Rozdział 2

82 5 5
                                    

Wrócił...

Siedziałam skulona na łóżku, cała drżąc. Ostatni raz czułam się tak jakiejś... trzy lata temu. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje.

Nagle usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Wzdrygnęłam się. Ojciec albo mama. Żadne z nich nie wiedziało, że urwałam się z lekcji. I oby się nie dowiedzieli.

Podeszłam po cichu do drzwi od mojego pokoju i lekko je uchyliłam. Wyszłam i skierowałam się na schody. Kucnęłam u ich góry i wyjrzałam przez szczeble na dół. Ojciec stał do mnie tyłem, odwieszając płaszcz na wieszak. W pewnym momencie jego telefon zaczął dzwonić. Mężczyzna wyjął go z kieszeni spodni, kliknął coś i przyłożył go do ucha.

- Victor Milles, słucham? – powiedział do urządzenia – A to ty... Cześć... Nie, jestem już w domu... Tak, nikogo nie ma – rozejrzał się, więc schowałam się lekko za ścianą – Jasne... Nie wiem, kochanie – zaśmiał się – Tak, w razie czego powiemy, że jesteś moją klientką... Oczywiście... Dobrze... czekam, pa – rozłączył się i schował komórkę z powrotem do kieszeni. Udał się w stronę kuchni, więc wstałam i pobiegłam do pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Osunęłam się na podłogę, oparta o nie.

,,Skarbie", nigdy tak nie mówił do mamy... Czy on... O boże.

Momentalnie zaczęłam głośniej oddychać. Wiedziałam, że nie mogę nic zrobić, ponieważ mama jest w nim szaleńczo zakochana, a on gdybym mu to wygarnęła, w przypływie złości mógłby mi coś zrobić.

Marie nie wiedziała, że ojciec mnie nienawidzi. Przy niej zachowywał się jak aniołek, lecz gdy jej nie było...

Wstałam z łóżka i chwyciłam telefon. Spojrzałam na ekran. Zero wiadomości od nieznanego. Odetchnęłam. Dwadzieścia nie odebranych połączeń od Kayi.

Oddzwoniłam.  Odebrała niemal od razu.

- Boże święty, Clair! – krzyknęła, przez co odsunęłam trochę telefon od ucha – Co ty wyprawiasz?! Wiesz jak się martwiłam. Jezu ty jesteś nie poważna.

- Jestem w domu, spokojnie – odpowiedziałam

- Co się tam stało. Cała zbladłaś! Co ty zobaczyłaś w tym telefonie – zaczęła szybko\

- Nic waż...

- Clair! – wydarła się.

- No – próbowałam szybko coś wymyślić – Ojciec mi napisał, że mam wracać do domu

- Jezu zrobił ci coś?!

- Nie, chciał porozmawiać – skłamałam szybko

- Okej, będziesz jutro w szkole? – zapytała cicho

- Raczej tak – odpowiedziałam

- Okej, pa – powiedziałam, po czym się rozłączyłam

Westchnęłam i opadłam na łóżko. Zerknęłam na zegar i zobaczyłam, że jest już dziesięć po czwartej. Jezu tyle leżałam i płakałam?

- Clair?! – usłyszałam krzyk. Zadrżałam ale po chwili pojęłam, że to mama. Powoli podeszłam do drzwi i wyszłam z pokoju.

- Tak? – zapytałam, gdy byłam już na dole i stałam przed nią.

- Jadę z ojcem na obiad, chciałabyś z nami? – zapytała z uśmiechem, obejmując ojca w tali, na co zmarszczyłam brwi. Skąd w ogóle wzięła się tu Marie? Przecież ojciec z kimś się umówił. A może mam jakieś urojenia i to była mama? Możliwe.

Spojrzałam na ojca, który sztucznie się uśmiechał.

- Mogę pojechać – odpowiedziałam, bo i tak nie miałam co robić. Ojciec zjechał mnie wzrokiem i zmrużył oczy.

Kilka minut później siedzieliśmy już w samochodzie, jadąc do jakiejś ekskluzywnej restauracji.

Przed wyjazdem założyłam na siebie przylegającą czerwoną sukienkę. Sięgała mi ona za kolana. Dostałam ją od jakichś przyjaciółek mojej mamy na jakiejś gali.

- Jesteśmy – z zamyśleń wyrwał mnie głos ojca. Rozejrzałam się i rzeczywiście staliśmy już pod jakąś elegancką restauracją. Wysiedliśmy z auta i skierowaliśmy się do środka. Coś mignęło mi przed oczami. Odwróciłam się i zauważyłam młodego chłopaka z brązowymi oczami, mniej więcej w moim wieku, może starszy. Stał przed sklepem, trzymając za rękę małego chłopca, podobnego do niego.

Miałam wrażenie że skądś go znam. Gdy się odwrócił przeszły mnie siarki. Trevor. Trevor Evans. Wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem. Tak jakby mnie też skądś kojarzył. Boże. Szybko odwróciłam wzrok, udając, że wcale nie patrzyłam na niego przed chwilą jak jakaś wariatka. Lecz nadal czułam jego wzrok na sobie.

Zawsze się go bałam. Chodziły w szkole plotki, podobno kiedyś kogoś zabił. Miał jakieś tam wtyczki i nie siedzi w więzieniu.

Ale jak tak teraz myślę to co on robi z małym dzieckiem. Boże może to jego syn? Cholera.

- Clair! – usłyszałam krzyk matki. Spojrzałam na nią – Co z tobą? Mówię do ciebie a ty nic

- Przepraszam – odpowiedziałam speszona. Poszłam za nimi do wejścia, nadal czując to pieprzone spojrzenie na plecach. Boże, może wziął sobie mnie za kolejną ofiarę.

Weszliśmy do środka, a ja już poczułam ten ,,luksus" którego nienawidziłam. Usiedliśmy przy stoliku pod oknem. Mama cały czas uśmiechała się do ojca. Boże jak ja jej współczułam. Była w nim ślepo zakochana.

            Zamówiliśmy jedzenie. Ja wgapiałam się w okno. A rodzice o czymś rozmawiali. Nie widziałam już nigdzie Trevor'a.

            - Clair jak w szkole? – do moich uszu dotarły słowa matki.

            No super. Uciekłam z niej.

            - Dobrze – odpowiedziałam. Po chwile przyszło jedzenie więc nie musiałam już nic mówić zajadając się makaronem.

            Wyjrzałam przed okno i zamarłam. Stał tam. Ten sam ktoś, który stał zawsze wieczorem pod moim domem ponad trzy lata temu. Po pewnym incydencie przestał... Teraz wrócił.

            Zakapturzona postać stała po drugiej strony ulicy i wpatrywała się we mnie. na twarzy miała czarną maskę. Wydawało mi się że tylko ja go widzę. Boże przecież on na pierwszy rzut oka wydaje się straszny, a nikt nie zwrócił na niego uwagi.

            - Idę do toalety – powiedziałam, po czym wstałam i udałam się szybkim krokiem do toalety, która była na drugim końcu restauracji. Szłam długim, pustym korytarzem, gdy w końcu znalazłam się przed wejściem do damskiej. Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Wyglądało na to, że nikogo nie ma. Podeszłam do umywalki i opadłam się o nią rękami, ciężko oddychając.

            Nagle usłyszałam trzask drzwi. Odwróciłam się i poczułam się jakbym umierała. Stał tam. No kurwa stał tam!

            Cofnęłam się, lecz on zrobił krok w moją stronę. Kolejny. Kolejny. Kolejny. Kolejny. I był już przede mną. A ja stałam jak sparaliżowana, nie wiedząc co zrobić. Uniósł rękę a ja zadrżałam. Dotknął mój policzek, przejeżdżając po nim palcami.

            - Hej śliczna, tęskniłem – wyszeptał. Złapał mnie drugą ręką w talii, powoli sunąc w dół.

            - Z-zostaw, proszę – wydukałam. Chłopak zaśmiał się kpiąco w odpowiedzi. Był już ręką na moim udzie.

            - Pamiętasz co ci kiedyś mówiłem? – zapytał. Przeszły mnie ciarki. – Co mi obiecałaś?

            - Że... - nie dokończyłam bo ścisnął mnie za pośladek, na co pisnęłam – Że należę do c-ciebie – wyszeptałam, czując jak po policzku leci mi łza.

            - Grzeczna dziewczynka – powiedział, po czym puścił mnie, a ja opadłam na podłogę, cała drżąc. – Pa, ślicznotko – dopowiedział na odchodne. Usłyszałam tylko zatrzaskujące się drzwi.

            Oddychałam jeszcze ciężej niż wcześniej. Siedziałam skulona pod ścianą. Zawsze tak robił. Zastraszał mnie...

Broken insideWhere stories live. Discover now