🗡️ROZDZIAŁ IV🗡️

Start from the beginning
                                    

— Nie jestem bardzo głodna — mruknęła, wyciągając słoik z korniszonami. — Chcę tylko coś przegryźć.

Zamknęła lodówkę plecami i złapała za nakrętkę, która okazała się zapieczętowana. Zazwyczaj kiedy miała problem z otwarciem słoika, prosiła o pomoc tatę, ale w tamtym momencie nie mogła tego zrobić. Musiała sobie poradzić, w końcu miała nadnaturalną siłę i powinna wykonywać takie czynności jednym palcem. Z tym przekonaniem użyła zdecydowanie za dużo mocy, a szkło pękło pod jej naciskiem. Słoik roztrzaskał się w jej dłoniach, a jego fragmenty razem z ogórkami wylądowały na podłodze.

Odskoczyła instynktownie, aby się nie pokaleczyć i nie oblać intensywnie pachnącą zalewą. Odbijające się rykoszetem szkło zadrapało skórę na jej stopie, a rana zniknęła szybciej, niż się pojawiła. Zafascynowana patrzyła na ten proces — wcześniej nie miała okazji oglądać go u siebie w czasie rzeczywistym.

— Jak ty to zrobiłaś? — zapytała Rachel wyraźnie rozbawiona. Miała na stopach buty, dlatego przemknęła przez bałagan i zaczęła zbierać kawałki szkła.

Erin zamrugała, otrząsając się z transu. Przykucnęła, aby pomóc mamie w sprzątaniu.

— Słoik mi się wyślizgnął — łgała z łatwością, od razu czując rosnące w piersi gorzkie poczucie winy.

W końcu zrozumiała wybory Dantego, który przez wiele miesięcy ukrywał przed nią wirusa i zręcznie poruszał się w sieci swoich kłamstw. Ściemnianie było proste, nie wymagało odwagi. Tchórzostwo wiązało się z brzemieniem, które wiedziała, że będzie musiała nosić. Z patrzeniem na bliską osobę ze świadomością, iż żyje w stworzonej przez nią ułudzie.

— Mamo?

— Hmm?

Rachel uniosła spojrzenie, ale zaraz obróciła się w kierunku śmietnika, aby wyrzucić odłamki, które przestały mieścić się na jej dłoniach.

— Umówisz mnie do psychologa?

Kobieta zamarła w pół ruchu widocznie zmartwiona.

— Coś się stało? — zapytała od razu z rozszerzonymi oczami, na co dziewczyna pomachała dłonią w nonszalanckim geście.

— Leki chyba przestały na mnie działać.

Miała świadomość, że bezpośrednio przyczynił się do tego wirus i niewiele będzie mogła z tym zrobić. Mogłaby próbować różnych substancji, ale żadna już nie zadziała w ten sam sposób. Równie dobrze gdyby łykała pastylki z cukru pudru, to miałyby one dokładnie takie samo działanie. Żadne. Potrzebowała po prostu rozmowy z kimś zaufanym, kto zna się dobrze na ludzkiej psychice i pomoże jej poukładać rozbiegane myśli.

— Zadzwonię — zapewniła. Wytarła dłonie w ścierkę i położyła jedną z nich na kolanie Erin. — Chcesz ze mną porozmawiać?

Dziewczyna zaczęła rzuć wargę. Boże, tak bardzo chciała jej się zwierzyć, ale nie mogła tego zrobić. Musiała dusić to w sobie. Ta niemoc sprawiała, że miała ochotę żałośnie krzyczeć, aż zabraknie jej tchu lub straci głos.

— Jest okej, mamo. — Nakryła jej dłoń swoją. — Nie musisz się martwić.

— Jesteś pewna?

— Tak, po prostu... Babeczka powiedziała, że z czasem organizm może się przyzwyczaić i to normalne. A mam teraz dużo na głowie przez powrót do szkoły... Muszę poukładać myśli.

Kiedy posprzątały kuchnię, w pomieszczeniu wciąż unosił się delikatny zapach zalewy. Rachel zapaliła świeczkę, której przyjemna, owocowa woń rozprzestrzeniła się po całym domu. Erin wyszła pod pretekstem długiego spaceru, a w rzeczywistości udała się do Redfieldów — z racji, że poszła pieszo, skłamała tylko połowicznie, co nieco ułaskawiło jej sumienie.

Bez strachu [Redfield #3]Where stories live. Discover now