, niszczyć aż nic po nim nie zostanie, aby odrodzić się na nowo.

Wiedział, że jego reset nadchodził gdy kątem oka zauważał cień. Pojawiał się rzadko, właśnie w chwilach słabości i wyczerpania. Śledził każdy jego ruch, spijał myśli nie dające mu spać.

Jego mózg spowalniał przez przebodźcowanie. Raz na kilka tygodni wpadał w stan dryfowania, destrukcji w towarzystwie cienia. Czuł energie wydobywającą się z nierzeczywistego ciała. Przesyłała impulsy prosto do jego serca, które ściskały niczym najsilniejsze dłonie. Nie puszczały dopóki nie powstał z popiołów bólu.

Powoli wypalił pierwszego papierosa, wyrzucił końcówkę przez szparę w oknie, i sięgnął po kolejnego. Gdy ogień zapalniczki rozświetlił mrok, zobaczył ją.

Ciemna postać stała w kącie pokoju. Wcześniej była marnym zarysem sylwetki, a teraz była człowiekiem z krwi i kości. Dłoń, w której trzymał zapalniczkę zadrżała, ale zmusił się do odpalenia papierosa. Później pospiesznie rzucił ją u swoich nóg i odwrócił głowę w stronę dziewczyny.

Nie widział jej twarzy. Ciemne włosy w całości ją zasłaniały, nie umiał także określić w co była ubrania. Widział ją wyraźnie, a jednocześnie jakby była jedynie kalką w świecie żywych. Rozmazana na brzegach i pełna w środku.

Najwyraźniej widział jej ręce pełne motyli. Tatuaże pokrywały powierzchnię skóry od obu dłoni aż do barków i znikały w plątaninie długich włosów. Widział je idealnie, ponieważ to je najbardziej pamiętał.

Motyle spoczywające na bliznach.

Te wymalowane na barkach i ramionach były piękne. Intensywne i wielkie, w pełni rozwinięte owady. Im niżej schodziło się wzrokiem, na przedramiona, motyle zaczynały słabnąć, w każdym tego słowa znaczeniu. Blade i małe, jakby wysuszone i niezdolne do dalszego latania. A na dłoniach białe z pomarszczonymi skrzydłami.

Cienie naszej przeszłościWhere stories live. Discover now